Etat na wabia
Polska Izba Przemysłowo-Handlowa Budownictwa i Polskie Stowarzyszenie Budowniczych chcą, by firmy budowlane mogły zatrudniać pracowników ze Wschodu. Powód? Brak fachowców na krajowym rynku.
20.12.2005 | aktual.: 20.12.2005 09:28
Tymczasem polski murarz, zbrojarz czy cieśla nie może doprosić się godziwej pensji. Wyjeżdżają, by w Anglii, Niemczech czy na Islandii zarabiać prawdziwe pieniądze. Pan Janusz Rybczyński (nazwisko zmienione) przyjął się do pracy we wrocławskim Wrobisie latem tego roku. – Prezes firmy deklarował publicznie, że przy dobrej pracy można zarobić prawie trzy tysiące brutto – twierdzi. – Ucieszyłem się, bo robota na miejscu, legalna, a firma prestiżowa. Murarz podpisał umowę. Czarno na białym stało w niej, że za godzinę zarabia 6 złotych netto. To zwykle minimum socjalne za osiem godzin pracy i zimowe przestoje. Czasem drugie tyle wychodzi z premii. Można ją dostać, pod warunkiem że pracodawca dostanie pieniądze z kontraktu od zleceniodawcy inwestycji. – Przyznaje się ją za dobrą pracę – twierdzi wrocławianin.
– Tymczasem nie dostałem nic, choć mi się należało. Nawet bony świąteczne mnie ominęły, bo zmienił się regulamin ich przyznawania. Pan Janusz i jego trzydziestu kolegów z placu budowy zarabiają niespełna 1,1 tys. zł na rękę. – I wiem, że na więcej nie mam szansy – wyjaśnia. – Dlatego już złożyłem aplikację na wyjazd do pracy w Anglii. Nie ukrywam, że szukam czegoś też w Niemczech. Tadeusz Chodorowski, prezes Wrobisu, sprawę tłumaczy prosto. – Robotnicy z naszej leśnickiej budowy mieli pecha. Trafili w miejsce, gdzie powstaje budynek TBS – twierdzi. – Płaci za niego gmina, a wiadomo, że taki zleceniodawca nie jest rozrzutny. To przekłada się na zarobki pracowników.
Jeśli jednak firma budowlana wznosi budynek dla prywatnego dewelopera, robotnicy też nie mają co liczyć na kokosy. – Nam zleceniodawca płaci trochę ponad tysiąc siedemset złotych za metr kwadratowy – wyjaśnia prezes Chodorowski. – Klientom zaś sprzedaje mieszkanie o sto procent drożej i to on zarabia krocie. Zdaniem szefa Wrobisu, najwyższych zarobków mogą spodziewać się tylko najlepsi fachowcy. – Wielu pracowników robi, co może, by się nie przepracować. To ci, którzy pół dnia opierają się o łopatę – twierdzi Chodorowski. – Im wystarczy dziewięćset złotych. Mamy jednak takich, którzy co miesiąc dostają cztery tysiące.
Co prezes ma na myśli
– Jak prezes mówi, że tyle zarabiamy, to może ma na myśli całą ekipę? Wtedy taka suma rzeczywiście się zbierze – drwi pan Filip (nie chciał podać nazwiska). – U nas cztery tysiące, owszem, można zarobić. Pod warunkiem, że jest się majstrem. I chodzi o płace brutto. Prezes przyznaje, że po ostatnim naborze przyjął ponad dwieście osób. Wielu odeszło zawiedzionych niskimi płacami. Pracownicy budowlani są też narażeni na to, że nie otrzymają pensji na czas, a nawet nigdy nie ujrzą wypłaty na oczy. – Mąż pracował w firmie Alfa-Tan w Kiełczowie – opowiada Halina Jeziorowska z Wrocławia. – Gdy splajtowała, zostaliśmy na lodzie. Zaległych poborów, mimo wyroku sądowego, nie ujrzeliśmy do dziś. Podobnie znajomi męża. Szlag mnie trafił, gdy wyczytałam, że jej szefowie znowu szukają pracowników.
