HistoriaEugeniusz Bodo - skandalista II RP

Eugeniusz Bodo - skandalista II RP

W życiorysie Eugeniusza Bodo znajdują się ciemne sprawy, o których jego wielbiciele woleliby zapomnieć. Doprowadził do śmierci przyjaciela, prowadząc pod wpływem alkoholu i zniszczył psychicznie swoją kochankę. Był nawet oskarżany o próbę gwałtu.

Eugeniusz Bodo - skandalista II RP
Źródło zdjęć: © NAC | Eugeniusz Bodo i Nora Ney

Podobno pierwszy milion należy ukraść, a dopiero następny można uczciwie zarobić. W przypadku artystów początki kariery z reguły obfitują w zachowania mało etyczne, w środowisku jest bowiem duża konkurencja. W czasach debiutu Eugeniusza Bodo, młodzi piosenkarze mieli problemy z oryginalnym repertuarem - artysta chcący wówczas wystąpić na scenie z nowym utworem musiał bowiem zakupić prawa do jego wykonywania. Najbardziej popularni autorzy dyktowali zaporowe ceny, ale i tak nie narzekali na brak chętnych. Młody Bodo miał bardzo ograniczone możliwości finansowe, ale na szczęście spotkał na swojej drodze Ludwika Sempolińskiego. Ten od razu poczuł do niego sympatię i pomagał mu, jak tylko mógł. "Był dopiero początkującym młodym aktorem, rokującym duże nadzieje - wspominał pan Ludwik - ale do osiągniętych później rezultatów było jeszcze wtedy daleko. Nawet nie miał własnego fraka i zazdrościł mi, że ja mam. Przyjaźń nasza trwała przez lato zaledwie, ale była bardzo serdeczna".

Artyści poznali się podczas wspólnych występów w teatrzyku letnim w stołecznej Dolinie Szwajcarskiej. Bodo faktycznie wiele zawdzięczał Sempolińskiemu, który poza frakiem użyczał mu również piosenek z własnego repertuaru. Prawdziwy przebój dostał jednak dopiero od Adama Tura, kierownika literackiego kabaretu Sfinks. Przygotował on dla niego recytację pt. "Zmysłowe akordy". "Bodo ucieszył się tą recytacją - relacjonował Tur - i przyjął ją z podziękowaniem, ustalonego honorarium nie zapłacił, do Sfinksa się nie zaangażował i wyjechał na gościnne występy z moją recytacją do Łodzi. Dopiero po dłuższej nieobecności wrócił do Warszawy. Nie zerwało to naszej przyjaźni, a trzeba przyznać, że Bodo był niezrównanym kompanem i przebywanie w jego towarzystwie było prawdziwą rozkoszą...".

Śmierć na drodze

Jednym z wyznaczników popularności artysty w czasach II RP było posiadanie własnego samochodu. Bodo również zapałał miłością do automobilizmu i kupił eleganckiego sześciocylindrowego chevroleta. Zadbał oczywiście o odpowiednie uprawnienia i ukończył kurs w szkole prowadzonej przez braci Mariana i Michała Reczków. Niestety, aktor zbyt szybko chciał zostać mistrzem kierownicy, co zakończyło się tragedią.

Tuż po zdobyciu prawa jazdy wpadł na pomysł wyjazdu na jeden dzień na Powszechną Wystawę Krajową. Eskapada do Poznania była poważnym wyzwaniem dla świeżo upieczonego kierowcy (następnego dnia wieczorem miał pojawić się na kolejnym przedstawieniu rewii), ale Bodo koniecznie chciał wypróbować nowy pojazd. Namówił na podróż kilkoro znajomych i wieczorem 25 maja 1929 r., po spektaklu w kabarecie Morskie Oko, zajął miejsce za kierownicą pojazdu. Towarzyszyli mu Witold Roland, tancerka Zofia Oldyńska oraz bracia Reczkowie, przed którymi chciał się wykazać swoimi umiejętnościami.

