Dzikie mięso w hipermarkecie
W otwartym niedawno hipermarkecie "Carrefour" w Bydgoszczy są łamane podstawowe zasady sanitarne - zaalarmowali nas byli pracownicy działu mięsnego. - Mięso, które trafia do sprzedaży, często składowane jest na betonowej posadzce, a porcjowane na przykład w samochodzie. A krótko przed upłynięciem terminu przydatności do spożycia, wykorzystywane do przygotowywania potraw serwowanych klientom. - Powiatowy inspektor weterynaryjny Ewa Kowalik potwierdziła kolejne rewelacje: bydgoski sklep, ze względu brak odpowiedniego zaplecza, nie ma zezwolenia na rozbiór półtusz, a jednak to robi. Kierownik sklepu twierdzi, że to zemsta zwolnionych pracowników.
W zeszły wtorek pracownicy działu mięsnego otrzymali wypowiedzenia z pracy. Dyscyplinarne. - Obciążono nas za to, że mamy w pomieszczeniach przeterminowaną szynkę z kością. Tyle tylko, że nie jest to wynik naszego zaniedbania - denerwuje się Paweł Furmankiewicz. - O takim stanie rzeczy wiedzieli nasi przełożeni - dodają pracownicy. Mówią, że teraz zdecydowali się opowiedzieć o skandalicznych warunkach obróbki mięsa w sklepie. - Chcieliśmy pracować i godziliśmy się na zasady w nim obowiązujące, ale teraz jak nas wyrzucili, możemy wszystko opowiedzieć - dodaje Karolina Miśkiewicz.
Kurczak w łuskach
- Posadzka, rampa, betonowa podłoga - w takich warunkach składowane jest mięso przeznaczone do sprzedaży, o niewłaściwej temperaturze nie wspominając - wylicza Dariusz Broński. - Nierzadko mięso było śliskie, albo śmierdzące właśnie z powodu zbyt długiego leżenia w ciepłym - wtrąca pani Karolina i dodaje, że chłodziarka, w jakiej przechowywana jest część mięsa, przeznaczona jest do... lodów.
Byli pracownicy mówią także o sposobach wydłużania terminów przydatności do spożycia. - To zasada, którą kazał nam przestrzegać menedżer (tu pada nazwisko- przy. red).
Praktyką jest, że mięso na dzień przed upłynięciem jego terminu przydatności do spożycia wykorzystywane jest do bigosu, gulaszu, albo przygotowania grilla - dodaje Paweł Furmankiewicz.
Pracownicy mówią, że na powierzchni około pięćdziesięciu metrów kwadratowych są dwa pomieszczenia, chłodnia, przechowalnia i klitka, trzy na trzy metry, do mycia pojemników, w której także przechowywane są mięsa. - Jakby doliczyć jeszcze rampę, to już całe zaplecze działu mięs, gdzie trafiają półtusze. Zresztą wszystko razem jest tam przemieszane. Wołowina z drobiem, albo drób z rybami. Klienci zresztą sami zwracali uwagę na to, że kurczak śmierdzi rybami. Kiedyś jedna pani reklamowa kurczaka, bo był w łuskach - dodaje D. Broński. Z relacji byłej załogi działu mięsnego wynika, że i na nieświeży zapach był w sklepie sposób. - Na przykład, na trzy dni przed otwarciem, przyjechała potężna partia kurczaków. Przeleżały w wodzie i potem jeszcze przez półtora tygodnia je sprzedawaliśmy - opowiada Furmankiewicz.
Nielegalny rozbiór?
Do sklepu trafiały półtusze cielaków, świń oraz ćwiartki wołowe. - Rozbieraliśmy je w tych samych pomieszczeniach. Czasem bywało, że już na samochodzie, który przywiózł towar, bo nigdzie indziej nie było miejsca - mówią. Okazuje się, że sklep rozbiórkę półtusz nie ma w ogóle pozwolenia! - Zanim sklep został otwarty, zostaliśmy poinformowani przez jego dyrekcję, że nie będzie zajmowała się rozbiorem półtusz. "Carrefour" takiej zgody po prostu nie ma, ponieważ nie spełnia podstawowych wymogów pozwalających na taką działalność. A z mojej wiedzy wynika, że mimo to łamie prawo i zajmuje się rozbiorem półtusz - mówi Ewa Kowalik, Powiatowy Inspektor Weterynaryjny w Bydgoszczy. Służby weterynaryjne nie mogą nic zrobić w tej sprawie, ponieważ wobec tego, że "Carrefour" oficjalnie nie prowadzi rozbiórki półtusz, nadzór leży do obowiązków inspektorów sanitarnych.
To nie jest koniec rewelacji z zaplecza bydgoskiego hipermarketu "Carrefour". - Skóry, kości, albo przeterminowane mięsa trafiają do zwykłego kontenera, w którym lądują inne nie nadające się do sprzedaży rzeczy. Stłuczone bombki czy zgniłe owoce. Potem to wysypisko trafia na wysypisko śmieci w Wypaleniskach. Codziennie jest tego od stu do dwustu kilogramów - twierdzą pracownicy.
- Każdy hieprmarket, który ma zezwolenia na rozbiór, musi mieć podpisaną umowę z firmą, która zajmie się utylizacją takich odpadów - informuje inspektor Ewa Kowalik. - A "Carrefour" takiej nie ma - to P. Furmankiewicz.
A jednak?
Zdaje się ten fakt potwierdzać Charles Keen, dyrektor bydgoskiego hipermarketu. - Co dwa dni resztki zabiera pani Janowska z Animalsów. Nie ma żadnych skór, ani kości, ani przeterminowanych mięs w kontenerach - dyrektor sklepu, nieco łamiąc polszczyznę, mówi, że cała ta sprawa to rodzaj zemsty zwolnionych pracowników. - Zostali zwolnieni ponieważ ujawniliśmy drób, na którym nie było żadnej daty przydatności. A to podstawowy wymóg. Wszystko trzeba było wyrzuć. Straciliśmy przez to 10 tysięcy złotych. Straciliśmy do nich zaufanie. Teraz zależy im na pieniądzach. Mieli być dyscyplinarnie zwolnieni, ale w końcu sami zrezygnowali - przekonywał.
- A półtusze? - pytamy. - Nie trafiają do nas. My się tym nie zajmujemy. Do sklepu trafiają gotowe porcje, zapakowane i kierowane od razu do sprzedaży - odpiera zarzuty wytoczone przez byłych podwładnych Ch. Keen, który przyznaje, że rzeczywiście firma starała się o zezwolenie na dzielenie mięsa, ale go nie otrzymała.
Dyrektor zachęcał nas do odwiedzenia sklepu. Z zaproszenia skorzystamy. Pracownicy zamierzają dochodzić swoich praw w sądzie. W piątek zaplecze "Carrefura" oglądali inspektorzy sanitarni. O wynikach tej kontroli niezwłocznie napiszemy.
Katarzyna Pietraszak