Dyskoteki zmartwychwstały

W poście na wsi nie potańczysz. Ale już pierwszego dnia świąt wiejskie megadyskoteki urządzają megazabawy z udziałem techno i ekstazy.

12.04.2006 | aktual.: 13.04.2006 09:36

Tu jest zajefajnie, to jest mój dom. Ten wystrój, te akcesoria, te śliczne bariereczki tu i tam. Wszystko jest śliczne - ekscytuje się stały bywalec dyskoteki Mega Music. Tłum identycznie ubranej młodzieży. Zgięte łokcie, sztywny kark, ściśnięte zęby, wytrzeszczone oczy, mechaniczne transowe ruchy.

- I jedziemy, kochani, jedziemy! - krzyczy DJ.
- Jedziemy, kuuurwa! - odkrzykuje ktoś z sali.
Dochodzi północ. 60 kilometrów od Warszawy, w malowniczej dolinie Wisły, pośród żywicznych lasów, wrzosowisk i sadów, ledwie kilkaset metrów od wsi Wilga, bawią się bywalcy dyskoteki Mega Music. Po postnej przerwie dziesiątki tysięcy ludzi szaleją na wielkanocnych imprezach w setkach polskich dyskotek, w połyskujących laserami salach, które mieszczą nawet pięć tysięcy osób.

Tropikalne klimaty

- O didżeja na Wielkanoc trzeba się starać już pół roku wcześniej - mówi menedżer dyskoteki Milano w Starej Wsi koło Węgrowa. Milano udało się załatwić DJ Carlo i Lukasha, którzy prowadzą w pierwszy dzień świąt imprezę Trance Force, a w lany poniedziałek - House Fever. Najpopularniejsi didżeje mają na święta nawet kilkanaście propozycji grania, okraszonych kilkakrotnie wyższymi niż zwykle stawkami. Nic dziwnego - mają nie tylko wieloletnie doświadczenie w rozkręcaniu ludzi, ale dodatkowo rozsławiają samą dyskotekę. Także dla niezbyt znanych wodzirejów Wielkanoc to czas zgarniania największej kasy w roku.

Mega Music na święta ściągnęła wysoko cenionego DJ Marcusa. Dyskoteka prezentuje przy okazji nowy VIP-owski kompleks wyposażony w ekskluzywny bar i loże z białych skór. Z zewnątrz Mega Music wygląda raczej jak wielka stodoła, ale na przyszłoroczną Wielkanoc chce zakończyć swoją rozbudowę. Położone po sąsiedzku stawy rybne zamienią się w stuhektarowy zalew z kilometrową plażą oraz hotelem w stylu słonecznej Ibizy.

Przerwę wielkopostną właściciele dyskotek od lat wykorzystują na remonty, rozbudowy i przebudowy. Energy 2000 w podkrakowskich Przytkowicach dokładnie 17 kwietnia o godzinie 20 otworzy się wyposażona w "futurystyczny design na miarę XXI wieku, który przyprawi o zawrót głowy". Wszystko dzięki nowemu oświetleniu o mocy 200 tysięcy watów, ścianie telewizorów plazmowych do wizualizacji i najnowocześniejszym laserom. - Lasery, stroboskopy, neony... - Tomek, 18-latek z podkrakowskiego miasteczka, cały promienieje. - Światła dają naprawdę odjechane klimaty. Człowiek ma wrażenie, jakby się znalazł w zupełnie innym świecie.

Podobnie X-Club z Myszyńca - kusi pokazem laserów, ściągnął popularnych didżejów, zaprezentował odnowione wnętrza. Terminal Plus, dyskoteka z Sępólna Krajeńskiego (województwo kujawsko-pomorskie), zaplanował na Wielkanoc otwarcie sali "Old hits dance hall". Klimat tropikalny, bo z palmami i bambusowym barem. Dyskoteki nieprzebudowane przyciągają innymi atrakcjami. Relaks z Leszna na 16 kwietnia zaplanował imprezę na kilka tysięcy osób, tyle że w hangarze, na podmiejskim lotnisku.

Na densflorze w Ekwadorze

Dyskotek takich jak Mega Music czy Energy 2000 na polskich wsiach jest kilkaset, w każdej co tydzień bawi się co najmniej tysiąc osób. Powstawały w połowie lat 90., w budynkach po byłych PGR-ach lub w starych halach fabrycznych.

