Drugie życie Józka z bagien
Najlepsze hity na ogół powstają przypadkiem.
Z Ivanem Mládkiem i Ivo Pešákiem rozmawia Przemysław Szubartowicz.
03.03.2008 | aktual.: 03.03.2008 14:35
Wśród polskich internautów na przełomie 2007 i 2008 r. ogromną popularność zyskało telewizyjne wykonanie piosenki „Jožin z bažin” („Józek z bagien”) z 1978 r., z ekspresyjnym tańcem Ivo Pešáka. Od tamtej pory do dziś trwa istne jožinowe szaleństwo – piosenka Mládka jest jedną z najchętniej oglądanych w serwisach internetowych typu YouTube, Banjo Band odbywa tournée po Polsce, właśnie ukazała się płyta Banjo Band zatytułowana „Jožin z Bažin w Polsce”. Niedawno Kabaret pod Wyrwigroszem sparodiował utwór, nawiązując do polskiej polityki. Tytuł brzmi „Donald marzy”.
– Wyszliście już z szoku po oszałamiającym sukcesie w Polsce waszej piosenki „Jožin z bažin”?
– Ten niespodziewany sukces jest dla nas wielkim, ale i miłym zaskoczeniem. Szok wynika raczej z tego, że tak dużo się teraz wokół nas dzieje: koncerty w całej Polsce mamy zabukowane aż do września, właśnie ukazała się płyta, jesteśmy w ciągłym galopie. Nie spodziewaliśmy się, że absurdalny utwór z 1978 r. po 30 latach wróci do nas jak bumerang. Z drugiej jednak strony w muzyce zawsze są wzloty i upadki, zawsze jest falowanie, raz się jest na wozie, raz pod wozem.
– Często byliście pod wozem?
– Zdarzało się. Banjo Band istnieje od lat 60., więc dużo się działo. Mamy za sobą różne momenty, jesteśmy przyzwyczajeni. Np. sukces przyniosła nam piosenka „Dáša Nováková”, potem padliśmy, później był ten sławny „Jožin z bažin” i znów dołek, a następnie udał nam się na Słowacji jeden dowcip i znów byliśmy na szczycie. A wracając do szoku: myśleliśmy, że po przyjeździe do Polski będziemy balować, a tu proszę: szum, że hej! Sądziliśmy, że już jesteśmy na emeryturze.
– Artystycznej?
– Właśnie nie! Na emeryturze od popularności, od blichtru, od show-biznesu. Bo muzyka zawsze była i do końca życia będzie dla nas ważniejsza niż rozdawanie autografów, choć to jest oczywiście miłe. Dziś dla młodych ludzi, którzy robią muzykę, ważne jest, jak się ubierają i to, czy będą sławni. A nam od samego początku istnienia Banjo Band chodziło tylko o muzykę, zabawę oraz absurdalny żart.
– No ale popularność zobowiązuje.
– Oczywiście. Dlatego chętnie dziś bawimy ludzi i gramy koncerty.
– A jak sobie tłumaczycie to, że ten bum na was wybuchł akurat w Polsce, a nie gdzie indziej?
– Trudno powiedzieć. Kto wie, może gdyby handlowcy przywieźli do Polski piosenkę „Jožin z bažin” 30 lat temu, to też by chwyciła? Tak jak na Słowacji, gdzie od samego początku aż do dziś jest nieprzerwanie popularna. Ale w Czechach już trochę spowszednieliśmy, jednak wciąż chętnie zapraszają nas na różne imprezy rockowe czy muzyki country. Gramy i nie narzekamy.
– Wyczuwacie różnicę między czeskim a polskim poczuciem humoru?
