Dziś pojęcie Polonii jest sztuczne (w USA)
Polonijny miesięcznik z Chicago - Polish News - zamieszcza obszerny wywiad z profesorem Bronisławem Misztalem, socjologiem z Uniwersytetu Katolickiego w Waszyngtonie i Uniwersytetu Jagiellońskiego. Anna Witkowska rozmawia z nim, między innymi, o Polonii Amerykańskiej.
Czy uważa się Pan za część Polonii, czy też za Polaka realizującego się zawodowo w Stanach Zjednoczonych?
Uważam się za Polaka mieszkającego w Ameryce.
Czyli nie za część składową Polonii?
Uważam, że pojęcie Polonii jest sztuczne. Polonią można nazwać emigrantów, którzy przybyli tutaj od końca dziewiętnastego wieku do lat pięćdziesiątych ubiegłego wieku. W tej definicji nie mieści się już fala emigracji posolidarnościowej, z którą ja się identyfikuję. Można śmiało powiedzieć, że w dwóch ostatnich dekadach dwudziestego wieku termin "Polonia" utracił swoje znaczenie. Lepiej więc mówić o mniejszości polskiej w Stanach, która jest zbiorowością bardzo zróżnicowaną.
Czy istnieje jakiś główny nurt tej polskiej mniejszości, jakaś średnia?
Coś takiego naturalnie nie istnieje. Istnieje stara emigracja, czyli faktycznie Polonia, zorganizowana według zasad społeczności wioskowej. Zajmuje ona dosyć charakterystyczne miejsce w strukturze takich miast jak Chicago, Nowy York, Houston czy Detroit. Oprócz tego istnieją także luźne konglomeraty Polaków, którzy tu przybyli dużo później. Ludzi tych znaleźć można w najróżniejszych warstwach amerykańskiego społeczeństwa. Określenie "Polonia" dzisiaj jest już anachronizmem. W miarę przybywania nowych grup Polaków, rola starej emigracji relatywnie się zmniejszyła. Okazuje się, że nowoprzybyli to inni Polacy, z którymi dawna Polonia ma niewiele wspólnego. Organizacje staropolonijne takie jak Kongres Polonii Amerykańskiej czy Polish National Alliance nie reprezentują Polaków, którzy osiedli w Stanach w ostatnich latach, ale odzwierciedlają potrzeby, jak najbardziej autentyczne, lecz grup, które imigrowały według dawnego wzoru. Przyjeżdżają tutaj albo ze względu na trudne warunki ekonomiczne w kraju
macierzystym, albo ktoś ich sponsoruje. Ktoś im pomaga znaleźć pracę, gdzie można mówić po polsku i tak dalej. Każdego roku pewna liczba takich osób przyjeżdża do Chicago i Nowego Yorku. Jest to model na szczęście zanikający, bo do Ameryki przybywa coraz większa liczba wykształconych Polaków. Oni świetnie sobie radzą bez kuzynów i znajomych. Relatywnie szybko znajdują zatrudnienie. Model prezentowany przez Panią był trendem dominującym jakieś czterdzieści lat temu. Obecnie takich ludzi jest coraz mniej.
Jakby Pan wytłumaczył ten fenomen emigrantom z małych polskich miasteczek, którzy wyjazd do Ameryki traktują jako antidotum na bezrobocie? Czy to nie przeraża socjologa?
Nie. W świecie tak zmienionym przez globalizację brak pracy w kraju macierzystym implikuje konieczność szukania zatrudnienia poza jego obrębem. Przepływ siły roboczej traktuje się dzisiaj jako zjawisko naturalne. Polacy nie są jedyną nacją pracującą za granicą. Poza tym emigracja zarobkowa Polaka coraz częściej jest emigracją tymczasową. On wyjeżdża by zarobić, ale po powrocie do Polski będzie inwestował. Jeśli zdecyduje się na pozostanie w Stanach, to być może nie poprzestanie na kontraktorce. Coraz bardziej prawdopodobne staje się to, że taki człowiek pomyśli o nauce języka lub skończy college.