Do tragedii doszło ok. godz. 2 w nocy. W pobliżu Łowicza budowano most na Bzurze i w związku z tym wyznaczono objazd. Bodo wjechał w wybrukowaną kocimi łbami ulicę, która miała dwa ostre zakręty. Nie były one oznakowane, a co gorsza - po lewej stronie ulicy stały słupy telegraficzne, które dodatkowo zmyliły kierowcę. Droga bowiem zakręcała, a ciąg słupów biegł dalej prosto, przecinając tory kolejowe. "Samochód prowadził pan Bodo - pisał reporter 'Ilustrowanego Kuriera Codziennego'. - Tuż za Łowiczem wskutek ciemności pan Bodo nie zauważył zakrętu i wjechał na nasyp o wysokości 4 metrów. Samochód na skutek gwałtownego skrętu spadł, śmierć na miejscu pod samochodem znalazł 32-letni śp. Witold Roland, reszta towarzystwa doznała cięższych lub lżejszych obrażeń. Na pomoc ofiarom katastrofy przybiegli kolejarze oraz miejscowa policja, którzy przetransportowali rannych do szpitala św. Tadeusza w Łowiczu".

Anne Chevalier - Reri w 1933 r. w Warszawie fot. NAC

Bodo nie zwierzał się nikomu z tego, co odczuwał po śmierci przyjaciela. Cała sprawa odcisnęła jednak na nim piętno. Tym bardziej, że prowadził samochód, będąc pod wpływem alkoholu. We wraku znaleziono bowiem puste butelki po koniaku i wódce, a jeden z policjantów zeznał, że od kierowcy i zabitego czuł alkohol. Zapewne właśnie z tego powodu Bodo przestał pić napoje wyskokowe. Odmawiał nawet reklamowania wódek Baczewskiego, twierdząc, że jako abstynent będzie w tej roli nieprzekonujący. Wypadek pod Łowiczem znalazł swój epilog w sądzie, na ławie oskarżonych zasiedli Bodo oraz przedstawiciele władz miejskich Łowicza. Sąd uznał oskarżonych za winnych, burmistrz Łowicza, jego zastępca i jeden z członków magistratu otrzymali kary po trzy miesiące więzienia, natomiast wobec Bodo orzeczono wyrok półroczny, zawieszając go jednak na trzy lata. Niedługo później kara ta uległa zatarciu na mocy ogłoszonej amnestii.

Bodo niemal przez całe życie mieszkał z matką, co wzbudzało zdziwienie w kręgach artystycznych stolicy. Do tego miał wiele nietypowych zainteresowań zupełnie niepasujących do wizerunku celebryty. Abstynencję alkoholową rekompensował sobie wykwintnym jedzeniem, a szczególne upodobanie przejawiał do mazurków wielkanocnych. Zamawiał je w takich ilościach, że wystarczały mu aż do Bożego Ciała. W chwilach wolnych w niemal hurtowych ilościach wyrabiał makatki z koralikami i obdarowywał nimi przyjaciół oraz znajomych.

Czarna perła

Był również zagorzałym filatelistą, a jego zbiór znaczków wzbudzał powszechny podziw. Miał blisko 70 klaserów, w których zgromadził rzadkie okazy, chętnie wymieniał się również z innymi kolekcjonerami. Jednak opowiadaniami o filatelistyce potrafił zanudzić nawet najbardziej zagorzałe wielbicielki. Niektóre panie zapraszał do siebie na "oglądanie znaczków", co - o dziwo! - traktował bardzo dosłownie. I chyba nie potrafił zrozumieć ich rozczarowania, gdy okazywało się, że na tym kończy się program wizyty w mieszkaniu gwiazdora.

