Eksplozja w Osinach. Ekspert: trzy przesłanki wskazują na rosyjską prowokację
Są trzy powody, by uznać, że Rosja mogła celowo wysłać do Polski drona - mówi w rozmowie z WP Mariusz Cielma, analityk wojskowy i szef portalu Dziennik Zbrojny. Zwraca uwagę, że budowa maszyny, trasa lotu oraz kontekst całego ataku nie pasują do schematu typowych rosyjskich działań w Ukrainie.
Władysław Kosiniak-Kamysz nie ma wątpliwości, że eksplozja w Osinach to element rosyjskiej gry. W czwartek powtórzył, że incydent był prowokacją ze strony Federacji Rosyjskiej. - To działanie ma siać niepewność i dezinformację - mówił Kosiniak-Kamysz.
Oficjalne komunikaty po wybuchu w Osinach wskazują, że dron mógł być tzw. wabikiem, a nie maszyną bojową. Zastępca Dowódcy Operacyjnego Rodzajów Sił Zbrojnych gen. Dariusz Malinowski poinformował, że bezzałogowiec, który eksplodował w Osinach, leciał bardzo nisko, aby ominąć polskie systemy radiolokacyjne. Według niego była to konstrukcja wyposażona w chiński silnik, pozbawiona głowicy bojowej i zaopatrzona jedynie w ładunek do samodestrukcji.
Zdaniem Mariusza Cielmy, analityka wojskowego i szefa miesięcznika Nowa Technika Wojskowa oraz portalu Dziennik Zbrojny, maszyna, która spadła w woj. lubelskim, nie była typowym dronem-wabikiem. Świadczy o tym rozmiar silnika znalezionego na miejscu eksplozji. - Na podstawie zdjęcia silnika można ocenić, że mamy do czynienia z dużą maszyną, zasilaną jednostką o mocy 50 KM, kosztującą na rynku od kilku do nawet ponad 10 tys. dolarów. To zupełnie zaprzecza idei taniego wabika, który powinien być skonstruowany z najtańszych materiałów i lekkich komponentów. Taki dron nie przenosi ciężkiej głowicy, więc wystarczy mu niewielki, znacznie tańszy i słabszy silnik - tłumaczy Cielma.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Mieszkańcy o wybuchu w Osinach: "Może dlatego radary nie wychwyciły"
Ekspert podkreśla, że opisywana konstrukcja mogła ważyć od 100 do 200 kg, a więc była zdolna do przenoszenia znacznego ładunku. - Tymczasem tu mieliśmy do czynienia jedynie z głowicą o bardzo ograniczonych zdolnościach rażenia. To wygląda na przerost formy nad treścią - powątpiewa.
Jego zdaniem takie rozwiązanie nie odpowiada też typowemu schematowi rosyjskich działań obserwowanych w Ukrainie. - Drony-wabiki, które widzieliśmy tam wielokrotnie, konstruowane są prymitywnie i tanio. Po wykonaniu zadania takie drony bez głowicy mogą wylądować jak szybowce, co dokumentuje wiele zdjęć ukraińskich służb - dodaje.
Ideą zastosowania dronów-wabików jest przyciągnięcie uwagi obrony przeciwlotniczej przeciwnika, zmuszenie jej do wcześniejszego uruchomienia systemów radarowych oraz zużycia pocisków przechwytujących. W ten sposób ułatwiają dronom bojowym dotarcie do właściwych celów i zadanie skutecznego uderzenia.
Rosyjska prowokacja? Podejrzana trasa lotu
Drugim elementem, który sugeruje intencjonalne działanie Rosjan, jest trasa, jaką musiał pokonać bezzałogowiec i czas wydarzeń. Analityk zwraca uwagę, że pierwsze sygnały o rosyjskich dronach startujących tego dnia pojawiły się przed godz. 18. Dystans z miejsc startu z rosyjskich obwodów biełgorodzkiego, kurskiego czy z Krymu do miejsca upadku w Polsce to ok. 900 km.
