"Eurokłamstwa Donalda Tuska"
Euro to najlepsze lekarstwo na kryzys, a walutę tę Polska będzie w stanie przyjąć już za trzy lata, w dodatku bez zgody opozycji – twierdzi od kilku miesięcy Donald Tusk. I chyba sam już uwierzył, że to, co mówi, nie jest zwykłą polityczną propagandą.
03.03.2009 | aktual.: 03.03.2009 14:41
Na ostatnim szczycie unijnym w Brukseli premier po raz kolejny powtórzył to samo: wspólna europejska waluta, którą Polska będzie mogła wprowadzić już w 2012 r., pomogłaby naszemu państwu przezwyciężyć kryzys. Ponadto – jak dodał niedługo potem w Radiu Zet – do przyjęcia euro nie są potrzebne ani zmiana konstytucji, ani zgoda opozycji.
Po spotkaniu europejskich przywódców dowiedzieliśmy się też od Donalda Tuska, że „nie jesteśmy w sytuacji kraju, który musi błagać o złagodzenie kryteriów [przyjęcia do strefy euro], tym bardziej że w dużej mierze je wypełniliśmy”. O tym jednak, że możliwość spełnienia pozostałych wymogów z każdym tygodniem raptownie się od Polski oddala, premier – co było do przewidzenia – nie poinformował.
1. „Euro uchroniłoby nas przed kryzysem”
18 lutego 2009 r. Donald Tusk stwierdził, że nasz kraj nie odczułby tak boleśnie światowego kryzysu, gdyby – tak jak Słowacja – znajdował się w strefie euro. Dwa dni później zaapelował do opozycji, aby wsparła dążenia rządu do przyjęcia europejskiej waluty, uzasadniając to koniecznością zmniejszenia skutków gospodarczej zapaści. Premierowi wtórował szef klubu parlamentarnego PO Zbigniew Chlebowski, którego zdaniem „szybkie przyjęcie przez Polskę euro to najlepsze, co można zrobić”.
Tymczasem – co łatwo sprawdzić w statystykach ekonomicznych z ostatniego półrocza – kryzys finansowy wcale nie ominął państw rozliczających się w euro. W Niemczech wzrost gospodarczy już od wielu miesięcy jest ujemny – w styczniu 2009 r. wynosił minus 2,1%. Wielu ekspertów, m.in. główny ekonomista Deutsche Banku Norbert Walter, jest zdania, że niemiecka gospodarka może w bieżącym roku załamać się nawet... o ponad 5%. Na domiar złego bez pracy pozostaje aż 8% Niemców.
Nieodporne na światowy krach w finansach okazały się także inne bogate państwa strefy euro, jak Francja, Irlandia, Włochy, Austria, Belgia czy Hiszpania. Dla przykładu: wzrost gospodarczy w państwie rządzonym przez Nicolasa Sarkozy’ego wyniósł w styczniu 2009 r. minus 1,2%, a stopa bezrobocia: 8,1%. We Włoszech wskaźniki te wynoszą odpowiednio minus 1,8% i 6,7%, w Hiszpanii – minus 1% i 14,4%.
Pazury traci także irlandzki tygrys, słabnący – nawiasem mówiąc – właśnie od momentu wprowadzenia euro w 2000 r. (rok wcześniej Irlandia rozwijała się w tempie 10,7%, w 2002 r. wskaźnik ten spadł do... 6,4%). Dziś wzrost gospodarczy na Zielonej Wyspie wynosi jedynie 0,1%, a na bezrobociu jest 9,2% Irlandczyków. W niemal takim samym stopniu kryzys dotknął Słowację, wymienianą przez Donalda Tuska jako przykład stabilnej eurogospodarki. U naszych południowych sąsiadów aż o 40% spadły wpływy do budżetu, znacznie zmalała liczba inwestycji i wzrosły ceny. Słowacki resort finansów zredukował też niedawno o połowę prognozę wzrostu gospodarczego na rok 2009 (z 4,6 do 2,4%).
Waluty euro w żadnym wypadku nie można zatem traktować jako recepty na kryzys. Jak doniósł zresztą ostatnio portal Niezalezna. pl – państwem Europy Zachodniej, które najlepiej radzi sobie ze skutkami ogólnoświatowego kryzysu finansowego, jest rozliczająca się w rodzimych frankach Szwajcaria.
2. „Jesteśmy gotowi do przyjęcia euro”
Równie niewiarygodnie brzmią oświadczenia premiera Tuska o gotowości Polski do szybkiego przyjęcia euro. Podczas „polskiego Davos” w Krynicy w październiku 2008 r. szef PO po raz pierwszy rzucił hasło o roku 2012 jako wyznaczonej dacie znalezienia się Polski w strefie euro. Potem wielokrotnie – także na ostatnim szczycie w Brukseli – przywoływał tę datę jako osiągalny i najlepszy termin wprowadzenia w Polsce eurowaluty.
