Dziennikarz "GW" walczy w sądzie ws. swej inwigilacji
Jeden z inwigilowanych dziennikarzy, Wojciech Czuchnowski z "Gazety Wyborczej" walczy w sądzie o prawo odwołania się od nieprawomocnej decyzji o umorzeniu śledztwa w sprawie bezprawnej "kontroli operacyjnej" przez służby specjalne z lat 2005-2007.
08.10.2010 | aktual.: 08.10.2010 12:02
Jak ustaliła PAP w źródłach związanych z wymiarem sprawiedliwości, prokuratura w Zielonej Górze, która umorzyła to śledztwo, odmówiła Czuchnowskiemu prawa do złożenia zażalenia na tę decyzję. Uznano, że nie ma on do tego prawa, bo nie był stroną postępowania i nie dostał od prokuratury statusu osoby pokrzywdzonej danym przestępstwem (wtedy miałby prawo do odwołania).
Warszawski sąd miał zbadać tę sprawę w czwartek, ale z powodu choroby sędziego sprawę odroczono do początków grudnia. Jak powiedział jeden z prokuratorów, ta niezakończona procedura sprawia, że prokuratura ma obecnie związane ręce w tej sprawie.
- Wystąpiłem do sądu, bo dostaliśmy ewidentne dowody, że mój telefon był przez dwa tygodnie podsłuchiwany i to niezgodnie nawet z wewnętrznymi procedurami policji - powiedział Czuchnowski. Podkreślił, że w Polsce nie przestrzega się zasady informowania post factum danej osoby (wobec której nie wniesiono aktu oskarżenia, a śledztwo w danej sprawie umorzono), że była objęta kontrolą operacyjną.
Gdy w lipcu br. ujawniono, że zmarły niedawno ks. Henryk Jankowski był w 2007 r. podsłuchiwany przez ABW w ramach śledztwa o przeciek z akcji CBA w resorcie rolnictwa, okazało się, że stenogramów z jego podsłuchów nie zniszczono, mimo że nie miały znaczenia dla tego śledztwa. Monika Lewandowska, rzeczniczka Prokuratury Okręgowej w Warszawie, potwierdziła wówczas, że w aktach tego śledztwa znajdują się stenogramy z podsłuchów operacyjnych "więcej niż dziewięciu osób", w tym ks. Jankowskiego.
Prokuratura zdecydowała się ujawnić taką informację mediom - po analizie ustawy o dostępie do informacji publicznej; nie ujawniono, kto jeszcze był wtedy podsłuchiwany (nie licząc byłych podejrzanych w sprawie: Janusza Kaczmarka, Konrada Kornatowskiego, Ryszarda Krauze i Jaromira Netzla). Rzeczniczka dodała, że nie można ujawnić innych osób, wobec których były stosowane podsłuchy - jeśli te osoby nie pełniły funkcji publicznych. Podkreśliła, że dostępu do tych podsłuchów nie może mieć nikt - oprócz prokuratorów i samych podsłuchiwanych (także media nie uzyskają dostępu, bo podsłuchy dotyczą "spraw prywatnych").
Spytana, skąd dana osoba ma wiedzieć, że była podsłuchiwana i może mieć teraz dostęp do swych podsłuchów, Lewandowska odpowiedziała, że prokuratora nie będzie tych osób o tym informować.
Śledztwo dotyczące legalności stosowania przez policję, CBA i ABW kontroli operacyjnej wszczęto w styczniu 2008 r. Zawiadomienie złożyła sejmowa Komisja ds. Służb Specjalnych. O nielegalnych podsłuchach miał mówić w 2007 r. przed sejmową speckomisją b. szef MSWiA Janusz Kaczmarek. Według niego, do przedłużania podsłuchów miał służyć kruczek prawny, zgodnie z którym możliwy jest podsłuch bez zgody sądu, trwający do pięciu dni. Przed upływem tego czasu wyłączano na chwilę nasłuch. Następnie włączano go powtórnie.
Po raz pierwszy Prokuratura Okręgowa w Zielonej Górze umorzyła śledztwo w lipcu 2009 r. Prokurator Krajowy uznał wtedy, że nie wyjaśniono wszystkich okoliczności i nie zebrano kompletnego materiału dowodowego. W maju 2010 r. po raz drugi śledztwo umorzono, uznając, że nie było naruszenia prawa i nie znaleziono podstaw do przedstawienia komukolwiek zarzutów.