Ekspert dla WP: granat mógł rzucić rosyjski prowokator lub ktoś niezrównoważony psychicznie
Projekt zmian konstytucji na Ukrainie wywołał gorący spór polityczny, który przerodził się w tragedię. Protesty pod Radą Najwyższą zakończyły się eksplozją granatu, który został rzucony przez demonstrantów w kierunku kordonu Gwardii Narodowej ochraniającej budynek. W wybuchu zostało rannych kilkadziesiąt osób i zginął co najmniej jeden członek Gwardii. W rozmowie z WP, dr Łukasz Adamski z Centrum Polsko-Rosyjskiego Dialogu i Porozumienia, nie wyklucza, że za atakiem może stać rosyjski prowokator.
31.08.2015 | aktual.: 31.08.2015 17:14
- Granat mógł rzucić ktoś niezrównoważony psychicznie, kto nie przewidywał dalekich konsekwencji swojego czynu, ale równie dobrze może się okazać, że zrobił to putinowski prowokator. W tej chwili trudno o tym ostatecznie przesądzać - mówi dr Adamski. Ekspert zaznacza, że w niedalekiej przyszłości rozruchy i zamieszki mogą się powtarzać. - To wynika z tradycji politycznej Ukrainy, w dodatku Rosja jest bardzo zainteresowana takimi zajściami - ocenia.
Ekspert CPRDIP nie przewiduje jednak, by niepokoje przerodziły się w kolejną rewolucję. - Nie będzie Trzeciego Majdanu na modłę tego, który odsunął od władzy Wiktora Janukowycza - mówi dr Adamski i dodaje, że kolejnym demonstracjom, politycznym sporom i awanturom w parlamencie będzie sprzyjał gospodarczy kryzys. - Składają się na niego zaniedbania ponad 20 lat niepodległości, wojna oraz niewystarczające tempo reform - ocenia.
Protesty wokół konstytucji
To właśnie próba ostatniej reformy wzbudziła sprzeciw szczególnie ze strony ukraińskich nacjonalistów. Do eksplozji doszło niedługo po tym, jak deputowani Rady Najwyższej uchwalili w pierwszym czytaniu zmiany w konstytucji, przewidujące szeroką decentralizację władzy w państwie. Granat został rzucony ze strony, w którym znajdowało się skupisko zwolenników nacjonalistycznej partii Swoboda. Jej stronnicy są przeciwnikami zmian proponowanych przez prezydenta.
- Prezydent Petro Poroszenko dąży do zmiany konstytucji, która zreformuje samorządy i wyposaży je w realne narzędzia samodzielności gospodarczej i politycznej. Reforma w połączeniu z porozumieniami mińskimi przyznałaby szczególny status pewnym obszarom w regionie donieckim i ługańskim - mówi dr Adamski i dodaje, że takim zmianom sprzeciwia się część ukraińskich sił politycznych. - Niektórzy uważają, że decentralizacyjna reforma jest niepełna i pozostawia zbyt wiele władzy rządowi (partia Samopomicz i mer Lwowa). Inni, że nie była dostatecznie konsultowana. Część polityków mówi z kolei, że Donbas nie powinien zyskać żadnej dodatkowej autonomii, bo to nie przybliży pokoju i nie przywróci pełnej suwerenności - wylicza ekspert.
Zdaniem dra Adamskiego, mimo przegłosowania w pierwszym czytaniu, wprowadzenie zmian nie jest jeszcze przesądzone. - Zebrana dzisiaj większość nie umożliwi ostatecznego przegłosowania poprawek konstytucyjnych kolejnym czytaniu. Nie jest więc pewne, czy Poroszence starczy głosów w Radzie Najwyższej, by przeforsować swój wariant - mówi ekspert.
Złe wieści dla Ukrainy
Eksplozja przed Radą Najwyższą w Kijowie z pewnością nie przełoży się na pozytywne postrzeganie Ukrainy na Zachodzie. - Abstrahując od tragedii, jaka miała miejsce w Kijowie, to niepokoje nie sprzyjają Ukrainie. W świat poszedł wyraźny sygnał, że w stolicy dochodzi do wybuchów i panuje tam chaos. Taki przekaz sprzyja Rosji - analizuje dr Adamski.
Ekspert, który regularnie odwiedza Ukrainę, ocenia, że Kijów jest "spokojnym miastem, gdzie toczy się normalne życie, jak w Warszawie". - Jednak w kraju, który prowadzi wojnę i broni się przed agresją sąsiada, trudno zapobiec niekontrolowanym przepływom broni. I to nawet w przypadku, gdy państwo tylko w części jest ogarnięte konfliktem, jak to ma miejsce na Ukrainie - mówi.