Tak szybkiemu wejściu do strefy euro stoi jednak na przeszkodzie kilka niezmiernie ważnych czynników. Po pierwsze: niespełnianie przez Polskę wymaganych kryteriów ekonomicznych i podatkowych. Przypomnijmy, że – według raportu NBP nt. wchodzenia Polski do strefy euro – Polska w grudniu 2008 r. spełniała jedynie dwa kryteria: fiskalne oraz dotyczące długoterminowych stóp procentowych. W tym samym czasie nasz kraj nie spełniał kryteriów: stabilności cen, kursowego oraz tzw. konwergencji (zbieżności) prawnej. Z szacunków Komisji Europejskiej ze stycznia 2009 r. wynika zaś, że w najbliższych dwóch latach nie zostanie wypełnione także fiskalne kryterium konwergencji.
Drugą istotną przeszkodą jest brak zgody prezydenta i PiS – głównej siły opozycyjnej w parlamencie – na przeprowadzenie niezbędnych zmian w konstytucji. Chodzi tu m.in. o określenie Europejskiego Banku Centralnego (w miejsce NBP) jako podmiotu, do którego należy kreowanie polityki monetarnej, czy też wykreślenie NBP z rejestru instytucji podlegających kontroli ze strony NIK. Ostatnie zapewnienia premiera, że do przyjęcia euro nie są potrzebne ani zmiana konstytucji, ani zgoda opozycji, wyglądają w tym świetle niedorzecznie.
Marzenia rządu o szybkim wejściu do strefy euro może także pokrzyżować gwałtowny, znacznie wyższy od planowanego wzrost deficytu budżetowego. Jak poinformowała „Rzeczpospolita”, w końcu lutego 2009 r. deficyt budżetowy może sięgnąć połowy kwoty planowanej na cały rok. Zdaniem Janusza Jankowiaka, ekonomisty Polskiej Rady Biznesu, dochody państwa okażą się na koniec lutego niższe od wydatków nawet o 9–11 mld zł. Tegoroczny deficyt, pogłębiany przez gwałtownie spadające dochody podatkowe, może więc – jak szacuje Komisja Europejska – osiągnąć wysokość 3,6% PKB. Tym samym przekroczyłby poziom dopuszczalny przy wchodzeniu do strefy euro aż o 0,6%.
3. „ERM2 – już w maju 2009 r.”
Zgodnie z obowiązującymi procedurami, przyjęcie euro poprzedzone być musi wejściem do tzw. mechanizmu ERM2 – trwającej przynajmniej dwa lata „poczekalni” przed zmianą waluty. Aby zdążyć z euro do 2012 r., nasz pobyt w ERM2 musiałby się więc rozpocząć najpóźniej w połowie tego roku. Czy zostaniemy zaproszeni do tego systemu już w maju 2009 r., jak uparcie wmawiają nam premier i minister finansów?
Choć Zbigniew Chlebowski twierdzi, że rozpoczęto już rozmowy z Europejskim Bankiem Centralnym w sprawie majowego wejścia Polski do systemu – ten sam polityk PO przyznał niedawno, że daleko idące osłabienie złotego może być głównym powodem, dla którego Polska... może nie otrzymać zgody na przystąpienie do ERM2. Jeśli zestawić to z „pojednawczą” wypowiedzią Tuska, który na początku lutego dopuścił możliwość dyskusji nad późniejszym przyjęciem euro, wnioski nasuwają się same: Europejski Bank Centralny prawdopodobnie przesunął w czasie harmonogram „mapy drogowej” wejścia Polski do eurostrefy. Wskazywałaby też na to dyplomatyczna odpowiedź rzecznika EBC Wiktora Krzyżanowskiego, który na nasze pytanie w tej sprawie odpisał: „niestety, podobnie jak w innych tego typu przypadkach, zmuszeni jesteśmy prosić o wyrozumiałość, ale nie będziemy mogli w żaden sposób komentować tej sprawy”.
Tego, o czym otwarcie nie mówi jeszcze EBC, nie bali się wypunktować autorzy raportu Narodowego Banku Polskiego na temat euro. Wskazali oni jednoznacznie poważne niebezpieczeństwa, na które narażona byłaby nasza gospodarka, gdyby rząd rozpoczął wchodzenie do ERM2 już w najbliższych miesiącach. Najistotniejszym z nich jest silny wzrost zmienności kursu złotego, który utrudnia wyznaczenie tzw. parytetu centralnego (punktu odniesienia do późniejszej stabilizacji kursu) w ERM2 dla naszej obecnej waluty. Według raportu NBP – złoty na początku 2009 r. mógł być niedowartościowany względem euro, toteż ustalenie tego parytetu na optymalnym poziomie byłoby bardzo utrudnione lub nawet niewykonalne. A pobyt w systemie ERM2 w okresie dużej niestabilności kursu złotego z pewnością przełożyłby się na konieczność podejmowania interwencji walutowych oraz ryzyko utraty części rezerw walutowych.