Maszyny typu "Szahed" lecą z prędkością 200 km/h, więc aby znaleźć się w Polsce przed północą, dron musiał wystartować około 4-5 godzin wcześniej. - To oznacza, jakby od początku kierował się w stronę naszego terytorium. To także jest nietypowe, zazwyczaj drony doświadczają jakiejś awarii w trakcie ataku. Ten musiał od razu skierować się ku Polsce - wyjaśnia ekspert.
Atak Rosji, który nie pasuje do schematu
Trzecia przesłanka dotyczy charakteru całego rosyjskiego uderzenia z nocy z 19 na 20 sierpnia. Tego dnia Rosja wystrzeliła 90 dronów, z czego zazwyczaj połowa jest wabikami. Atak skoncentrowano we wschodniej części Ukrainy, a sygnały o obecności maszyn w centrum kraju pojawiły się dopiero po godz. 23. To było wciąż daleko od polskiej granicy.
Z wypowiedzi zastępcy Dowódcy Operacyjnego Rodzajów Sił Zbrojnych gen. Dariusza Malinowskiego wynika, że polskie siły powietrzne nie traktowały tej nocy jako szczególnego zagrożenia. Poziom alarmu obniżono po północy.
W ocenie Mariusza Cielmy rosyjski atak miał nietypowy charakter, a jego przebieg mógł uśpić czujność sojuszników. - Około północy, jak mówił generał Malinowski, zrobiono tzw. odbój, czyli przywrócono system obrony powietrznej do normalnego stanu. To oznacza, że uznano, iż zagrożenie minęło, bo działania toczyły się głównie nad wschodnią Ukrainą, daleko od naszych granic. Nie mówię tego jako zarzutu, ale jako element pewnej rosyjskiej gry, uśpienia czujności i zaskoczenia przeciwnika - podkreśla analityk.
Według rozmówcy WP wszystkie te okoliczności razem mogą sugerować, że dron nie był przypadkowym "zabłąkanym" bezzałogowcem, lecz elementem rosyjskiej gry. - Dla mnie to zdarzenie od początku do końca jest anomalią. Od samej konstrukcji drona, przez czas ataku, aż po scenariusz rosyjskich działań tej nocy. Oczywiście nie można całkowicie wykluczyć problemu technicznego, ale na mojej mapie prawdopodobieństwa wersja o prowokacji zdecydowanie przeważa - podsumowuje analityk.
Co Rosja chciała tym osiągnąć? Zdobyli cenną informację
Na pytanie, co Rosjanie mogli osiągnąć dzięki incydentowi w Osinach, Mariusz Cielma odpowiada, że mógł być to test polskiego systemu obrony powietrznej. - Mają teraz jasny komunikat, że dron przeleciał niezauważony przez naszą linię dozoru radiolokacyjnego i został wykryty dopiero dlatego, że spadł. To dla nich cenna informacja z wojskowego punktu widzenia - mówi Cielma.
Dodaje, że wymiar militarny nie jest jedynym celem takich działań. - Równie istotny jest efekt psychologiczny: zastraszanie polskiego społeczeństwa i sianie niepewności. Wystarczy przypomnieć emocjonalne pytania mieszkańców padające w mediach: "gdzie jest nasza obrona?", by zrozumieć, że Rosjanie liczą także na efekt propagandowy – ocenia ekspert.
Przypomnijmy, że polskie Ministerstwo Obrony Narodowej w oficjalnym komunikacie przyznało, iż "systemy radiolokacyjne, które posiadamy, nie wykryły naruszenia przestrzeni powietrznej". Przekazał to wicepremier Władysław Kosiniak-Kamysz.
Gen. Dariusz Malinowski dodał, iż powoła zespół ekspertów, którzy zajmą się analizą incydentu pod kątem wojskowym. Zapowiedział, iż w przyszłości powstanie system wykrywania i reagowania na takie naruszenia polskiej przestrzeni.
Tomasz Molga, dziennikarz Wirtualnej Polski