"Europa dla Europejczyków" - faszyzm się odradza?
Od Skandynawii po Francję i Niemcy partie neofaszystowskie zdobywają coraz większą popularność. Jednoczą się pod sztandarem ze słowami Markusa Garveya: "Europa dla Europejczyków, Azja dla Azjatów, Afryka dla Afrykańczyków". W jakim kierunku podąży Europa - dotąd ostoja tolerancji i wolności?
29.10.2010 | aktual.: 27.11.2010 18:54
W duńskim filmie "Jabłka Adama" świeżo upieczony eks-więzień trafia do wiejskiego kościółka, w którym zdziwaczały pastor Iwan ma naprowadzić go na dobrą drogę. W swoim skromnym pokoju Adam trzyma portret Hitlera. Jest neofaszystą.
To fikcja. W rzeczywistości partie, którym przypisywane jest czerpanie ze spuścizny faszyzmu, nie odwołują się do takiej symboliki. - Ruchy neofaszystowskie już nie będą bezpośrednio odwoływać się do swojego korzenia ideowego, do przeszłości - podkreśla dr Piotr Janiszewski, prezes Forum Dialogu Publicznego i politolog na Uniwersytecie Gdańskim.
Choć partie ultraprawicowe istniały przez cały czas, do niedawna dryfowały na marginesie życia politycznego. - Teraz w różnych krajach, w różnych kontekstach, różnych sytuacjach wychodzą na powierzchnię, wypływają na szersze wody - stwierdza dr Rafał Pankowski, socjolog z Collegium Civitas i koordynator Centrum Monitorowania Rasizmu w Europie Wschodniej. Tym, co ułatwia im wynurzenie z politycznej otchłani, jest coraz powszechniej spotykany rasizm Europejczyków. Ten z kolei wynika z bankructwa idei społeczeństwa multikulturowego, które dotknęło tradycyjne bastiony europejskiej demokracji i tolerancji.
Obcy tubylcy
- Nasi pradziadowie wyzwalali Francję, nasi dziadkowie ją odbudowywali, nasi rodzice ją sprzątają, do nas należy opowiedzenie tej historii - stwierdził Jamel Debouzze, francuski aktor marokańskiego pochodzenia, jeden z bohaterów filmu "Indigenes" (Tubylcy) przedstawiającego losy żołnierzy z kolonii służących we francuskim wojsku na frontach drugiej wojny światowej.
Na fali dekolonizacji do bogatej Francji, niedawnej "patronki" wielu afrykańskich i azjatyckich narodów, zaczęli napływać imigranci. Poszukiwali zarobku, by utrzymać rodzinę, a także schronienia przed dyktatorskimi rządami, które zapanowały w ich nowo powstałych ojczyznach. Po pierwszym kryzysie naftowym, w 1974 roku, imigracja zarobkowa została zahamowana przez prezydenta Valery'ego Giscarda d'Estaing. Chociaż minęło prawie 40 lat, do Francji wciąż przybywają obcokrajowcy. Obecnie jest ich prawie 12 milionów. I nie są mile widziani.
Przyczynił się do tego kryzys gospodarki, wartości, tożsamości. Młodzi Francuzi nie potrafią odnaleźć się na rynku pracy. - Mamy kolejne pokolenie ludzi, których zarobki pozwalają jedynie na pokrycie bieżącej egzystencji, a nie większych potrzeb. Rodzi się z tego frustracja i niechęć do państwa i władzy, która nie potrafi tego zmienić - ocenia Janiszewski. Stąd już niedaleka droga do poszukiwania kozła ofiarnego. - Część ludzi przyjmuje hasła organizacji neofaszystowskich, według których głównym źródłem zła, ich złej sytuacji materialnej i pogarszającego się stanu materialnego, są ci "inni", którzy żerują na wspólnym budżecie czy zabierają pracę - wyjaśnia.
Imigrant twój wróg!
We Francji wrogiem imigrantów jest nie tylko skrajna prawica. - Sprzeciw wobec imigracji nie jest cechą konstytutywną ruchów narodowych czy nacjonalistycznych. Jest to ocena pewnego zjawiska, które jest szczególnie widoczne w Europie Zachodniej - uważa Adam Gmurczyk, prezes skrajnie prawicowego Narodowego Odrodzenia Polski. We Francji uwypukliło się to kilka lat temu, przy okazji zamieszek, które wstrząsnęły krajem. Mimo iż nastroje antyimigranckie sięgnęły zenitu, neofaszyści nie zdobyli władzy. Nie musieli. - Nie tyle niebezpieczne jest samo dostanie się tych ugrupowań do władzy, ale to, że część haseł przez nie głoszonych będzie przesiąkać do politycznego establishmentu - uważa Pankowski.