– Nie ma różnic. Wszystko na ogół ginie w tłumaczeniu. Może to ryzykowna teza, ale humor wszędzie jest taki sam. Nie można dzielić humoru na kategorie: że jest inteligentny, rubaszny albo ludyczny. Humor jest albo dobry, albo zły. A wyznacznikiem tego jest to, czy ludzie się śmieją, czy nie. * – Oj, wydaje mi się, że ludzie w Polsce śmieją się z trochę innych rzeczy niż w Czechach.*
– Koloryt jest zapewne inny, ale poczucie humoru pozostaje poczuciem humoru. Ludzie, którzy je mają, są tacy sami w Czechach, jak i w Polsce. Problemem jest to, że nie mamy wzajemnej informacji o tym, co dzieje się w Polsce na scenie kabaretowej, a co w Czechach. Ale to, jak bardzo humor jest ponadnarodowy, widać właśnie na przykładzie „Jožina”, z którego śmieją się i u nas, i u was.
– A jak to się wszystko zaczęło? Pan, Ivanie, zanim założył Banjo Band, marzył o karierze estradowej?
– A skąd, byłem ekonomistą. Muzyka i muzykowanie było moim hobby, nawet wówczas, gdy zaczynałem pisać pierwsze piosenki. Przez myśl mi nie przeszło, że mogę robić karierę w tym kierunku. Nigdy też nie starałem się o to, żeby moje piosenki przebiły się do szerszej publiczności. To się stało spontanicznie, przypadkiem. Graliśmy dixieland, zaprosili nas do radia, poszliśmy i tak się zaczęło. Po tym radiowym debiucie zaczęliśmy koncertować i od razu mieliśmy zapełnione sale. Przyznam, że to były dość łatwe początki.
– Nigdy nie zarzucano wam kiczu? W Polsce, poza zachwytami, pojawiło się kilka głosów krytyki utrzymanych w tym duchu.
– Bardzo lubimy kicz (śmiech). A jeszcze bardziej absurd i bezsens. To jest podstawa prawdziwego humoru. Uniwersalnego i ponadczasowego. Interesuje nas symbioza muzyki i tekstu. Nie szukamy wyszukanych puent, skonkretyzowanego przekazu, górnolotnych aluzji.
– Politycznych też nie? Czescy krytycy doszukiwali się przecież czegoś takiego w „Jožinie”.
– Nie, absolutnie. „Jožin” to był wyłącznie żart, zabawa. Krytycy satyry na ogół nie mają poczucia humoru, nie potrafią się po prostu śmiać. Dlatego na siłę doszukują się drugiego dna, którego nie ma. Jeszcze raz podkreślamy: prawdziwy humor, taki, który jest po prostu śmieszny, nie ma nic wspólnego z wykształceniem, nastawieniem czy pochodzeniem odbiorców. Jeśli śmieszy, to wystarczy. Naprawdę nie warto dorabiać do wszystkiego ideologii. To jest jak ze słuchem muzycznym: albo się to ma, albo nie. Albo czuje się muzykę, albo jest się na nią głuchym. Humor też jest czymś nieuchwytnym.
– Łatwo było żyć i tworzyć w dawnej Czechosłowacji takim artystom jak wy?
– W tamtych czasach kultura była wspierana przez państwo i rozwijała się bardzo dobrze. Kino, teatry, imprezy estradowe, telewizyjne miały pomoc budżetową. Jeśli artyści nie angażowali się politycznie, nie działali w opozycji, to całkiem dobrze się miewali. Poza tym w Czechosłowacji działało tysiące domów kultury, które prowadziły bogatą działalność. Współpracowaliśmy z nimi chętnie. Jedynym problemem były tak naprawdę wyjazdy zagraniczne. * – A dziś jak to wygląda?*
– Oczywiście całe życie czekaliśmy na taką sytuację, na wolność, otwartość. To jest wprawdzie kapitalistyczna dżungla, ale i tak czujemy się w niej jak ryby w wodzie.
– Mówiąc „dżungla”, macie na myśli show-biznes, popkulturę?
– Między innymi. Czeski show-biznes, jak pewnie wszędzie, jest twardy, ostry, wymagający i ciężki, ale sprawiedliwy. Trzeba walczyć. Kiedyś natomiast było tak, że organizowało się koncert jakiegoś znanego wykonawcy, na którego ludzie chodzili, a przy okazji występowało też dziesięciu artystów, których ludzie nie znali. Nazywano to sprawiedliwością, ale w naszym odczuciu to nie była sprawiedliwość. Dziś natomiast sukces ma ten, kto jest naprawdę dobry w tym, co robi. To jest trudniejsze, ale lepsze, o wiele bardziej twórcze.