Czy prawdą jest, że Polacy w Ameryce mają większe inklinacje antysemickie od rodaków Polsce?
Nie ma na to żadnych dowodów. Taka hipoteza jest zupełnie bezsensowna. Jeżeli słyszy się jakieś wypowiedzi tego typu, to nie częściej niż w Polsce. To, że wypowiedzi takie się pojawiają, wynika z warunków historycznych naszego kraju. Rozkład uprzedzeń społecznych w Polsce jest podobny do tego panującego wśród Polaków mieszkających w Ameryce.
Jak to więc jest z tym antysemityzmem wśród Polaków rezydujących w Stanach?
Antysemityzm, jak każde inne uprzedzenie wobec pewnej grupy ludzi, ma nieracjonalne podstawy. W społeczeństwie amerykańskim jest nieprawdopodobnie trudno praktykować zachowania antysemickie. Są one niekonstytucyjne, kulturowo nieakceptowane i politycznie ryzykowne. Żaden człowiek legalnie zatrudniony w Stanach nie może sobie pozwolić na obraźliwe słowa kierowane przeciwko mniejszości żydowskiej czy każdej innej. One nawet we współczesnym języku angielskim nie brzmiały by tak obraźliwie jak w polskim. Jeśli polska mniejszość w Ameryce praktykuje postawy antysemickie, to tylko we własnym wąskim gronie. Jest to więc tylko kwestia językowa i niewątpliwie obraz ciemnoty.
Czy polska mniejszość w Ameryce ma prawo domagać się większego zainteresowania ze strony struktur władzy w Polsce? Media polonijne często zarzucają polskiemu rządowi, że traktuje Polaków w Ameryce po macoszemu.
Zarzut ten jest w pełni uzasadniony. Polska bardzo mało uwagi poświęca sprawom wychodźstwa i diaspory. Ogólne przekonanie w Polsce, od opinii publicznej po polityczną jest takie, że każdy kto wyjechał, zademonstrował brak związku z macierzą - niech się teraz sam o siebie martwi. Taka postawa obca jest rządom innych krajów o znacznej liczbie emigrantów. Tak nie postępują rządy Grecji, Irlandii czy Izraela. Przeciwnie, troszczą się one o swoje wspólnoty, utrzymują szkoły, fundują stypendia dla dzieci i wnuków emigrantów. Koszty takich przedsięwzięć - wbrew pozorom - nie są duże.
Co jeszcze należałoby zrobić, by polepszyć stosunki między wychodźstwem i macierzą?
Społeczeństwo polskie nie powinno odcinać się od Polaków za granicą, lecz zaakceptować ich uczestnictwo w ramach tej samej wspólnoty kulturowej. Nie odkładać tej akceptacji na potem, gdy ten Polak wróci z zagranicy pokonany przez życie i chory, lub przeciwnie - z workiem pieniędzy, by kupować miłość współziomków.
Czy Polacy stale mieszkający za oceanem i w Europie Zachodniej powinni mieć wpływ na decyzje polityczne podejmowane w Polsce?
Podejmowanie decyzji politycznych dotyczących Polski winno odbywać się w jej granicach. Przeprowadzenie wyborów prezydenta Rzeczpospolitej Polskiej za granicą jest więc aktem wyłącznie symbolicznym. Wyniki tych wyborów są zupełnie niewspółmierne z tym, jak one wyglądają w Polsce. Polacy, mieszkający w Stanach, powinni raczej zadbać o większy wpływ na decyzje polityczne podejmowane w Waszyngtonie, bo te dotykają ich bardziej niż wewnętrzne sprawy Polski. Interes polityczny i ekonomiczny Polaków w Ameryce wymaga stworzenia własnej silnej grupy politycznej w Stanach i większej troski o szerszą reprezentację swoich interesów w Kongresie Amerykańskim. (Anna Witkowska/sm)