Aktor podobno był bardzo czuły na kobiece wdzięki, ale właściwie można mówić tylko o dwóch jego poważniejszych związkach. W połowie lat 20. przez kilkanaście miesięcy był partnerem aktorki Nory Ney, a kilka lat później w jego życiu pojawiła się pochodząca z Tahiti 21-letnia Anne Chevalier, zwana Reri. Egzotyczna piękność przybyła do Warszawy, by promować swój amerykański film "Tabu". Podobno Bodo stracił dla niej głowę i zauroczony dziewczyną nakłonił ją do przerwania tournée. Jako profesjonalista zadbał jednak o wszystkie formalności; otrzymał zgodę promotorów trasy, spisał z Reri profesjonalny kontrakt, nie oszczędzał też na strojach i biżuterii. Dziewczyna zamieszkała z nim, ciągle widywano ich razem. Reri intensywnie uczyła się języka polskiego i już niebawem wymawiała "chrząszcz brzmi w trzcinie" zdecydowanie lepiej niż Fryderyk Járosy. Bodo nakręcił z nią film pt. "Czarna perła", który odniósł oszałamiający sukces, jednak praca nad nim oznaczała koniec ich związku. Na dłuższą metę romans ten nie miał
szans na przetrwanie - Bodo zajmował się głównie pracą, a Reri w Warszawie zawsze czuła się obco. Do tego dochodziły jeszcze konflikty spowodowane jej skłonnością do alkoholu, której partner nie tolerował. Dziewczyna powróciła na rodzinną Polinezję, gdzie w 1939 r. spotkał ją podróżnik i pisarz Arkady Fiedler. Była gwiazda miała wielki sentyment do naszego kraju i chętnie rozmawiała po polsku. Podkreślała, że nad Wisłą czuła się podziwiana i adorowana, na każdym kroku spotykała się z ogromną życzliwością naszych rodaków.

Osobną kwestię stanowiły te wspomnienia, które wiązały się z byłym partnerem. Były one dość gorzkie i rzucały bardzo interesujące światło na osobę Eugeniusza Bodo. Ani wcześniej, ani później nikt nie wypowiedział równie zastanawiających opinii na temat charakteru i życia osobistego gwiazdora. "Bodo jak to Bodo - relacjonował Fiedler. - Niestety gładysz, dzióbasowaty letkiewicz, po kilku tygodniach sprzykrzyła mu się egzotyczna aktorka i tu zaczęła się mniej chwalebna część romansu. Bodo zaczął bezceremonialnie wpychać Reri w ramiona innych galopantów, swych koleżków, a im więcej ich było, tym lepiej dla niego; im rzęsiściej się lała gorzałka, tym skuteczniejsza woda na młyn szałaputa. Gdy Reri w końcu wyrwała się z birbancko-sprośnego bagienka i wyjechała z Polski, już było za późno, by się wyprostować; nie mogła wyzbyć się trunkowego nałogu".

Pomimo to Tahitanka "nie żaliła się, nie wyrzekała, nie rzucała złorzeczeń na niewiernego kochanka". Była typem człowieka, który nie potrafił nienawidzić, a do tego "kochała wciąż Warszawę ponad wszystkie Nowe Jorki, Hollywoody i Paryże". W sercu zachowała dużo ciepłych uczuć "do hultaja Gienia", a "przy rzewnych wspomnieniach jej oczy napełniały się łzą wzruszenia". Znacznie mniej skłonny do wzruszeń był Fiedler, który oskarżał Bodo o psychiczne zniszczenie dziewczyny. Uważał, że cała ta historia to "koszmarna bajka: bajka o królewnie zakochanej w świniopasie".

Ponad 20 lat później na Tahiti trafił podróżnik Lucjan Wolanowski. Reri zapomniała, jak mówi się w naszym języku, ale pamiętała tekst piosenki "Dla Ciebie chcę być biała", jaką śpiewała na planie "Czarnej perły". Nigdy już nie opuściła Polinezji i na rodzinnych wyspach pozostała do końca swego życia. Zmarła w 1977 r. w wieku 65 lat.

