Dziadek porwanej Mii boi się o wnuczkę. "Nie wiem, jakie zamiary ma rodzina Ingebrigta?"

- Na nowo uczę się być nie tylko dziadkiem, ale i rodzicem - mówi WP pan Marek, ojciec Pameli, która na początku listopada została zamordowana w Oświęcimiu. Mężczyzna próbuje poradzić sobie z tragedią, jaka dotknęła jego rodzinę. Podejrzanym o zabójstwo jest Norweg - Ingebrigt G. Mężczyzna pod koniec grudnia został przekazany polskim organom ścigania, usłyszał też zarzuty zabójstwa i uprowadzenia małoletniej.

Ojciec Pameli przerwał milczenie
Ojciec Pameli przerwał milczenie
Źródło zdjęć: © archiwum prywatne
Mateusz Dolak

O dramacie, który rozegrał się w Oświęcimiu słyszała cała Polska, a data 5 listopada na pewno zostanie w pamięci pana Marka i jego rodziny już na zawsze. To wtedy odkrył w mieszkaniu ciało swojej córki. Kobieta została zamordowana, a z mieszkania zginęła jej pięcioletnia córeczka Mia. Z powodu zagrożenia życia dziecka, polska policja po raz trzeci w historii uruchomiła procedurę "Child Alert". Poszukiwania dziewczynki rozpoczęły się w całej Europie.

- Nie dość, że moja córka została zamordowana, że to ja znalazłem jej ciało w mieszkaniu to jeszcze miałem świadomość tego, że być może już nigdy nie zobaczę kochanej wnusi. Cały ten czas spędziłem w komendzie powiatowej w Oświęcimiu, na bieżąco byłem informowany o podjętych działaniach i ich rezultatach. Kiedy wróciłem do domu dotarła do mnie informacja o zatrzymaniu sprawcy porwania i odnalezieniu wnuczki. To była chwila zarówno ulgi jak i niewiadomej, co dalej - opowiada WP pan Marek.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Mię odnaleziono kilkanaście godzin od morderstwa razem z jej biologicznym ojcem i byłym partnerem Pameli. Ingebrigt G. uprowadził pięciolatkę. Prawdopodobnie próbował wywieźć ją do Norwegii. Policja zatrzymała ich samochód na autostradzie w okolicach Kopenhagi.

Dziadek Mii uzyskał postanowienie sądu o opiece nad wnuczką i natychmiast udał się, by odebrać ją z Danii. Dziecko nie rozumiało, dlaczego ojciec, którego prawie nie znała, zabrał ją do samochodu i wywiózł do obcego kraju. Ponad dwie doby spędziła w rękach duńskich służb socjalnych. Nie znała i nie rozumiała ludzi, którzy się nią zajęli.

Po ponad dwóch miesiącach od tragedii pan Marek zgodził się porozmawiać z nami i opowiedzieć jak wygląda obecnie ich życie.

- Wnuczka mieszka teraz ze mną, ma swój nowy pokój, nie do końca jeszcze umeblowany. Staram się zadbać by jej życie jak najszybciej wróciło do względnej "normalności": przedszkole, zajęcia pozaszkolne, kontakt z rówieśnikami i rodziną, to dla niej namiastka tego co miała wcześniej, to buduje jej spokój i zaufanie - wymienia pan Marek.

Jak dodaje, od początku dostał ogromne wsparcie od wielu osób. - Gdy odbierałem wnuczkę z Danii miała na sobie jedynie piżamkę i bluzę dresową. Wszystkie ubrania, zabawki i książeczki wnuczki zostały w mieszkaniu, w którym doszło do tragedii, a które to zostało zabezpieczone na potrzeby śledztwa. Nagle, sam nie wiem skąd i jak w naszym domu pojawiły się nowe ubrania, zabawki i wszystko co było najbardziej potrzebne. Nawet nie pamiętam, czy podziękowałem za to tym wszystkim ludziom - przyznaje.

Pan Marek i pięcioletnia Mia otrzymali też pomoc z przedszkola, do którego chodzi dziewczynka. - Nie tylko materialną, ale też wsparcie psychologiczne. To z inicjatywy tej społeczności powstał pomysł utworzenia zbiórki pieniędzy. Początkowo byłem bardzo sceptyczny, przecież są rodziny, które bardziej tego potrzebują. Teraz w obliczu czekających nas wydatków, chciałbym podziękować pomysłodawcom tej inicjatywy, głównie pani dyrektor i panu Janowi - wylicza.

Zbiórkę, która ruszyła 29 listopada można znaleźć i wesprzeć pod TYM linkiem. Nie ma określonej kwoty, po której zostanie zamknięta. Do momentu publikacji tego artykułu wsparło ją 857 osób, które łącznie wpłaciły 43 725 zł.

