Eurobudżet powrca. Polska znajdzie się na aucie?
Niemcy i Francja uzgodniły propozycję projektu budżetu strefy euro. To pomysł potencjalnie bardzo niebezpieczny dla Polski. Ale sami nie możemy wiele zrobić. Uratować nas może egoizm unijnej północy i włoska krnąbrność.
Osobny budżet strefy euro to pomysł od dawna forsowany przez Francję. Projekt, z którego Emmanuel Macron uczynił perłę w koronie swojej propozycji reform Unii. I mimo wielkiego oporu z wielu stron, w tym z samych Niemiec, po wielu miesiącach starań Macron dopiął swego - przynajmniej na razie. W poniedziałek ministrowie finansów Francji i Niemiec zaprezentowali swój projekt budżetu dla strefy euro.
Francuski triumf nie jest całkowity, bo przedstawiony budżet to okrojona wersja pomysłu Macrona: zamiast oddzielnego budżetu wraz z całą jego "obudową", propozycja zakłada istnienie wewnątrz budżetu ogólnego. Mimo to, Francja odniosła sukces, czego nie krył francuski minister Bruno Le Maire.
- Jeszcze rok temu nie mogliśmy nawet używać pojęcia "eurobudżet". Teraz mamy jego plan. To prawdziwy przełom - cieszył się minister.
Francuski sukces to jednocześnie porażka Polski, która od dawna uważała - nie bez powodu - że budżet strefy euro wykreuje dodatkowe podziały i scementuje "Europę dwóch prędkości", w której państwa spoza strefy euro - Polska wkrótce będzie największym z nich - będą grać w drugiej lidze. A do tego może wprost przełożyć się na mniejsze środki z budżetu - skądś przecież trzeba środki na UE wydzielić. Jednak nawet gdyby w jakiś sposób budżet strefy euro nie odbył się kosztem "naszych" środków w najbliższej perspektywie finansowej, już samo istnienie takiej rubryki jest dla nas groźne. Stworzy bowiem precedens, z którego nie będzie już powrotu.
Na szczęście francusko-niemiecka propozycja jest na razie tylko tym: propozycją. Propozycją, co do której wiele państw ciągle ma poważne zastrzeżenia. Jeszcze do niedawna głównym blokującym były Niemcy i jej kanclerz Angela Merkel, która przez długi czas podzielała polskie obawy co do perspektywy podziału Unii.
Ale ostatecznie przeważyły argumenty i siła Macrona. Merkel opowiedziała się za budżetem eurozony podczas spotkania w Mesebergu w czerwcu tego roku. Poparcie dwóch największych państw Unii daje inicjatywie mocny grunt. Ale nie gwarantuje sukcesu. Sceptyczne pozostają bowiem inne konserwatywne fiskalnie państwa unijnej Północy - a także Wschodu - niechętne do dokładania się np. do rozrzutnych Włoch. Jednym z głównych celów oddzielnego budżetu strefy euro ma być bowiem wspomaganie państw euro w czasie kryzysów gospodarczych. Tymczasem Włosi już teraz nie chcą się podporządkować wymaganej przez Brukselę dyscyplinie finansowej. Przeszkodą na drodze francuskich ambicji może być też Parlament Europejski.
W świetle tarapatów związanych z artykułem 7, polskie obiekcje, choć wciąż utrzymywane, ważą dziś mniej niż jeszcze kilka lat temu. Jesteśmy więc w dużej mierze zdani na innych. Nasi sojusznicy są jednak dość solidni, choć nie do końca tradycyjni: to przede wszystkim narodowy egoizm bogatych krajów strefy euro oraz włoska krnąbrność i rozrzutność. A także słabość rządu Angeli Merkel. Jeśli chybotliwa wielka koalicja upadnie, nowy rząd - o ile będzie w stanie rządzić - prawdopodobnie będzie mniej skory do ustępstw wobec Francji. W batalii o przyszłość Unii i jej budżetu nie jesteśmy więc spisani na straty. Problem w tym, że musimy polegać na innych.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl