Ekonomia według mułłów

Czy to naprawdę możliwe, że Iran, naftowe mocarstwo, kupuje benzynę za granicą? Tak! I to nie jest jedyna anomalia tej chaotycznej gospodarki opartej na bazarowym handlu, korupcji i mafiach powiązanych z władzą.

Ostatniej jesieni doszło w Teheranie do tzw. incydentu z jajkami. Otóż w ciągu miesiąca cena jajek wzrosła trzykrotnie. Rząd obawiał się konsekwencji dla całego rynku wewnętrznego i chciał dla przykładu ukarać winnych: rozkazał chłopom sprzedawać jajka tuż przed sklepami po niższej cenie. Ale lokalni politycy – pod wodzą burmistrza Teheranu Mohameda-Baghera Ghalibafa – interweniowali i nie pozwolili, by załadowane jajami furmanki zatrzymywały się na miejskich placach. Posługiwali się dobrze rozumianym w stolicy argumentem, że to sparaliżuje ruch drogowy.

Incydent z jajkami to dla zewnętrznego obserwatora jakiś absurd, ale wiele on mówi o dwóch teherańskich fenomenach: o katastrofalnym stanie ruchu drogowego oraz napiętych stosunkach między władzą lokalną a państwową. Obie wykorzystują każdą okazję do zjednania sobie obywateli. W 2005 roku Ghalibaf kandydował na urząd prezydenta kraju jako rywal Mahmuda Ahmadinedżada.

Gospodarka Iranu znajduje się głów­nie w rękach państwa lub fundacji religijnych i naznaczona jest rozległym piętnem korupcji i szarej strefy. Mafijne fundacje, pierwotnie zakładane w celu niesienia pomocy „bosym i ubogim”, kontrolują dziś jedną piątą irańskiej gospodarki. Należą do głównych rozgrywających w przemyśle naftowym i samo­chodowym, trzęsą całymi miastami, opanowały też czarny rynek, który odgrywa w Iranie ważną rolę. Większość towarów importują bezcłowo i nie płacą podatków.

Produkcja samochodów to jedna z niewielu gałęzi krajowego przemysłu, które mogą poszczycić się wysokimi wskaźnikami wzrostu. Rocznie produkuje się ponad milion pojazdów, a jeszcze cztery lata temu wytwarzano ich 500 tysięcy. Większość pochodzi z firmy Iran Khodro, która oprócz małych, ale wytrzymałych peugeotów 205 i 405 produkuje również licencyjne mercedesy. By wyjść naprzeciw potrzebom nielicznej, ale zasobnej klasy posiadaczy przybyła tu również firma BMW i otworzyła w mieście kilka salonów. Większość jeżdżących po Teheranie – i najczęściej tkwiących w korkach – pojazdów jest pochodzenia krajowego. Ale bogaty w ropę naftową Iran musi importować benzynę do ich silników, gdyż przetwarzanie ropy na rynek krajowy się nie opłaca.

Importowana benzyna dotowana jest przez państwo sumą prawie dziesięciu miliardów dolarów rocznie i sprzedawana po osiem centów za litr. To jeden z wielu absurdów w tym zdominowanym przez państwowy interwencjonizm systemie. Ceny wielu towarów powiązane są z ceną ropy. Jej wzrost w zeszłym roku napędził inflację, a płace pozostały na tym samym poziomie. Interwencje państwa – jak w przypadku jajek – spotykają się ze sceptycznym przyjęciem. Stosunki między obywatelami a państwem są ambiwalentne. Pośrednikami w tych relacjach są, jeśli chodzi o kwestie gospodarcze, tzw. maklerzy. Era maklera

Hamed T., 37-letni doktor energetyki, niegdyś jako samodzielny przedsiębiorca otrzymywał wiele zleceń państwowych. Za każdym razem państwowe zakłady żądały od niego oficjalnych faktur. Ale on nie był uprawniony do ich wystawiania. Musiał się zatem zwrócić do maklera, który za procentowy udział w przychodach nawiązywał kontakt z firmą. Co prawda kompletnie nie orientowała się ona w przedmiocie umowy, ale za to miała uprawnienia do wystawiania faktur. Maklerzy w Teheranie, inaczej niż na Zachodzie, nie posiadają licencji, często nie mają nawet własnego biura. Ale na niestabilnej sytuacji rynkowej dobrze zarabiają.

Teheran liczy 12 mln mieszkańców, a fatalne zarządzanie jest jedną z najbardziej charakterystycznych cech tego miasta. Choć istnieje pilna potrzeba zebrania dokładnych danych statystycznych, publikowane liczby brzmią jak żart. Ekonomiści od dawna ostrzegają, że w żadnym stopniu nie odpowiadają one stanowi faktycznemu. Ważnych wskaźników, jak np. stopy bezrobocia, w ogóle nie podaje się do publicznej wiadomości. Ostrożne zachodnie analizy mówią o 12 proc. w całym kraju i 50 proc. wśród młodzieży z dużych miast.