Przeżył traumę. Pomocy musi szukać prywatnie

"Mam obecnie 51 lat i zdaję sobie sprawę, że w przyszłości może mi być trudno sprostać potrzebom finansowym związanym z wychowaniem wnuczki. Zaczynam powoli widzieć obciążenia i zobowiązania, jakie rodzą się, gdy patrzę w przyszłość. Po tej tragedii Mia przez wiele lat będzie potrzebowała pomocy i wsparcia" - napisał w opisie zbiórki pan Marek.

Mężczyzna w rozmowie z Wirtualną Polską zwraca uwagę, że na bezpłatną pomoc psychologiczną nie może liczyć. - Mówi się, że jednym z trzech najbardziej traumatycznych zdarzeń w życiu człowieka jest utrata dziecka. Nie ma słów, by opisać ból, rozpacz i udrękę, jakie pojawiły się w moim sercu. Mimo to jednak usłyszałem, że jeżeli potrzebuję pomocy psychologicznej, to muszę poszukać sobie ją na własną rękę, prywatnie. Dla wnuczki zaproponowano opiekę pani psycholog, raz na dwa tygodnie przez godzinę. Czy to wystarczające? Nie wiem, wydaje mi się, że nie. No cóż, w takich realiach żyjemy - podkreśla z żalem.

Oprócz pomocy psychologicznej, mężczyźnie potrzebna będzie też pomoc prawna. Nie wie jakie zamiary ma rodzina Ingebrigta G.. - Przecież oni też maja prawo ubiegać się o opiekę na wnuczką. Czy o to wystąpią? Nie wiem. Od chwili tragedii mamy słaby kontakt - mówi w rozmowie z Wirtualną Polską.

"Dlaczego płaczesz dziadku?"

Mężczyzna żyje w stanie niepewności i zawieszenia. Powoli dociera do niego to, co się wydarzyło, często brakuje mu sił. - Tak naprawdę czuję się bardzo osamotniony z tym wszystkim. Pierwsze tygodnie po tragedii były pełne napięcia: policja, prokuratura, testy psychologiczne, teraz gdy emocje opadły wszystko do mnie dociera. Dociera to, że już nigdy nie zobaczę córki, nigdy jej nie przytulę. Już nigdy nie zapyta mnie: "Tato co u ciebie? Może wpadnę, napijemy się razem kawy?".

- Wiem jednak, że muszę być twardy, stanowczy i często uśmiechnięty, zwłaszcza gdy wnuczka na mnie patrzy. Do niedawna przed zaśnięciem, ocierałem jej łzy z policzków, teraz to ona pyta mnie niemal każdego wieczora: "Dlaczego płaczesz dziadku?" - opowiada.

51-latek przyznaje, że musi też uregulować sprawy prawne córki zarówno w Polsce jak i Norwegii, a to będzie wymagało olbrzymich nakładów finansowych. Twierdzi, że od chwili tragedii nie ma prawie żadnego kontaktu z rodziną Ingebrigta G., która kiedyś szanowała go i jego córkę. Nikt z nich nie zapytał jak radzi sobie z tragedią.

Pan Marek wie też, że będzie musiał zmienić mieszkanie na większe. Do lokalu gdzie mieszkała jego córka nie wróci, bo każda chwila spędzona w nim, generowałaby dodatkowy ból. Priorytetem dla mężczyzny będzie zapewnienie dobrej przyszłości dla Mii.

- Chciałbym, jak każdy rodzić, by mała uzyskała dobre wykształcenie, by miała lepszy start w dorosłe życie. Teraz została mi już tylko ona, moje oczko w głowie. Mam jednak świadomość, że przyjdzie taki dzień, w którym mnie zabraknie, wówczas zostanie sama, bez kochającej mamy, bez taty... Dlatego jednym z moich głównych priorytetów jest zabezpieczenie przyszłości finansowej wnuczki - podsumowuje.

Zarzuty dla Norwega

- Czynności, z udziałem tłumacza, obrońcy i pełnomocnika pokrzywdzonej, trwały we wtorek od godzin porannych aż do wieczora. Podejrzany złożył bardzo obszerne wyjaśnienia. Z uwagi na ich obszerność, jak też inne okoliczności, muszą one zostać poddane analizie i zweryfikowane – powiedział prokurator Mariusz Słomka.

Z udziałem podejrzanego przeprowadzona została także wizja lokalna w miejscu, gdzie doszło do zbrodni, czyli w mieszkaniu na jednym z oświęcimskich osiedli. Śledczy nie ujawnił, jak podejrzany zrelacjonował wydarzenia. Nie powiedział również, czy się przyznał.

Mateusz Dolak, dziennikarz Wirtualnej Polski

Źródło artykułu:WP Wiadomości
oświęcimchild alertporwanie
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (219)