Dawny właściciel Alfa-Tanu prowadzi dziś firmę budowlaną Bohen. Jego wspólnikiem jest kierownik budowy z Alfa-Tanu. – Nowa firma nie odpowiada majątkiem za to, co działo się w starej. Takie jest prawo – twierdzi Henryk Żukiewicz. – Dlatego nie widzę powodu do regulowania zaległych pensji. Ja zresztą do dziś też nie odzyskałem pieniędzy. Żukiewicz tłumaczy, że Alfa-Tan padł ofiarą nieuczciwych zleceniodawców. – Jakieś pięć lat temu niepłacenie za usługę było normą. Nikt nie patrzył na to, że taka firma, jak nasza, musi kupować materiały budowlane i wypłacać pensje – broni się. Czasem, jak w przypadku Jedynki Wrocławskiej, zarząd majstruje w umowach o pracę i obniża zarobki.
,br> Doprowadziło to do strajku oburzonych pracowników, upadłości firmy, a jej szefów do sądu i prokuratora. Coraz więcej pracowników kieruje więc skargi do inspektorów pracy. – Takich pism w tym roku było ponad dwieście – twierdzi Katarzyna Zalas z Okręgowej Inspekcji Pracy we Wrocławiu. – To narzekania na warunki pracy, nieterminowe wypłaty lub ich zaniżanie. Mimo to na Dolnym Śląsku nieustannie trwa nabór pracowników. Bywa, że jeden murarz obejdzie w ciągu roku kilka firm. – Od roku jest doskonała koniunktura w branży. Ruszyły zlecenia przemysłowe i mieszkaniowe – twierdzi Żukiewicz z firmy Bohen.
Stracone złudzenia
Czy w takiej sytuacji robotnicy budowlani mogą liczyć na podwyżki? – Na razie na pewno nie, chyba że zleceniodawcy zaczną więcej płacić – Żukiewicz rozwiewa nadzieje. Największą atrakcją we Wrobisie są wyjazdy na kontrakty zagraniczne. Robotnicy ustawiają się do nich w kolejce. – Też chciałem skorzystać z takiej możliwości – mówi pan Janusz. – Ale okazuje się, że potrzebują tylko cieśli i zbrojarzy. To nie mój fach.
Prezes firmy zapewnia jednak, że wyjechać może każdy, byleby przeszedł przez sito komisji kwalifikacyjnej. Potem pozostaje poczekać na sygnał do wyjazdu. – Ostatnio kierownik projektu w Norwegii musiał zwolnić dwunastu pracowników. Gdy przyjechali na plac budowy huty aluminium i zobaczyli jej rozmach, zażądali po jedenaście tysięcy złotych pensji na rękę – twierdzi Chodorowski. Zdaniem szefów firm budowlanych, w przyszłym roku to robotnicy budowlani zaczną stawiać twarde warunki płacowe. – Najlepsi robią to już teraz i nie mają kłopotów ze znalezieniem pracy – dodaje Żukiewicz.
Kuźnia kadr
Co roku dolnośląskie licea zawodowe opuszczają setki młodych budowlańców. – W większości zawodu uczą się dopiero na placu budowy – twierdzi Żukiewicz. – W czasie praktyk podkreślają, że przyszli na nie, bo mama kazała. Odgrażają się, że i tak wyjadą po maturze do Anglii. Mimo to Wrobis zaryzykował i od przyszłego roku w budowlance przy ul. Braniborskiej będzie finansować naukę w trzech klasach. Chce, by z tej szkoły wyszli jej przyszli pracownicy: cieśle, zbrojarze czy posadzkarze. – Mam nadzieję, że trafią do nas, choć nie będziemy mogli ich do tego zmusić – przyznaje prezes Chodorowski. Młodym ludziom trudno dziwić się, że wolą budowy w Hiszpanii czy w Anglii. Tam pomocnik murarza otrzymuje miesięcznie równowartość pięciu tysięcy złotych na rękę. U nas na razie około tysiąca.
Agata Ałykow