Front Narodowy, najbardziej radykalna wśród liczących się sił politycznych, cieszy się poparciem kilkunastu procent Francuzów, a jego lider Jean Marie Le Pen w 2002 roku otarł się o fotel prezydencki - wszedł do drugiej tury, gdzie przegrał z Jacquesem Chirakiem. Chociaż Front Narodowy nigdy nie rządził nad Sekwaną, kontrowersyjne poglądy le Pena zyskują zwolenników. - Ludzie mnie pytają: "Pan chce wyrzucić nielegalnych imigrantów. Czy pomyślał pan o ich dzieciach? " Oczywiście, że pomyślałem. Nie wolno rozdzielać dzieci i rodziców, niech jadą razem - powiedział kilka lat temu.
Nie minęło wiele czasu, by centroprawicowy rząd pod batutą prezydenta Nicolasa Sarkozy’ego - skądinąd syna węgierskiego imigranta - wydalił w ciągu jednego roku 29 tysięcy przybyszów. - Wydawałoby się, że prezydent jest europejskim, nowoczesnym przywódcą liberalnego kraju. Tymczasem prowadzi deportację pewnej grupy pod kątem etnicznym i chce odbierać obywatelstwa imigrantom, którzy popełnią przestępstwo - mówi Pankowski. Francuskie credo "wolność, równość, braterstwo" nie przetrwało próby czasu. Gwoździem do jego trumny był eksperyment społeczny, który miał stworzyć społeczeństwo wielokulturowe. Francja jako jedna z pierwszych otworzyła granice, gdy było zapotrzebowanie na tanią siłę roboczą. Ale program integracyjny nie wypalił. - Dopóki nie zostanie rozwiązany problem integracji grup imigranckich, jest prawdopodobieństwo, że ruchy neofaszystowskie będą rosły w siłę - twierdzi Janiszewski.
Good bye, Hitler!
Niemcy poznali system faszystowski z bliska. Dobrze wiedzą, do czego doprowadził. Wydawałoby się więc, że skrajnych idei będą unikać jak ognia. Jednak sytuacja się zmieniła. - Generacja ludzi, którzy ucierpieli bezpośrednio w czasach drugiej wojny światowej, przeżyli obozy koncentracyjne, odchodzi do przeszłości. Świadomość, że faszyzm czy rasizm są zbrodniczymi ideologiami jest coraz słabsza - podkreśla Pankowski.
Jak przekonuje Gmurczyk, imigranci spoza Europy mają przeciwników nie tylko po prawej stronie sceny politycznej. - W Niemczech przeciwko fali pozaeuropejskiej imigracji występuje zarówno radykalna lewica Lafontaine’a, Narodowodemokratyczna Partia Niemiec, liberałowie jak i chadecja - twierdzi.
Choć NPD Ugo Voighta nigdy nie dostała się do Bundestagu, od ubiegłego roku ma ponad 100 radnych w siedmiu krajach związkowych, które przed 1989 rokiem były częścią NRD. - Siła ruchów faszystowskich jest większa w Niemczech Wschodnich; tam, gdzie doszło do przemiany społeczno-gospodarczej i gdzie, pomimo wsparcia ze strony Niemiec Zachodnich, poziom życia nie został wyrównany. Duża część społeczeństwa jest rozgoryczona, straciła poczucie bezpieczeństwa, które wcześniej zapewniało im państwo - uważa Gmurczyk.
Gastarbeiterom już podziękujemy
Korzenie kulturowego zróżnicowania Niemiec sięgają lat 60. i 70. ubiegłego wieku. Gdy przedsiębiorcom brakowało rąk do pracy, z ochotą ściągali tureckich czy arabskich robotników. Zwłaszcza, że można było zapłacić im mniej niż rodowitemu Niemcowi. Problem pojawił się, gdy pracy było coraz mniej, a cudzoziemców coraz więcej. Nastąpił niespodziewany zwrot - z chętnie zapraszanych gości stali się dzikimi lokatorami, na których prawowici mieszkańcy patrzą spode łba.
Dziś stanowią ponad 8% ludności. Duża część to potomkowie gastarbeiterów. Mimo iż są trzecim pokoleniem imigrantów, w dalszym ciągu żyją na marginesie społeczeństwa, mają problem z integracją. Teraz, gdy kraj doświadcza kryzysu, organizacje i partie neofaszystowskie rosną w siłę. - Imigranci stają się wygodnym celem niechęci czy wręcz nienawiści, można ich obwinić o problemy. Państwo opiekuńcze nie spełnia swojej roli, gdyż zamiast wspierać "prawdziwych" Niemców, musi łożyć na tę grupę, która jest niezintegrowana i kulturowo obca - ocenia Janiszewski.
