Eurodeputowani PiS zatrudniali ludzi na lewych etatach? Będą zwracać pieniądze
Tygodnik "Newsweek" wrócił do poruszonego dwa lata temu tematu zatrudniania przez europosłów ludzi na tzw. lewych etatach. Po tym tekście wszczęto w Brukseli audyt. Pod lupą służb znalazło się 7 osób, m.in. członek rządu Beaty Szydło, była minister nauki w rządzie PO i polityk PSL.
Audyt, jak informuje "Newsweek" w najnowszym numerze, zakończył sie postępowaniem wobec siedmiu obecnych i byłych deputowanych. Jest wśród nich pięciu polityków PiS: Ryszard Legutko, Beata Gosiewska (etat miał u niej Bartłomiej Misiewicz - przyp. "Newsweek"), Zbigniew Kuźmiuk (jak twierdzi tygodnik dał posadę pracownicy PiS z innego miasta) Tomasz Poręba (miał zatrudniać makijażystkę prezesa PiS i pielęgniarkę jego nieżyjącej mamy), Marek Gróbarczyk (obecnie to minister gospodarki morskiej; miał zatrudnić na etacie drugą z makijażystek, pracownicę partyjnej centrali).
Tłumaczyć musi się także Barbara Kudrycka z PO - dyrektorem jej biura jest członek partyjnego sądu koleżeńskiego, i Jarosław Kalinowski z PSL, który zatrudniał pracownika partii.
Co grozi obecnym i byłym eurodeputowanym? - Pierwszym krokiem jest wstrzymanie kontraktu współpracownika - tłumaczy tygodnikowi Marjory van den Broeke z biura prasowego parlamentu.
Europoseł (były lub obecny) musi złożyć w ciągu miesiąca wyczerpujące wyjaśnienia. Jeśli Brukseli nie wydadzą się one wystarczające, wystąpi o zwrot pieniędzy.
- Jeśli deputowany nie chce oddać pieniędzy, europarlament zaczyna mu wypłacać wynagrodzenie pomniejszone o tę kwotę. To ostatni, trzeci etap - tłumaczy "Newsweekowi van den Broeke.
Tygodnik przypomina, że taka kara spotkała ostatnio szefową francuskiego Frontu Narodowego Marine Le Pen.