Dzieci cierpią po wyrokach sądów rodzinnych
Dziwne wyroki sądów rodzinnych na Dolnym Śląsku. Dzieci cierpią, choć ich dobro jest najważniejsze.
Sąd Apelacyjny we Wrocławiu w 15 minut - bez przesłuchania stron - diametralnie zmienił wyrok w sprawie rozwodowej Bogusławy Węglewskiej. Wbrew orzeczeniu z pierwszej instancji oraz zaleceniom Rodzinnego Ośrodka Diagnostyczno-Konsultacyjnego w Głogowie, zezwolił byłemu mężowi jaworzanki zabierać trzyletniego synka Michała ze sobą. Rok wcześniej psychologowie i pedagodzy z RODK sugerowali, że lepiej, by ze względu na wiek chłopca i to, że wcześniej rzadko kontaktował się z ojcem, do czasu osiągnięcia dojrzałości widzenia odbywały się w obecności pani Bogusławy.
Sędzia Witold Franckiewicz, rzecznik Sądu Apelacyjnego we Wrocławiu, wyjaśnia, że procedury rozpatrywania odwołania pozwalały wydać wyrok bez konieczności słuchania świadków, a jedynie w oparciu o akta sprawy z pierwszej instancji, nawet w 15 minut. - Kazano mi wydawać dziecko człowiekowi, którego syn nie zna. Po tych wyjściach Michałek zrobił się nerwowy, budzi się w nocy, moczy się - opowiada pani Bogusława, pokazując zaświadczenia od psychologa i neurologa, którzy prowadzą terapię malca.
Złożyła w sądzie wniosek o zmianę decyzji w sprawie kontaktów chłopca z ojcem. Marcin - tato chłopca - mówi, że zależy mu na więzi z synem. - Odkąd się urodził, chciałem, byśmy się mogli widywać - tłumaczy.
W sprawie Pawła Dzikowicza z Legnicy, którego sąd umieścił w pogotowiu opiekuńczym, konieczna była interwencja rzecznika praw dziecka Marka Michalaka. To on doprowadził do wszczęcia procesu, dzięki któremu chłopiec być może wróci do kochających go rodziców. Uważa, że rodzinny dom to najlepsze miejsce dla dziecka.
- Chcę wierzyć, że każda decyzja sądu jest podejmowana w interesie dziecka - tłumaczy Marek Michalak.
Od początku roku RPD ma prawo występować przed sądem. Na 41 spraw, które wszczął, tylko w jednym przypadku wnioskował o odebranie praw rodzicielskich. 40 razy zabiegał o ponowne połączenie rodziny.
Za dużo spraw
- Zdaniem Beaty Ziętek, wiceprzewodniczącej Stowarzyszenia Sędziów Rodzinnych w Polsce, błędom przy wydawaniu wyroków może sprzyjać nadmiar spraw, które sędziowie rodzinni mają na głowie. Sprawy karne kończą się na wydaniu wyroku. W sądach rodzinnych jest inaczej - wyrok nie zamyka sprawy, bo towarzyszą mu orzeczenia wykonawcze, które później trzeba nadzorować przez kilka lub kilkanaście lat.
Sędziowie rodzinni mają więc po 400-500 orzeczeń wykonawczych i równocześnie kończą miesięcznie po 70-80 kolejnych spraw. To ogrom pracy. Można by im ulżyć, zatrudniając więcej kuratorów sądowych i asystentów, którzy mogliby się zająć np. porządkowaniem i wstępnym przeglądaniem dokumentów (obecnie we Wrocławiu jeden asystent przypada na 7-8 sędziów). Poza tym zdarza się, że w sprawach odwoławczych orzekają sędziowie z sądów cywilnych, bez specjalnego przygotowania pedagogiczno-psychologicznego, bo w sądach okręgowych nie ma wydziałów rodzinnych (tak jest np. w Legnicy).