- Arabowie czy Murzyni we Francji wolą kultywować własne tradycje, a nie przyjmować dziedzictwo europejskie. To zupełnie naturalne. Tak jak naturalny jest opór wśród rodowitych Europejczyków przeciwko wprowadzaniu zwyczajów afrykańskiego buszu do europejskich miast. I tak dochodzi do spięć, które wywołały szaleńcze eksperymenty multikulturalizmu i "społeczeństwa wielorasowego"- uważa Gmurczyk. Zeszłotygodniowe wystąpienie kanclerz Angeli Merkel, w którym przyznała, że budowa społeczeństwa multikulti zakończyła się klapą, zdaje się potwierdzać jego słowa.
Ćwiartka tortu dla ultranacjonalistów
O Austrii często mówi się, że była pierwszą ofiarą Hitlera, ale jednocześnie duża część Austriaków udzieliła mu poparcia. - Ta podwójna spuścizna historyczna bardzo silnie rzutuje na wszystko, co działo się po drugiej wojnie światowej - uważa Rafał Pankowski.
Sentymenty znalazły odbicie w ostatnich wyborach regionalnych. W Wiedniu, tradycyjnym bastionie socjaldemokratów, na podium wdrapała się skrajnie prawicowa Austriacka Partia Wolności (FPOe). Wykroiła spory kawałek z politycznego tortu, przekonując do siebie co czwartego wiedeńczyka. Jej głównym przekazem zdaje się być wrogość wobec cudzoziemców. Podobnie jest w przypadku wielu ultraprawicowych partii. To, co je łączy, to niechęć do imigrantów. W innych kwestiach, jak pomoc socjalna czy gospodarcza, co partia, to pomysł. A czasami jego brak. - Ugrupowania skrajnie prawicowe miotają się pomiędzy różnymi ideami. Czasami wykorzystują bardzo silnie socjalnie nacechowane hasła, a czasami przechodzą do skrajnego liberalizmu gospodarczego. Austriacka Partia Wolności dosyć swobodnie porusza się między tymi biegunami i trudno stwierdzić, czy jest bardziej socjalna czy liberalna - uważa Pankowski.
Jest jednak coś, co wyróżnia FPOe na tle innych partii skrajnie prawicowych - to odbiegająca od tradycyjnej selekcja "wrogów". O ile imigrantom i rozszerzeniu Unii Europejskiej o Turcję partia mówi "nie", o tyle wobec homoseksualistów jej stanowisko jest niejednoznaczne. Może dlatego, że do 2005 roku jej liderem był Jörg Haider, który miał słabość do mężczyzn.
Ciemna strona tolerancji
W Skandynawii część szkół w dużych miastach rezygnuje się z niektórych tradycji świątecznych, gdyż większość uczniów to wyznawcy islamu, a w bożonarodzeniowych przemówieniach król Norwegii co roku zwraca się również do imigrantów, podkreślając ich znaczący wkład w gospodarkę i kulturę kraju.
Skandynawia przez długie lata uchodziła za wzór demokracji - tolerancyjnej i otwartej na świat. Miała jednak drugie, ciemne oblicze. - Mimo iż Szwecja ma silną tradycję socjaldemokratyczną, zawsze była centrum neofaszystowskim - wyjaśnia Janiszewski. Teraz ta druga twarz ujrzała światło dzienne.
W Danii skrajnie prawicowa, populistyczna Partia Ludowa trzy lata temu w wyborach parlamentarnych zyskała 14% poparcia. W tym roku zaproponowała, by cudzoziemcy zdobywali punkty pozwalające na otrzymanie stałego pobytu. Postuluje również, by przez dwa i pół roku nie zmieniali pracodawcy, a jednocześnie chodzili na kursy językowe i nie korzystali z pomocy socjalnej. W Norwegii drugą siłą polityczną jest Partia Postępu, na którą głosował co piąty obywatel. Obecna liderka ugrupowania, Siv Jensen już kilka lat temu postulowała zakaz noszenia hidżabów w szkołach, a osadzonemu w norweskim więzieniu muzułmaninowi, który skarżył się, że otrzymuje w posiłkach zakazaną przez jego religię wieprzowinę, powiedziała publicznie, iż powinien się cieszyć, że dostaje trzy posiłki dziennie. Listę skandynawskich skrajnie prawicowych partii zamykają Szwedzcy Demokraci, którzy weszli do parlamentu z 6-procentowym poparciem.
"Lubię kebab!"
- Przestrzegałbym przed czasami słyszanym poglądem, że najlepszą metodą na zniwelowanie zagrożenia rasistowskiej skrajnej prawicy jest dopuszczenie tych ugrupowań do władzy. Tego rodzaju eksperymenty już kiedyś w historii źle się skończyły - uważa Pankowski. Jednak zdaniem niektórych socjologów wejście polityków prezentujących ksenofobiczne lub rasistowskie poglądy do skandynawskich parlamentów to zjawisko spodziewane i mogące przynieść pozytywne skutki.