Rzetelnych danych brakuje również odnośnie do poszczególnych sektorów gospodarki oraz liczby zakładów. Management and Programming Organization (MPRO), organizacja odpowiedzialna za budżety, kredyty i pomoc na rzecz rozwoju w kraju, rozdziela wśród ponad 2,5 tys. państwowych przedsiębiorstw pieniądze, które nie widnieją w żadnych statystykach. Najnowsze dane o przedsiębiorstwach mających swe siedziby w miastach są jeszcze bardziej zdumiewające: MPRO twierdzi, że istnieje 6047 przedsiębiorstw państwowych i 102 457 tzw. przedsiębiorstw nieoficjalnych, które należałoby zaliczyć do sektora prywatnego.

Najważniejszymi gałęziami irańskiego przemysłu są wydobycie ropy i gazu, rafinerie naftowe, przemysł tekstylny, chemiczny oraz produkcja samochodów. Istnieje również tradycyjne rzemiosło jak tkactwo dywanów czy garncarstwo. Największą gospodarczą potęgą jest National Iranian Oil Company (NIOC), jedna z czterech najważniejszych spółek wydobywczych ropy na świecie. W jej zarządzie zasiadają przedstawiciele ministerstw ropy naftowej, energii elektrycznej, kopalń i przemysłu. Całe przedsiębiorstwo jest kontrolowane przez państwo.

Gospodarczym sercem Teheranu jest bazar. Na olbrzymim terenie tysiące ludzi tłoczy się między niezliczonymi straganami, polując na cenowe okazje. Można śmiało założyć, że na bazarze znajdziemy wszystko, jeśli tylko wystarczająco długo tego poszukamy. Co do jakości obowiązuje stare perskie przysłowie: „Im więcej zapłacisz, tym lepszy towar”. Jednak po długich poszukiwaniach sfrustrowany konsument stwierdzi przede wszystkim, że 40-watowe żarówki firmy Osram są nie do odróżnienia od żarówek irańskich, na których również widnieje niemieckie logo. Kiepska jakość wielu irańskich produktów spowodowała rozwój importu. Niebudzące politycznych ani moralnych zastrzeżeń towary masowe, jak zabawki, narzędzia czy odzież, są dziś w coraz większych ilościach przywożone z Chin. Związek zawodowy pracowników przemysłu tekstylnego szacuje, że 70 proc. wyrobów tekstylnych sprzedawanych na stołecznym bazarze pochodzi z Państwa Środka.

Moda po islamsku

Marki takie jak Nike, Benetton czy RayBan można spotkać w handlowych dzielnicach dla wyższych sfer. Rodzimych marek odzieżowych nie ma, gdyż kobiety – główna grupa docelowa designerów – ze względu na islamskie nakazy dotyczące ubrania nie stanowią obiektu zainteresowania teherańskich producentów. W ostatnich latach rząd dwa razy zorganizował pokazy mody strojów islamskich celem zainicjowania rozwoju islamskiego rynku mody. O barwnych strojach rozpisywała się zagraniczna prasa, ale dla sceptycznych teherańczyków były jak kiepska sztuczka PR. Potencjalni klienci albo nie mieli pieniędzy, albo mieli ich tyle, że woleli kupować u Gucciego, albo też – jeśli naprawdę byli pobożni – uznali rządową inicjatywę za karygodną.

Wobec braku zbytu większość irańskich producentów musiała zamknąć zakłady. Na kryzysie korzystają importerzy dostarczający zagraniczne, akceptowane przez rząd produkty handlowcom detalicznym, oraz bazari, tradycyjni handlarze bazarowi, którzy przeciwni są gospodarczym reformom, gdyż – tolerowani przez mułłów – kontrolują przemyt alkoholu i pornografii.

24-letni Hooman H., absolwent teherańskiego Uniwersytetu Azad z tytułem magistra literatury angielskiej, pracuje dla państwa. Na jakim stanowisku – tego nie może zdradzić. Jego pensja – w przeliczeniu około 900 dolarów – wystarcza na spłacenie długów zaciągniętych na studia. Pracuje po 12 godzin dziennie, przez sześć dni w tygodniu. Żadnego ubezpieczenia, żadnej umowy o pracę, żadnej ochrony przed wypowiedzeniem.

Hooman nie jest wyjątkiem. Wielu dobrze wykształconych absolwentów wyższych uczelni ma problem ze znalezieniem zatrudnienia. Szukają pracy w sektorze prywatnym, ponieważ państwowe przedsiębiorstwa przyjmują rzadko i na kiepskich warunkach. Większość kolegów Hoomana ze studiów musi ścigać się z gorzej wykwalifikowanymi o taką pracę za stawkę dzienną, jak rozwożenie pizzy, tłumaczenia czy prowadzenie księgowości. Samodzielnych przedsiębiorców się toleruje, jeżeli pracują w „bezpiecznych” gałęziach gospodarki, każdy zyskowny sektor podlega jednak kontroli państwa.