Sukces wiejskim klubom zapewniało kilka zasad: dać klubowiczowi luksusowy lokal na prowincji, odciążyć go od dojazdu na własny koszt poprzez uruchomienie darmowych linii autobusowych oraz danie niższych niż w mieście cen biletów wstępu i piwa. Już po kilku miesiącach okazywało się, że prosty plan był strzałem w dziesiątkę. Kluby wyrastały jeden po drugim. - U nas w okolicy są trzy dyskoteki. Każda z nich to taki mały luksus na wyciągnięcie ręki - mówi Tomek. - Dają nam prawie tyle, co znajdziemy w Krakowie, ale po cenach, na które nas stać. Dziś na mapie techno tak naprawdę liczy się kilkanaście klubów. Do niedawna za sprawą podpoznańskiej wsi Manieczki królowała Wielkopolska. Tam w 1998 roku powstał otoczony rozgłosem klub Ekwador. Z małej wioskowej dyskoteki w ciągu kilku lat rozrósł się do lokalu z dwoma odrębnymi salami muzycznymi, salą bilardową, zadaszonym ogródkiem letnim, restauracją i sześcioma barami. Na tych modernizacjach wzorowały się inne dyskoteki. - Jednak dopiero wydanie przez Ekwador
własnych składanek z muzyką techno przyniosło mu sławę - wyjaśnia Zbyszek Krajewski, autor pracy licencjackiej ,Od remizy do MTV, czyli rzecz o wiejskich dyskotekach w dobie globalizacji". - To dzięki tym składankom wyodrębnił się i rozpowszechnił na całą Polskę styl techno, znany właśnie jako styl ,manieczki".

Białe rękawiczki, gwizdki i okrzyki, jaaazda! - charakterystyczne dla manieczek można dziś spotkać w niemal każdej technodyskotece. A prawdziwych Manieczek już nie ma. Ekwador przestał działać 1 stycznia 2006 roku - gdy z klubu odszedł legendarny DJ Kris, właściciele zbankrutowali. Upadek Ekwadoru pozwala innym dyskotekom walczyć o miano stolicy polskiego techno. A jest o co walczyć. - W połowie lat 90. powszechne było zakładanie takich miejsc tylko po to, by mieć jakiś interes na przykrywkę. I nagle okazało się, że dają one naprawdę niezłą kasę - wyjaśnia jeden z didżejów. - Dziś niemal nie ma powiatu bez megadyskoteki. I nie są to już pralnie pieniędzy, ale prawdziwie biznesy.

Zbyszek Krajewski potwierdza: - Wszystkie koszty ponoszone przez właściciela, nawet podatki, pokrywają bilety wstępu. To, co klubowicze wydadzą podczas zabawy na alkohol, to już czysty zysk. A jeżeli weźmie się pod uwagę, że w megadyskotekach bawi się niekiedy pięć-sześć tysięcy ludzi, zyski są ogromne. Bilety kosztują zazwyczaj nie więcej niż 10 złotych, piwo 3-4 złote, mocniejszy alkohol też nie jest drogi. Ludzie dużo piją, a właściciele z jednej imprezy mają w sumie nawet kilkaset tysięcy złotych zarobku.

Głodne misie

Jest czwarta rano. Na parkiecie Mega Music wciąż te same osoby, tylko bardziej spocone. To nie alkohol - tak działa ekstazy, które odwadnia organizm. My zorganizowaliśmy ekstazy w 25 minut po wejściu. Dla stałych bywalców załatwienie pigułek jest proste jak kupienie piwa. To bardzo ważna "zaleta" dyskotek, bo jak są pigułki, wieczór można uznać za udany. Dla stałych klientów piguła kosztuje zaledwie 3 złote. Ale nawet jak jesteś nowy, a potrafisz się targować, nie zapłacisz więcej niż 10 złotych.

- Człowieku, Mega Music jest stworzona dla dropsów, to oczywiste - zapewnia zachwycony nastolatek z białymi rękawiczkami na dłoniach i jakimś dziwnym pomponem na głowie. - Cała Polska kocha piguły, to jest po prostu niekończąca się faza.

O narkotykach wie zarówno policja, jak i lokalne władze, ale jedni i drudzy jakoś nie mogą znaleźć dowodów. Garwolińskiej policji raz udało się złapać w Wildze posiadaczy narkotyków. Ale byli już poza terenem Mega Music. - Właściciele dyskotek zdają sobie sprawę, że narkotyki mogłyby doprowadzić do zamknięcia interesu. Zarazem jednak nie mogą, a zapewne i nie chcą, się ich pozbyć. Chodzi więc o to, by mając stałe dostawy ekstazy, nie dać się na tym przyłapać. A to mogą osiągnąć, tylko mając umowę z większym dostawcą - wyjaśnia nam jeden z policjantów z Centralnego Biura Śledczego.

Sebastian, jeden z warszawskich dilerów: - Kto bez używek chodzi na takie imprezy? Nikt. Część naćpa się wcześniej, a reszta kupi dropsy w środku. Kto to sprzedaje? Taki handlarz jak ja? Nie, mnie wywaliliby stamtąd po dwóch sprzedanych pigsach, skopaliby i naliczyli na dużą sumę. Jak się ma taki ciepły kącik dla paru tysięcy głodnych naćpania misiów, to się takiej kury znoszącej złote jaja nie oddaje. A tu przecież nawet piętnastki jadą na pigułach.