Po pierwsze, rodzi się gwałtowna opozycja przeciwko wypowiedziom wymierzonym w imigrantów. Młodzieżówkę Szwedzkich Demokratów lubi na Facebooku około dwóch tysięcy osób, za to do grupy domagającej się zniknięcia tej partii ze sceny politycznej zapisało się 160 tysięcy Szwedów. Na tym samym portalu lidera Prawdziwych Finów, europarlamentarzystę Timo Soiniego, popierają... 34 osoby, zaś przeciwko ideom nacjonalistycznym protestuje kilkanaście tysięcy Finów. Kolejne kilkanaście tysięcy ludzi protestuje w sieci w ramach akcji "Lubię kebab!".
Po drugie, ucieleśnienie rasistowskich haseł sprawia, że można skuteczniej z nimi polemizować. Racjonalna debata jest konieczna, by nie zastąpiły jej emocjonalne wystąpienia.
Po trzecie, jak podkreśla szwedzka pisarka Anne Holt, skrajni nacjonaliści "stawiają pytania, na które odpowiedź chce uzyskać spora grupa społeczeństwa". Innymi słowy, ugrupowania te pełnią w skandynawskich demokracjach rolę wentyla lub "hydraulika". Grzebią tam, gdzie pozostali nie chcą lub nie wypada im zaglądać. - Mówią o braku poczucia bezpieczeństwa wywołanym wielokulturowością. O strachu przed globalizacją - wylicza Xavier Casals, ekspert Europejskiego Konsorcjum Badań Politycznych. W Norwegii to politycy Partii Postępu apelowali, by odebrać przywileje emerytalne zagranicznym więźniom, którzy po trzech latach odsiadki mogli liczyć na pobieranie świadczeń z Norwegii nawet po powrocie do ojczyzny. Jest jednak jeden szkopuł. - Często odpowiedzi, których udzielają, są demagogią - zauważa Casals.
Po czwarte, skrajna prawica na salonach ma skłonność do ośmieszania samej siebie. Kiedy kończy się dyskusja o imigracji, często ma niewiele do powiedzenia. Gmurczyk przyznaje, że m.in. Szwecja jest krajem, gdzie, poza kwestią imigracji, skrajni nacjonaliści nie mają wiele do powiedzenia.
Rasistowski mezalians
Co ciekawe, wśród popierających skandynawskie nacjonalistyczne partie populistyczne są także… imigranci. Dla partii nie-skandynawski działacz to dowód, że nie ma mowy o ksenofobii czy rasizmie, chodzi wyłącznie o "zapewnienie bezpieczeństwa uczciwym obywatelom". A co ma imigrant z takiego romansu?
Jan ma norweskie obywatelstwo, ale pochodzi z Polski. W ostatnich wyborach głosował na Partię Postępu. Deklaruje, że przyciągnął go do niej "program gospodarczy". Zapytany o stosunek do imigrantów wyjaśnia:
- Nie znoszę cwaniactwa. Nie identyfikuję się z człowiekiem, który zaraz po przyjeździe do Norwegii leci do urzędu nie po oferty pracy tylko "zasiłeczek ZA dziecko", jakby się spodziewał, że tam już składają ręce do oklasków, bo on spłodził syna, którego utrzymać nie umie - ironizuje. - Imigrantom najbardziej zależy, by oczyścić szeregi z ludzi, którzy im psują opinię. Wiadomo, że w Oslo najwięcej przestępstw popełniają czarni z Somalii. No i Polacy.
Wyludniona Europa
Bez imigrantów liczba ludności Austrii do 2075 roku zmniejszy się o jedną trzecią (z 8,4 milionów do 5,7 milionów ludności). W Niemczech to dzięki imigrantom udaje się utrzymać minimalnie dodatni przyrost naturalny. Również Skandynawia starzeje się, "wskaźnik potencjalnej opieki" od lat dramatycznie spada. W 2050 roku każdy Skandynaw po sześćdziesiątce będzie miał statystycznie zaledwie dwoje żyjących dzieci i wnucząt. Jednocześnie, według Norweskiego Urzędu Statystycznego, w 2007 roku w Oslo największa liczba nowonarodzonych chłopców otrzymała imię… Mohammad.
Elity władzy w krajach Europy Zachodniej, która powoli staje się kulturową beczką prochu, powinny szybko wziąć się do roboty. Muszą wypracować spójną i, przede wszystkim, skuteczną politykę integracji przybyszów spoza Europy. Bez nich bowiem Europa może mieć znacznie większe kłopoty niż z nimi.
Aneta Wawrzyńczak, korespondencja Sylwia Skorstad (Norwegia)