Kontrowersje

Po rozstaniu z Reri aktor nie związał się już na dłużej z żadną inną kobietą. Do końca życia pozostał kawalerem, nigdy też nie pojawiła się u jego boku oficjalna przyjaciółka ani narzeczona. Cały czas był mężczyzną stanu wolnego i wiele kobiet marzyło tylko o tym, by go tej wolności pozbawić. Z perspektywy lat trudno w to uwierzyć, ale do opinii publicznej nie przedostawały się niemal żadne informacje o jego życiu erotycznym.

Dziwna cisza panuje również we wspomnieniach znajomych, tylko niektórzy informowali, że podobno gustował w "kelnerkach, służących i szwaczkach". Jednak nic bliższego na ten temat nie wiadomo, pojawiały się zaś pogłoski o homoseksualizmie aktora. Niewykluczone, że Bodo faktycznie był gejem, a celem jego znajomości z Norą Ney i Reri było wyłącznie ugruntowanie wizerunku stuprocentowego mężczyzny.

Był bowiem idolem większości kobiet w Polsce, uwielbianym amantem i ujawnienie jego orientacji seksualnej groziło utratą popularności. Prawdę znały wyłącznie Nora i Reri, ale nigdy nie podzieliły się swoimi przeżyciami z osobami postronnymi. Warto też zwrócić uwagę na bardzo częste występy pana Eugeniusza w damskim przebraniu. Ze wszystkich znanych gwiazdorów tamtej epoki to właśnie Bodo najczęściej zakładał kobiece stroje. Jednak i to o niczym nie świadczy, można bowiem uznać te przebieranki za normalny element sztuki aktorskiej. Chociaż daje też sporo do myślenia...

Dość zaskakującą w tym kontekście sytuację opisała w swoich wspomnieniach Mira Zimińska: "[…] najzapalczywszy był Bodo. Pożerał mnie oczami. Któregoś dnia jestem w garderobie, przyszłam dużo wcześniej. Wpadł i normalnie się na mnie rzucił. Bogowie, jak ja się broniłam! Poczochrał mnie, porwał na mnie wszystko, porobił mi siniaki na szyi. Przede wszystkim byłam zakochana, poza tym dlaczego w garderobie i dlaczego Bodo, i po co? Cnotę ocaliłam, tylko byłam bardzo posiniaczona. Ale i tak byłam skompromitowana. Mogłam zgrzeszyć po cichu i byłoby dobrze. Prawda? Potem myśleli, że mam romans z Bodo, a ja byłam wówczas Bogu ducha winna".

Próba gwałtu na koleżance w jej garderobie wydaje się co najmniej niezrozumiała. Sprawa groziła przecież skandalem z procesem sądowym włącznie, z czym Bodo musiał się liczyć. Mógł wprawdzie mieć nadzieję, że dyrekcja kabaretu wyciszy aferę, ale od plotek trzęsłaby się cała stolica. Czy przypadkiem nie o to jednak mu szło? Zimińska nie uchodziła za osobę specjalnie dyskretną, a taki pokaz heteroseksualizmu w wersji jaskiniowej mógł uciszyć ewentualne pogłoski o jego homoseksualnych skłonnościach. I chyba właśnie tak się stało, bo choć afera z Zimińską znana była tylko w wąskim gronie, to w środowisku aktorskim wyrobiła mu renomę stuprocentowego mężczyzny. A przecież wśród aktorów i reżyserów nie brakowało homoseksualistów (Witold Conti, Karol Hanusz, Michał Waszyński). Czy jednak do tego grona należał też Eugeniusz Bodo? To zapewne na zawsze pozostanie tajemnicą.

Sławomir Koper, Historia do Rzeczy

###Polecamy również: Martin Bormann - człowiek numer 2 w III Rzeszy

Źródło artykułu:Historia Do Rzeczy
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)