Ryby w lodziarni

Właściciele dyskotek przekonują, że narkotyki to temat rozdmuchany, a oni sobie świetnie z tym problemem radzą. - U nas nie ma żadnych narkotyków, nikt nie da rady ich do nas wnieść, bo ochrona pilnuje - zapewnia Hanna Domańska-Goliszewska z Mega Music. Zresztą mieszkańców Wilgi narkotyki mniej obchodzą. Narzekają na to, co łatwiej zauważyć. - Wybite szyby, zniszczone okoliczne ogródki, pijaństwo - wylicza Szymon Woźniak, wójt Wilgi. - Oficjalnych skarg jest jednak niewiele. W ubiegłym roku tylko jeden mieszkaniec zdecydował się ją złożyć. - Zabawa się kończy, a ludzie są nadal na ostrej jeździe po alkoholu i ekstazy, więc czasem się trochę przegnie - mówi Marcin, bywalec dyskotek. - Jakiś płot się rozwali czy stuknie w stojący samochód. Ale bez przesady - przemocy i seksu to mamy dokładnie tyle samo w szkole co na dyskotece.

Władze samorządowe ani myślą, by pozbyć się Mega Music, bo dyskoteka (jak przeważnie i w innych miejscowościach) jest największym inwestorem w gminie, której innymi atrakcjami są jedynie stawy i podniszczone domy wypoczynkowe z czasów PRL. Mieszkańcy twierdzą jednak, że za spółdzielnią stoi ktoś trzeci i to dlatego jest ona nie do ruszenia. Oficjalnie właścicielem dyskoteki jest Rolnicza Spółdzielnia Produkcyjna ,Wilga", która jako branże swojej działalności podaje hodowlę ryb w wodach śródlądowych oraz prowadzenie lodziarni i stoisk z napojami. Ci trzeci to według mieszkańców Wilgi na przykład Marek Sierocki. Ale ten zdecydowanie zaprzecza związkom z Mega Music, potwierdzając jedynie, że kiedyś prowadził tam jakąś imprezę.

- Ludzie lubią ploty. A to, że na jednym klubie łapę trzyma Rydzyk, a w innym Kulczyk. Nas to nie obchodzi, dla nas liczy się zabawa - mówi Monika, która od czterech lat uprawia clubbing i już trzy razy była na wielkanocnych imprezach.

Nie czas na striptiz

Prawie połowa młodych ludzi w okresie Wielkiego Postu rezygnuje z rozrywki w klubach i dyskotekach - takie są wyniki ankiety, jaką przeprowadził z inicjatywy "Przekroju" poświęcony kulturze klubowej wortal Ftb.pl. Nie wiadomo jednak, jak duża część rezygnuje z zabawy nie z racji religii, tylko dlatego, że dyskoteki są pozamykane. Dlaczego właściciele podczas Wielkiego Postu rezygnują z dochodów? - Tu mieszkają katolicy i trzeba to szanować - wyjaśnia Szymon Woźniak, wójt Wilgi. - Niechby spróbowali nie zawiesić działalności. Koncesje na alkohol przyznaje się raz do roku i przedstawiając wniosek o jej przedłużenie, podaje się grafik działania dyskoteki, łącznie z zaznaczonymi okresami, kiedy ta działalność jest zawieszona.

- Nie gramy, bo nam się to nie opłaca - twierdzi z kolei menedżer dyskoteki Milano. - Oczywiście pobudki religijne są ważne, ale nigdy nie było żadnych nacisków ze strony Kościoła, by nie działać w Wielkim Poście. - To zwyczaj, który praktykujemy niemal od zawsze - opowiadają właściciele Lawy z Puław. - Zresztą ludzie by nie przyszli, nawet gdybyśmy otworzyli. - Wystarczająco trują mi rodzice, że w święta, zamiast siedzieć w domu, idę się bawić. Dopiero by było maglowanie, gdybym chciała iść w Wielki Post - mówi Monika.

Właściciele jednego z klubów w Grodzisku Mazowieckim kilka lat temu chcieli zignorować tradycję. I aby ściągnąć gości, zorganizowali striptiz, który po kilkunastu minutach zamienił się w pokaz porno. Oglądało go ledwie kilkadziesiąt osób. - Dyskotekom nie opłaca się działać, gdy przychodzi 200 zamiast 2000 osób - wyjaśnia Marek Marciniak z Ftb.pl. - Wolą już zamknąć się na te kilka tygodni i urządzić potem wypasione imprezy świąteczne, na których odbiją sobie post i na które przyjdzie komplet gości. A w dyskotece M.R. Epoka w Kobylej Górze usłyszeliśmy: - Ludzie są tak wyposzczeni, że co by nie było, to i tak przyjdą.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)