Eichelberger: przepraszam tych, którzy cierpieli przez moją zdradę
Mówię o zdradzie i bardzo się tego wstydzę. Czuję się jak w jakiejś absurdalnej sytuacji, która przekroczyła wszelkie proporcje, jeśli chodzi o prawdę, przyzwoitość, rzetelność - wyznaje psychoterapeuta Wojciech Eichelberger w programie Tomasza Lisa "Co z tą Polską?".
Tomasz Lis: Już za chwilę rozmowa z jednym z bardziej znanych polskich psychoterapeutów Wojciechem Eichelbergerem ostatnio oskarżonym o romans z pacjentką i za ten romans napiętnowanym. Witam pana, powiedział pan, może w odruchu złości, że przez pół roku nie będzie pan o tym mówił. Dlaczego postanowił pan mówić?
Wojciech Eichelberger: Nie chciałem rozmawiać z mediami, które są nierzetelne i nieetyczne.
Tomasz Lis: Mówi pan o kolorowych mediach. Koleżanki i koledzy ze środowiska psychoterapeutów bardzo ostro pana krytykują. Mówią najprostsze zdanie: zasada jest jasna, żadnych romansów z pacjentami. Co pan na to?
Wojciech Eichelberger: Oddzielmy trzy sprawy, są trzy aspekty tej sprawy: prywatny, zawodowy i medialny. Chcę powiedzieć jedną rzecz, że jeśli chodzi o prywatny wymiar tej sprawy, to w sposób oczywisty to, co zrobiłem jest głupstwem, idiotyzmem, arogancją i chciwością.
Tomasz Lis: Mówmy tu do końca. Mówi pan o zdradzie.
Wojciech Eichelberger: Tak. Mówię o zdradzie i bardzo się tego wstydzę. Bardzo żałuję i korzystam z okazji, żeby przeprosić wszystkich, którzy cierpieli z tego powodu.
Tomasz Lis: Teraz ten zawodowy. Czy złamał pan standardy zawodowo-etyczne psychologa czy psychoterapeuty?
Wojciech Eichelberger: Jeżeli chodzi o aspekt zawodowy, to sprawa jest skomplikowana.
Tomasz Lis: Pan mówi, że to nie była pacjentka, tak po prostu.
Wojciech Eichelberger: Tak. To przez ostatnie 6 lat zanim ten epizod miał miejsce, to był ’98 rok, przez 6 lat od ’94 roku czy ’93 roku, już dokładnie nie pamiętam, ta pani była moją stażystką.
Tomasz Lis: Ludzie z Polskiego Towarzystwa Psychologicznego, którzy wiedzieli, że pan będzie moim gościem przysłali dzisiaj fax, to jest orzeczenie Sądu Koleżeńskiego Polskiego Towarzystwa Psychologicznego dotyczące Wojciecha Eichelbergera. Tu jest taki fragment, który jest w pewnym sensie istotny w związku z tym, co pan mówi. „Po pierwsze, sama pani X byłą przekonana, że jest pacjentką.”
Wojciech Eichelberger: Nie możemy tak zasadniczej i ważnej sprawy rozstrzygać na podstawie tego, co ktoś czuje, jak jest przekonany.
Tomasz Lis: Czy tu nie dochodzimy do zbyt subtelnego rozróżnienia, że to nie pacjentka, ale grupa terapeutyczna…
Wojciech Eichelberger: Nie. To nie o to chodzi. Chodzi o to, że przez 6 lat, od zakończenia tej fazy, którą można nazwać terapią, która zresztą polegała na uczestniczeniu w takich intensywnych, pięciodniowych szkoleniach, treningach terapeutycznych odbywających się mniej więcej raz na rok czy dwa razy do roku. Przez następnych 6 lat ta pani była stażystką i uczyła się u mnie zawodu w grupie stażowej. Potem była pod superwizją i wykonywała ten zawód, a potem zaczęła ze mną współpracować.
Tomasz Lis: Proszę powiedzieć jak pan reaguje na bardzo ostre, kategoryczne wypowiedzi koleżanek i kolegów ze środowiska?
Wojciech Eichelberger: Tych wypowiedzi nie ma, tylko pani Woydyłło wypowiada się kategorycznie i ostro.
Tomasz Lis: Czy nie jest tak, nie tylko pan Czapiński też wypowiadał się dość jasno. Zastanawiam się czy środowisko psychoterapeutów jest napiętnowane nie tylko przez kolorowe pisma, po zaprezentowaniu takiego symbolicznego aktu, aktu solidarności z panem Andrzejem S., czy teraz to środowisko próbuje się oczyścić używając pana?
Wojciech Eichelberger: Prawdę mówiąc też mi taka myśl przyszła do głowy, że środowisko jest w szoku po tym, co się wydarzyło w sprawie Andrzeja S. i po tym, co się działo z tą sprawą, że środowisko ma potrzebę zaistnienia w oczach opinii publicznej w sposób nieskazitelny. Chodzi o odzyskanie reputacji.
Tomasz Lis: Czy pan nie ma wrażenia, że to środowisko, utrata jego reputacji nie nastąpiła, kiedy część psychoterapeutów, w tym pan, wystąpiliście na konferencji prasowej? Tam nie było mowy o tragedii przeżywanej przez dzieci, tylko właściwie jedynym dramatem dostrzeżonym przez was był dramat pochopnie oskarżonego Andrzeja S.
Wojciech Eichelberger: Przyznaję, że ta akcja była kiepsko przemyślana i to wszystko się wydarzyło w złym momencie, bo emocje były zbyt wielkie, było zbyt wiele niejasności wokół tej sprawy. Mogę powiedzieć od siebie, że kierowało mną wyłącznie sumienie. Trudno mi było patrzeć na sytuację, w której cały dorobek człowieka był absolutnie szargany i niweczony zanim ustalono, co się naprawdę wydarzyło.
Tomasz Lis: Czy zadał pan sobie pytanie: Dlaczego teraz?
Wojciech Eichelberger: To się wiązało ze sprawą Andrzeja S.
Tomasz Lis: Parę dni po, prawda?
Wojciech Eichelberger: Tak. Chyba po tym naszym wystąpieniu, za które dziennikarze obrazili się na nas traktując to jako atak na media. My próbowaliśmy podjąć jakąś rzetelną rozmowę na temat, w jaki sposób przedstawiać w prasie tego typu sprawy.
Tomasz Lis: Wie pan, tam był taki element tragikomiczny, może to złe słowo, kiedy panowie niemal wylewają łzy nad panem Andrzejem S. chociaż nic nie wiadomo i akurat nadchodzi informacja, że się właśnie przyznał.
Wojciech Eichelberger: Okazuje się też, że ta informacja nie do końca się potwierdziła. To nie wiadomo, do czego się przyznać i czy się w ogóle przyznać.
Tomasz Lis: Proszę powiedzieć, czy w tym momencie pan się czuje ofiarą?
Wojciech Eichelberger: Teraz czuję się raczej jak w jakiejś absurdalnej sytuacji, która przekroczyła wszelkie proporcje, jeśli chodzi o prawdę, przyzwoitość, rzetelność. Element absurdu jest w tym, że oskarża się mnie o rzeczy, na których temat nikt konkretnie się nie wypowiedział.
Tomasz Lis: A korzystał pan, zupełnie poważnie pytam bez cienia ironii, z pomocy psychoterapeuty? Jest ciśnienie i presja? Nie?
Wojciech Eichelberger: W tej sprawie nie korzystałem z pomocy psychoterapeuty, raczej z pomocy prawnika.
Zobacz także: Zapis całej rozmowy Co z Tą Polską?