Dzieci czekają miesiącami w kolejce po rodziców
Coraz mniej społeczników i nieżyciowe przepisy. To dlatego maluchy czekają miesiącami na nową mamę i tatę. Na Dolnym Śląsku prawie setka maluchów i nastolatków stoi w kolejce po nowych rodziców. We Wrocławiu około 50, w Wałbrzychu - 20, w Jeleniej Górze - 15 i w Legnicy - 15. Czekają na adopcję albo rodzinę zastępczą lub miejsce w rodzinnym domu dziecka.
11.01.2008 | aktual.: 11.01.2008 08:22
Jeszcze osiem lat temu rodzinne domy dziecka we Wrocławiu można było policzyć na palcach jednej ręki. Teraz jest ich już ponad 20, ale to ciągle mało. Każda tego typu placówka może pod swój dach przygarnąć od czterech do ośmiu osób. Brakuje jednak chętnych do prowadzenia domów. Dlaczego? Przyczyną są nieżyciowe przepisy. Trudno utrzymać dziecko za 600 zł miesięcznie, a tyle właśnie gmina Wrocław daje rodzinnym domom dziecka. Placówki prowadzą małżeństwa, a jest to praca 24 godziny na dobę. Co oznacza, że małżonkowie nie mogą pójść razem nawet na zakupy, bo jedno zawsze musi być przy dzieciach. Właściwie powinni też czuwać na zmianę, bo nawet w nocy może się coś wydarzyć.
Prawo do urlopu mają tylko w teorii, bo nie ma osoby, która na czas wyjazdu przejęłaby odpowiedzialność za dzieci. Problemem są też wymagania. Koniecznych warunków nie spełnia nawet połowa chętnych. Trzeba wykazać się stałym zatrudnieniem, zameldowaniem, mieć polskie obywatelstwo, wykształcenie minimum średnie i pełną zdolność do czynności prawnych - wylicza Barbara Kruk-Ołpińska, dyrektorka Ośrodka Adopcyjno-Opiekuńczego we Wrocławiu. - Szans nie mają osoby karane, pozbawione w przeszłości praw rodzicielskich i te z nałogami. Chętnych czekają badania psychologiczne. Oprócz tego pracownicy Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej sprawdzają ich sytuację życiową. A później kierują ich do ośrodka adopcyjno-opiekuńczego na szkolenie. Tu zaczynają się schody. Na jedenaście małżeństw, które zgłosiły się w ubiegłym roku, tylko dwa otworzyły rodzinne domy dziecka. Liczba ta spada regularnie od dwóch lat.
Dzieci czekają na nowych rodziców Przez ostatni rok nie ruszył ani jeden nowy rodzinny dom dziecka we Wrocławiu. A 7 istnieje już tylko na papierze. Oficjalnie są "w reorganizacji". Miejski Ośrodek Pomocy Społecznej we Wrocławiu zapewnia, że lokale i pieniądze przeznaczone na te placówki czekają. Dlaczego więc brakuje chętnych do ich prowadzenia? Często kandydaci odpadają już po wstępnej weryfikacji - tłumaczy Beata Rostocka, wicedyrektor wrocławskiego MOPS-u. - Są to ludzie uzależnieni od alkoholu lub bez środków do życia. W otworzeniu rodzinnego domu dziecka widzą możliwość łatwego zarobku. Dawniej takie sytuacje się nie zdarzały - zapewnia.
Mimo weryfikacji kandydatów, MOPS czasem nie umie ustrzec dzieci przed koszmarem. Dwa lata temu było głośno o wrocławskiej placówce, w której opiekunowie dręczyli podopiecznych. Tych, którzy pomyślnie przejdą kwalifikację, MOPS kieruje na trzymiesięczne szkolenie. Tym, którym udaje się przebrnąć, przeszkadzają często nieżyciowe przepisy. Trzeba rozliczać faktury z każdego zakupu. To nic, że nie ma na to czasu. Rok temu małżeństwo z Warszawy straciło prawo do opieki nad pięciorgiem dzieci, bo nie miało porządku w papierach. Trzeba też kombinować, jak utrzymać dziecko z problemami za 600 zł miesięcznie. Bo tyle we Wrocławiu miasto daje na jednego podopiecznego. To musi wystarczyć na jedzenie, lekarstwa, psychologa, ubrania, książki, zabawki i dojazdy do szkoły - wylicza jednym tchem Barbara Osuch, dyrektorka Rodzinnego Domu Dziecka nr 4 we Wrocławiu. - Ta kwota nie zmieniła się od dwóch lat, a ceny poszły w górę.
Osuch prowadzi z mężem ośrodek od 7 lat. Wychowują dwójkę własnych dzieci i siedmioro z ośrodka adopcyjnego. Wśród nich są dzieci z zaburzeniami zachowania, zespołem poalkoholowym i zespołem Downa. Pani Barbara jest na całym etacie i zarabia 2700 zł na rękę. Miasto przyznało im mieszkanie. Magistrat opłaca też światło, gaz i wodę. Ale za media, z których korzystają biologiczne dzieci i mąż, zatrudniony w domu na pół etatu, płacić trzeba z własnej kieszeni. Idzie na to cała jego wypłata - około 700 zł. Na szczęście MOPS daje pieniądze na wakacje i prezenty. Nie możemy wyjść razem nawet do sklepu, bo jedno z nas zawsze jest przy dzieciach. Teoretycznie nie powinieniem też spać, tylko dyżurować, bo w nocy może się coś stać i wtedy zajmie się nami prokurator - wymienia Michał Osuch. - Dlatego niezbędna jest osoba współpracująca z domem. Taka, która przejmie opiekę i odpowiedzialność nad dziećmi kiedy zajdzie potrzeba - przekonuje jego żona. Dodatkowy etat i ryczałt na paliwo do samochodu, którym dowożą
dzieci do szkoły - tyle ich zdaniem wystarczyłoby do poprawy sytuacji.
Alina Wiśniewska, dyrektor departamentu świadczeń rodzinnych z Ministerstwa Pracy i Polityki Społecznej, przekonuje, że zatrudnionym w rodzinnych domach dziecka przysługują normalne prawa pracownicze. Ale problem pojawia się choćby w przypadku urlopu: Mamy do niego prawo, ale w praktyce wygląda to tak, że nie ma osoby, która na czas wyjazdu przejęłaby za nas odpowiedzialność za dzieci. To jest ciężka praca 24 godziny na dobę, nie da się tak po prostu wyjść i zamknąć drzwi - tłumaczą Osuchowie. - Pracujemy nad nową ustawą. Wiemy, że obecne rozwiązanie nie jest doskonałe- przyznaje Wiśniewska.
2,2 tys. W Polsce tyle dzieci było w rodzinnych domach dziecka w 2006 roku.
600 zł Tyle średnio przypada na miesięczne utrzymanie jednego podopiecznego Ewelina Oleksy