Dzieci komunizmu straszą faszyzmem
Tadeusz M. Płużański, historyk, specjalista od powojennych dziejów Polski mówi w rozmowie z "Sieci", że straszenie "faszystowską hydrą" przez środowiska związane z "Gazetą Wyborczą" to "odgrzewane kotlety". - Przerabialiśmy to w historii już nie raz: w II RP, PRL, również po 1989 r. To jedna z metod etykietowania politycznego przeciwnika, rodem z Łubianki (siedziba tajnych służb ZSRR). U nas zaczęto ją stosować na skalę masową zaraz po wojnie - przypomina.
10.06.2013 | aktual.: 10.06.2013 09:23
Zdaniem Płużańskiego komuniści, którzy przejęli władzę w Polsce, "mieli świadomość uzurpacji tej władzy". - Przecież ich dyktatura oparła się o dwa akty prawne: referendum "3 razy tak" i wybory do Sejmu Ustawodawczego w 1947 r. Obydwa sfałszowane. By się uwiarygodnić w społeczeństwie, postanowili propagandowo spostponować przedwojenne elity niepodległościowe - tłumaczy historyk. I wyjaśnia dalej, że zbitka pojęć "Armia Krajowa to faszyści" miała działać na wyobraźnię mas i kompromitować przeciwników sowieckiej dominacji.
Płużański uważa, że obecnie mamy powtórkę z historii, na szczęście - w łagodniejszym wydaniu. - Kiedyś były to "zaplute karły reakcji", obecnie "przeciwnicy polityczni". Ale kalka komunistycznej propagandy pozostaje ta sama. W jakimś sensie dzisiejsi oskarżyciele są spadkobiercami tej sowieckiej walki z faszyzmem - ocenia.
Jako przykłady osób, które walkę z faszyzmem "wyssali" z mlekiem matki, Płużański podaje m.in. Adama Michnika, publicystę "GW" Konstantego Geberta (Dawida Warszawskiego)
, Danutę Hübner oraz dziennikarzy Monikę Olejnik i Tomasza Lisa.