Wreszcie – złożenie wniosku o wejście do ERM2 jest niemożliwe bez zgody NBP. Tymczasem pierwszy wiceprezes NBP, Witold Koziński, mówi wprost: „2009 nie jest dobrym rokiem do wprowadzenia Polski do mechanizmu ERM2. Kryzys będzie się pogłębiał. A ryzyka z nim związane są tak potężne, że zakładane wcześniej korzyści mogą nie zostać osiągnięte”.
4. „Referendum w sprawie euro jest niemożliwe”
Nie sposób poważnie traktować także tego, co Donald Tusk mówi o ewentualnym referendum w sprawie przyjęcia przez Polskę eurowaluty. Z jego ostatnich wypowiedzi wynika jasno, że premier wciąż trzyma się argumentu, jakiego użył w ubiegłorocznym wywiadzie udzielonym „Dziennikowi”. Brzmi on – przypomnijmy – następująco: referendum dotyczące euro się nie odbędzie, gdyż niemożliwe jest sformułowanie odpowiedniego pytania w tej sprawie. Argument ten najwyraźniej tak przypadł Tuskowi do gustu, że szef PO rozszerzył go na konferencji prasowej, która odbyła się dwa miesiące temu w Gdańsku. Premier mówił wówczas: „często powtarzam ten przykład, bo on dobrze oddaje dylemat, przed jakim stają inicjatorzy referendum: czy jeśli spytają o rok 2012, to 2011 jest dobry? Albo czy jeśli spytamy o datę dzienną, to czy następny dzień będzie dobry?”.
Takich skomplikowanych problemów filozoficznych – o czym wspominaliśmy już raz na łamach „GP” – nie mieli jednak Skandynawowie, którzy w ostatnich latach przeprowadzili w sprawie euro dwa referenda. W pierwszym, które odbyło się w 2000 r. w Danii, trzeba było odpowiedzieć „tak” lub „nie” na pytanie, czy Duńczycy powinni uczestniczyć w trzecim etapie Unii Gospodarczej i Walutowej (UGiW), zastępując duńską koronę walutą euro. Ponad 53% głosujących dało odpowiedź przeczącą, co przy 46% głosów na „tak” przesądziło o odrzuceniu europejskiej waluty.
Jeszcze prościej sformułowano kwestię będącą przedmiotem głosowania trzy lata później w Szwecji. Obywateli tego państwa spytano mianowicie, czy uważają, że euro powinno być tam obowiązującą walutą. Co ciekawe – wynik szwedzkiego referendum, mimo usilnej propagandy polityków i większości mediów, był dla euroentuzjastów gorszy niż w Danii: przeciw euro opowiedziało się aż 56% Szwedów, podczas gdy „za” było jedynie 42%. Czy dlatego Donald Tusk – który o tych głosowaniach nie mógł nie słyszeć – zasłania się niemożnością sformułowania pytania w Polsce?
Polskie społeczeństwo jest sceptyczne wobec nowej waluty – niewykluczone więc, że premier bardziej niż prawdy o wynikach strefy euro, bardziej niż Europejskiego Banku Centralnego i niekorzystnych danych finansowych, bardziej niż prezydenta, NBP i PiS, obawia się woli obywateli. Jak wynika z sondażu zleconego przez tygodnik „Polityka” w listopadzie 2008 r., przyjęcia wspólnej europejskiej waluty nie chce aż 34% Polaków, a 37% uważa, że z wprowadzaniem euro w Polsce wcale nie należy się spieszyć.
Maciej Pawlak , Grzegorz Wierzchołowski
- Deficyt budżetowy nie wyższy niż 3% PKB;
- Dług publiczny nie większy niż 60% PKB;
- Inflacja nie wyższa niż o 1,5 pkt. proc. średniej stopy inflacji w trzech krajach Unii Europejskiej, gdzie wskaźnik ten był najniższy;
- Długoterminowe stopy procentowe nieprzekraczające więcej niż o 2 pkt. proc. średniej stóp procentowych w tychże trzech krajach o najniższej inflacji;
- Stabilny kurs wymiany waluty w ciągu dwóch lat (tj. pozostawanie od co najmniej dwóch lat w Europejskim Systemie Walutowym – tzw. ERM2) – kurs walutowy w tym okresie może się zmieniać jedynie w przedziale zwykłych wahań 15%. Dewaluacja (obniżenie wartości) waluty może być dokonana tylko w wyjątkowej sytuacji i za zgodą pozostałych państw członkowskich.