PolskaErika Steinbach zjednoczyła Polaków

Erika Steinbach zjednoczyła Polaków

Erika Steinbach, przewodnicząca niemieckiego
Związku Wypędzonych, dokonała w Polsce sztuki niewiarygodnie
trudnej, choć zapewne nie leżało to w jej intencjach - zjednoczyła
wszystkich Polaków, młodych i starszych, z obu biegunów i ze
środka politycznego spektrum, z najróżniejszych grup społecznych.
Zjednoczyła przeciw sobie, przeciw forsowanemu przez nią
projektowi propagandowego pomnika, który chciałaby wystawić
Niemcom, wysiedlonym z Europy Wschodniej po drugiej wojnie
światowej.

Pierwsza w Polsce z udziałem Steinbach polsko-niemiecka debata na temat Centrum przeciwko Wypędzeniom, zorganizowana we wtorek przez "Rzeczpospolitą" i niemiecką Fundację Konrada Adenauera, w założeniach miała być dialogiem. Szybko jednak przekształciła się w szturm polskich formacji na pozycje pani Steinbach i tych, którzy jej koncepcje popierają.

Niemcy Niemcom zgotowali ten los

Przewodnicząca Związku Wypędzonych, która kilkakrotnie mówiła ostatnio, że przeraża ją reakcja Polaków na pomysł Centrum, musiała wysłuchać wielu gorzkich prawd, a także zarzutów dużego kalibru.

Polscy politycy, naukowcy i publicyści przypomnieli Steinbach o winie Niemców za tragedie i cierpienia milionów ludzi podczas drugiej wojny światowej. Podkreślali, że to naród niemiecki demokratycznie wybrał Hitlera, wskazywali, że powojenne losy Polski zadecydowały się w Jałcie i w Poczdamie.

O niemieckich wypędzonych powiedzieli, że to Niemcy Niemcom zgotowali ten los. Ostro zaprotestowali przeciwko próbom "relatywizowania winy", "zamazywania historii", sugerowali chęć przygotowania gruntu pod roszczenia materialne wysiedlonych. Przypominali, że ani kanclerz Niemiec Gerhard Schroeder, ani minister spraw zagranicznych Joschka Fischer, ani prezydent Johannes Rau nie popierają koncepcji zlokalizowania Centrum przeciwko Wypędzeniom w Berlinie, gdzie z konieczności eksponowane byłyby krzywdy Niemców. Padły nawet słowa "hipokryzja" i "cynizm".

Na nic zdały się w Warszawie deklaracje pani Steinbach, która swoje wystąpienie w debacie rozpoczęła od poinformowania, że udała się na Pawiak, a następnie zapewniła, że nie chce zmieniać historii. Przyznała, że bez Hitlera nie byłoby wypędzeń i powiedziała, że w proponowanym Centrum chce umieścić stałe wystawy, obrazujące wypędzenia różnych narodów. Zapewniała, że w jej intencji leży, byśmy "wspólnie osądzili wypędzenie jako środek polityki" i że długo się zastanawiała, jak podjąć temat wypędzeń bez ranienia sąsiadów. Nie udało się.

Nie dla centrum propagandy

"Prawo do pamięci nie może zmieniać historii" - powiedział Erice Steinbach Józef Oleksy (SLD). "Pani stara się zamazywać historyczny wymiar przesiedleń" - dodał i przypomniał, że Związek Wypędzonych przez długie lata "odmawiał Polsce prawa do istnienia w granicach powojennych". Oleksy powiedział następnie to, co później powtarzało jeszcze wielu uczestników debaty, co mówią przedstawiciele najwyższych władz Polski i Niemiec: konieczna jest rzeczywista perspektywa europejska problemu przesiedleń. Wyraził też zadowolenie z faktu, że w samych Niemczech nie ma zgody w sprawie Centrum.

Donald Tusk (PO) ze smutkiem mówił, że proponowane przez Erikę Steinbach Centrum kładzie się cieniem na proces pojednania polsko- niemieckiego i może zagrozić stosunkom między naszymi krajami. "Pani personifikuje odpowiedzialność za to, że ci, którzy pracują na rzecz pojednania, stracili trochę wiary w jego powodzenie" - powiedział Tusk.

Marcin Libicki (PiS) posłużył się wyrazistym porównaniem, wyrażając swoją opinię o inicjatywie Steinbach: "To tak, jakby zbrodniarz obnaszał się z ranami, zadanymi przez ofiarę, z zadrapaniami, zadanymi przez ofiarę". Credo Libickiego: badania naukowe nad zjawiskiem wypędzeń - tak; centrum propagandowe - absolutnie nie.

Debata wykazała, że Erika Steinbach nie zamierza "zawiesić" planów stworzenia w Berlinie "swojego" Centrum; nie poniesie takiej ofiary dla dobra polsko-niemieckiego pojednania, jak jej to sugerował Tusk i nie tylko on. Nie odstąpi też od swoich planów, a jeśli nie pozyska dla koncepcji Centrum w Berlinie poparcia rządu niemieckiego i funduszów państwowych, monument, upamiętniający niemieckich wypędzonych powstanie jako inicjatywa prywatna.

Znawcy przedmiotu nie wykluczają, że Centrum pani Steinbach ruszy w 2005 roku; przypada przecież wtedy okrągła, 60. rocznica zakończenia drugiej wojny światowej. Polakom z pewnością się to nie spodoba, ale prywatnie każdy może robić i mówić, co mu się podoba, byle w granicach prawa. W Warszawie pani Steinbach z pewnością nie pozyskała sympatyków, ale może wcale nie o to jej chodziło.

Źródło artykułu:PAP
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)