Kryzys nie ominął także tradycyjnego rzemiosła: Abbas ma 30 lat, pracuje jako cieśla przez sześć dni w tygodniu i zarabia zbyt mało, by móc założyć rodzinę. Zmuszony jest mieszkać u rodziców – a im robi się starszy, tym ożenek staje się coraz mniej prawdopodobny. Poza tym jego rodzice również kiedyś będą od niego oczekiwać finansowego wsparcia. Jak w tym bogatym kraju dochodzi do tak tragicznej sytuacji na rynku pracy? Jedną z przyczyn, oprócz chaotycznej polityki gospodarczej, jest bez wątpienia dynamiczny przyrost ludności. Po rewolucji Irańczycy zostali wezwani do „pomnożenia narodu”. I poszli za tym wezwaniem: w ciągu następnych 30 lat ludność zwiększyła się ponad dwukrotnie, z około 30 do prawie 70 mln obywateli. Teraz na rynek pracy wkraczają owoce tego prokreacyjnego boomu. W Teheranie odczuwalne są poza tym następstwa masowej migracji ze wsi do miasta. Reforma rolnictwa, przeprowadzona jeszcze pod rządami szacha, do dziś skutkuje tym, że wielu nie jest w stanie wyżyć z własnej roli i ucieka do miast.
Wielu teherańczyków to w zasadzie byli rolnicy, spora część uciekinierów z terenów wiejskich pochodzi z Azerbejdżanu – niegdysiejszej irańskiej prowincji. Mieszkają teraz w południowej części miasta, bastionie zwolenników Ahmadinedżada.

Mandana B., 32 lata, jeździ bmw i mieszka w bogatej, północnej części miasta. Pani architekt lubi zanurzyć się w nocnym życiu stolicy i nie ma w zwyczaju obracać dwa razy każdego wydawanego grosza. Jej ojciec jest dentystą, więc mogłaby w ogóle nie pracować. – Moje rachunki płaci ojciec – mówi. Zamożną warstwę tworzą w Teheranie dobrze wykształceni chirurdzy i adwokaci oraz mułłowie i ich cywilni poplecznicy, zajmujący się biznesem naftowo-gazowym, motoryzacyjnym, rynkiem nieruchomości, ale również handlem narkotykami czy przemytem.

Pieniądze Strażników

Każdego roku Iran importuje i eksportuje towary za miliardy dolarów, nie ściągając od nich żadnych ceł ani podatków. Niewiarygodne, ale prawdziwe: część importowanej i subwencjonowanej przez państwo benzyny jest ponownie szmuglowana za granicę (do Pakistanu, Indii czy Turcji) i sprzedawana za wielokrotnie wyższą cenę. Odkąd u władzy jest Ahmadinedżad, lwią część zysków z tych interesów zgarniają Strażnicy Rewolucji.

Kto dziś ma dużo pieniędzy, może swój majątek łatwo pomnożyć na spekulacjach. Najpopularniejsze w dynamicznie rozrastającym się Teheranie są inwestycje w nieruchomości. Tylko od objęcia władzy przez Ahmadinedżada ich ceny wzrosły o 20–40 procent. Problemem teherańskich wyższych sfer są ograniczone możliwości oficjalnego prowadzenia luksusowego trybu życia. Ponieważ oferta rozrywek jest ograniczona, pieniądze trwoni się przede wszystkim na prywatne przyjęcia lub zagraniczne podróże.

Istnieje głęboka przepaść między biedotą a bogaczami. Niemrawy irański fiskus – ściganie przestępstw podatkowych praktycznie nie ma miejsca – sprzyja pogłębianiu się różnic społecznych. Bogata północ i biedne południe tworzą dwie zupełnie od siebie oddzielone ekonomiczne rzeczywistości. W jednej importuje się luksusowe bmw, w drugiej sprzedaje tanie jajka. Biedni nie są w stanie zapłacić dziesięciodolarowego miesięcznego rachunku za wodę, telefon i prąd, podczas gdy bogaci wydają 400 dol. na jeden wieczór z przyjaciółmi. Na południu Teheranu głodują całe rodziny, zaś bogacze z północy nie wiedzą, co robić z pieniędzmi. Jedyny kontakt między tymi światami następuje co najwyżej wtedy, gdy biedne kobiety z południa dostają pracę w domach na północy.

W Teheranie nikt się na razie nie martwi grożącym embargiem handlowym, o którym dyskutuje się na międzynarodowych salonach. Nadal kupuje się tu i sprzedaje towary i usługi i nikt przy tym za bardzo nie rozmyśla o przyszłości. Owa beztroska może wkrótce zostać zaburzona, gdyż po pierwszej wojnie w Zatoce Irańczycy za bardzo przyzwyczaili się do nadzwyczaj wysokiego importu. Podczas gdy eksport wynosi około 60 mld dolarów (z czego 80 proc. przypada na ropę naftową dostarczaną przede wszystkim do Japonii i Chin), Międzynarodowy Fundusz Walutowy wycenia wartość towarów importowanych (przede wszystkim z Niemiec, Chin i Zjednoczonych Emiratów Arabskich) na 70 mld dolarów. Skutki embarga byłyby katastrofalne.

Huszang Babaj

Autor jest niezależnym dziennikarzem z Teheranu.

Neue Zürcher Zeitung

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)