"E‑państwo to koniec samowoli urzędników"
Politycy nauczyli się nieufnego patrzenia na biznes. Tymczasem tylko wspólnie możemy sprostać wyzwaniom, przed którymi stoi nasz kraj - przekonuje prezes Telekomunikacji Polskiej Maciej Witucki w rozmowie z "Polską".
24.11.2008 12:26
Wiktor Świetlik, "Polska": Kryzys może być motorem postępu?
Maciej Witucki: Może nim być. Dobrym przykładem są inwestycje w infrastrukturę, w tym w sektorze telekomunikacyjnym. Korea Południowa w szczycie swojego kryzysu na ogromną skalę inwestowała w teleinformatykę. Dzięki temu z kryzysu wyszła jako lider w tej dziedzinie. Do tego jednak potrzebne są stworzenie przez państwo odpowiednich warunków do inwestowania w infrastrukturę i istnienie skutecznej polityki regulacyjnej. Dzisiaj mamy w Polsce do czynienia z sytuacją odwrotną, kiedy to inwestorów telekomunikacyjnych odstrasza się od lokowania pieniędzy w Polsce. To będzie miało negatywne konsekwencje w przyszłości. Jeszcze nie widać efektu zaniechania, ale za kilka lat będziemy daleko za rozwiniętymi krajami.
To co się stało ze światową ekonomią, było do przewidzenia?
- Raczej to, co się dzieje ze światową gospodarką. Nie wiemy jeszcze, jak to się skończy. Trudno dziś mówić o światełku w tunelu. Na razie chyba dopiero szukamy tunelu...
Wierzy Pan w powstanie w Polsce e-państwa?
- Nie mamy wyboru. E-państwo to przede wszystkim państwo przyjazne obywatelowi i umożliwiające mu korzystanie ze światowych zasobów wiedzy. To koniec kolejek w urzędach, ale też koniec samowoli urzędników. Dzięki dostępowi do internetu powinniśmy, siedząc w domu, móc rozliczyć swój PIT, zamówić dokumenty, zarejestrować samochód, zapłacić podatek za psa i co jeszcze przyjdzie nam do głowy. To jest wielka szansa, by każdy obywatel traktowany był przez państwo podmiotowo. Paradoksalnie ten bezduszny internet może się właśnie do tego przyczynić.
Na razie wygląda na to, że będzie działało odwrotnie niż na Zachodzie. Dziś przez internet zabiera się pracę urzędnikowi, a dokłada jej petentowi. Z internetu korzysta on, by samemu znaleźć formularz, samemu wydrukować i wypełnić, a potem pędzić z nim do urzędu...
- W długiej perspektywie nie będzie innego wyjścia jak pełna komunikacja za pomocą internetu. Jednak e-państwo będzie mogło działać tylko wtedy, gdy dostęp do infrastruktury teleinformatycznej zapewnimy w każdym zakątku Polski. I znów wracamy do inwestycji. Jeśli nie będzie równego dostępu, nie zmienimy mentalności. Sprawy nie załatwi też dostęp do darmowego internetu, bo ten będzie za wolny i nie będzie miał wszystkich funkcjonalności. On mógłby co najwyżej służyć do odbierania poczty internetowej.
Wciąż jesteśmy kilometr za Zachodem. To kwestia biedy. Jest jakaś blokada psychologiczna? Dlaczego Estończycy mogli się w pełni zinformatyzować, a my wciąż żyjemy w latach 90.?
- Mój syn urodził się we Francji. Tam urzędnik dał żonie adres strony internetowej, na której wpisuje się imię, nazwisko oraz datę urodzenia i można ściągnąć dowolną liczbę odpisów aktu urodzenia. Nadano tej czynności moc prawną. W Polsce nie ma przeszkód, by to zrobić. Trzeba jednak zacząć inaczej traktować urzędy i przepisy. Dostosować te ostatnie i zrezygnować z pieczątki. Trzeba po prostu zacząć myśleć o administracji na nowo, a nie przenosić tę starą, z urzędnikami, pieczątkami, księgami wejść i wyjść do przestrzeni wirtualnej.
Pana zdaniem mamy szanse w 20 lat dogonić biedniejsze kraje Zachodu nie tylko pod względem produktu krajowego, ale i poziomu cywilizacyjnego?
- Jeśli przestaniemy myśleć o państwie wyłącznie w kategoriach skróconej kadencji, to jest szansa. Potrzebna jest nam współpraca i wzajemne zaufanie. Przez lata dominowała raczej nieufność polityki do biznesu i biznesu do polityki. Jeżeli wspólnie będziemy myśleć o wielkim zadaniu do wykonania, to może nam się udać.