Eksperci: jedność NATO może być głównym tematem szczytu w Warszawie
Ustalenia lipcowego szczytu NATO w Warszawie będą miarą jedności państw Sojuszu w obliczu zagrożeń ze strony Rosji, chaosu na Bliskim Wschodzie i w Afryce północnej - uważają eksperci ds. bezpieczeństwa międzynarodowego, z którymi rozmawiała PAP.
19.06.2016 | aktual.: 19.06.2016 10:24
Ich zdaniem, niedawna decyzja rozmieszczenia czterech batalionów Sojuszu w Europie Wschodniej ma przede wszystkim znaczenie polityczne, będąc optymistycznym sygnałem solidarności w NATO na wypadek rosyjskiej agresji.
Bataliony te mają liczyć w sumie około 4 tys. żołnierzy i składać się z wojskowych wielu państw. Będą one wysyłane na zasadzie rotacyjnej do Polski i trzech krajów bałtyckich: na Litwę, Łotwę i do Estonii.
- Z militarnego punktu widzenia bataliony te nie rozwiązują oczywiście problemu ogromnej przewagi Rosji, której siły zbrojne na zachodnich rubieżach przewyższają wojska NATO na jego wschodniej flance w stosunku 10 do 1. Politycznie jednak są bardzo ważne, ponieważ będą to bataliony wielonarodowe. Dla Rosji jest to sygnał, że w razie agresji zadrze ona z wieloma krajami, a więc ewentualny atak będzie dla niej bardzo kosztowny - powiedział ekspert z German Marshall Fund of the United States Bruno Lete.
Podobnie ocenia utworzenie batalionów Nick Witney z Europejskiej Rady Stosunków Międzynarodowych (European Council on Foreign Relations - ECFR).
- Jest to gest solidarności i przesłanie dla Rosji, że gdyby zdecydowała się na jakąś militarną awanturę, cały Sojusz jest zdecydowany zaangażować się w zbrojny konflikt - powiedział Witney.
Zdaniem eksperta ECFR, z solidarnością w NATO nie jest jednak najlepiej, ponieważ państwa członkowskie postrzegają zagrożenia dla bezpieczeństwa Sojuszu przez pryzmat swych interesów narodowych.
- Kraje wschodniej Europy uważają za główne zagrożenie Rosję, natomiast kraje jej południa zaabsorbowane są przede wszystkim chaosem na Bliskim Wschodzie i w Afryce. Nikt nie neguje, że największe militarne zagrożenie pochodzi z Rosji, ale państwa Europy Południowej skarżą się, że Polska i kraje bałtyckie powinny wnieść większy wkład do misji NATO w Afryce - powiedział Witney.
- Poza tym USA od dawna krytykują europejskie państwa NATO, że za mało wydają z budżetu na swoją obronę - dodał Witney.
- Wykorzystując to jako pretekst Donald Trump, który może dojść w Ameryce do władzy, sugeruje możliwość zmniejszenia obecności USA w Europie i dogadania się z Moskwą. A nawet Hillary Clinton, która nie ma złudzeń co do Putina, też uważa, że Europejczycy zbyt mało łożą na swoją obronę - powiedział.
Lete nie zgadza się z tezą o kryzysie solidarności w NATO i podkreśla udział sił zbrojnych państw Europy Południowej we wzmacnianiu wschodniej flanki Sojuszu.
- W Sojuszu jest jedność. Proszę pamiętać, że na przykład Włochy mają swoje samoloty w krajach bałtyckich. Kraje Europy Południowej też odczuwają zagrożenie ze strony Rosji, która przecież ma bazę wojskową w Syrii - powiedział ekspert GMF.
Zarzut pod adresem krajów wschodnioeuropejskich, że niedostatecznie przyczyniają się do misji NATO w Afryce i na Bliskim Wschodzie, uważa on za niesprawiedliwy.
- Wschodnia flanka NATO była niedoinwestowana, więc trudno się dziwić, że kraje tego regionu kładą teraz nacisk na swoje własne bezpieczeństwo. Polska i Łotwa zresztą zadeklarowały już gotowość do większego uczestnictwa w operacjach na Bliskim Wschodzie - powiedział Lete.
W minioną środę na konferencji prasowej po dwudniowym spotkaniu ministrów obrony państw NATO w Brukseli szef MON Antoni Macierewicz oświadczył, że ma nadzieję, iż polskie samoloty bojowe F-16, które mają wziąć udział w misji rozpoznawczej przeciwko tzw. Państwu Islamskiemu (IS), znajdą się na Bliskim Wschodzie jeszcze przed szczytem NATO. Warszawski szczyt Sojuszu jest zaplanowany na 8-9 lipca. W lutym Polska zadeklarowała zaangażowanie wojskowe w koalicję przeciwko IS. Chodzi o cztery samoloty F-16, które mają prowadzić wyłącznie misje rozpoznawcze, oraz zespół szkoleniowy sił specjalnych.
Wzmacnianie wschodniej flanki NATO wywołuje protesty Rosji, która twierdzi, że narusza to porozumienie z 1997 roku o nierozmieszczaniu znaczniejszych sił Sojuszu w krajach dawnego bloku sowieckiego. Zdaniem ekspertów, protesty te są całkowicie nieuzasadnione.
- Porozumienie to miało obowiązywać tylko w ówczesnych warunkach bezpieczeństwa w Europie. Po agresji Rosji na Ukrainie sytuacja się zmieniła. Poza tym układ przewidywał, że na wschodniej flance NATO nie będzie jego stałych baz. Sojusz dotrzymał tego warunku, bo wojska będą rozmieszczane rotacyjnie - powiedział Bruno Lete.
- Mówienie o układzie z 1997 roku po aneksji Krymu i zaatakowaniu wschodniej Ukrainy jest śmieszne. Szkoda, że nie przesunęliśmy sił NATO na wschód od razu po tej agresji, w 2014 roku - powiedział Nick Witney.
W toku rozmów przed szczytem w Warszawie ustalono na razie, że trzema batalionami wysyłanymi do Polski i krajów bałtyckich będą dowodzili dowódcy z USA, Wielkiej Brytanii i Niemiec. Media alarmowały, że NATO nie może znaleźć kraju, który podjąłby się dowodzenia czwartym batalionem. Odmówiła Francja, powołując się na przeciążenie misjami w Afryce.
- Nie ma obawy, jestem pewien, że znajdziemy rozwiązanie. Myślę, że będzie to kraj europejski, ewentualnie Kanada - mówi Lete.