– Ale pan, Ivanie, angażuje się politycznie po 1989 r.
– W swoich tekstach, na scenie nigdy nie angażowałem się politycznie.
– A poza sceną?
– Cóż, każdy ma jakieś poglądy. Osobiście uważam, że należy pomagać i tym, którzy nie odnieśli sukcesu, słabszym pod względem socjalnym, i zwłaszcza tym, którzy odnieśli sukces bądź chcą go odnieść. Wtedy państwo prosperuje, są pieniądze, także dla tych, którym się nie wiedzie. A politycznie angażujemy się w ten sposób, że raz na cztery lata wspieramy występami stronę prawicową. Jednak nie jest to działalność stricte estradowa. Gramy wyłącznie swoje piosenki, nie dopisujemy nowych, politycznie znaczących słów. To jest rodzaj demonstracji swojego przywiązania do określonych polityków. Jeśli chodzi o naszą działalność, rzecz bez znaczenia.
– Podobno jest pan też przeciwnikiem Unii Europejskiej.
– To za dużo powiedziane. Marzy mi się, żeby powstał jeden słowiański kraj, czesko-polsko-słowacki, który nazywałby się Slavia (śmiech). A poważnie: to jest oczywiście bardzo wartościowe posiadać jedną walutę i otwarte granice. Ale obawiam się, że na dłuższą metę Unia Europejska się nie utrzyma w takim kształcie. * – Dlaczego?*
– Z powodu narastającego nacjonalizmu w różnych jej częściach. Europa to nie Ameryka, w naszym regionie jest wiele bardzo nacjonalistycznie zorientowanych narodów. To się kiedyś odezwie. Jednocześnie z naszej perspektywy może to wyglądać bardziej optymistycznie, bo Czechy, Słowację i Polskę wiele łączyło i nadal łączy. I bardzo się z tego cieszymy. W ankietach, jakie od czasu do czasu przeprowadzane są w Republice Czeskiej, na pytanie, które z państw jest najbliższe, odpowiedź zawsze jest jedna: Słowacja i zaraz za nią Polska. Nie znam np. nikogo, kto dziś miałby pretensję do Polaków za inwazję na Czechosłowację w 1968 r. W powszechnej opinii uważa się, że odpowiadała za to Rosja, a nie Polska.
– Wróćmy do spraw artystycznych. Skąd pomysł, żeby „Jožina” i kilka innych utworów przerobić na wersje polskie? Np. bohater już nie jedzie skodą, tylko maluchem.
– (śmiech) Kiedy powstał pomysł, żeby wydać naszą płytę w Polsce, nie tylko z „Jožinem”, pomyśleliśmy, że nieźle byłoby polskiej publiczności przybliżyć nieco treść tych utworów, ich absurdalny klimat. Jak już mówiłem, zawsze najwięcej ginie w przekładzie. Dlatego popracowaliśmy nad polskimi wersjami, żeby przybliżyć koloryt, nieco poprzestawiać akcenty i wnieść trochę polskiego klimatu. Dlatego skodę zamieniliśmy na małego fiata.
– A skąd wam w ogóle do głowy przyszła historia o Józku z bagien, który pożera prażan?
– Była to piosenka pisana na zamówienie dla jednego z czeskich zespołów. A ów Jožin to była ich maskotka, znak rozpoznawczy. Chodziło o to, żeby to się dobrze śpiewało. Po prostu fantazja poszła w ruch. Nasz sukces pokazuje, że najlepsze hity na ogół powstają przypadkiem. Nie jesteśmy typami facetów, którzy najpierw obserwują jakąś oburzającą czy głupią sytuację na ulicy, potem to w nich wzbiera, a następnie w mękach twórczych o tym piszą, żeby pozbyć się napięcia.
– Co was śmieszy w Polsce?
– Za krótko tu jesteśmy, żeby wskazać coś konkretnego. Bardzo nam się tu jednak podoba. Czuje się, że jest to duży kraj i że więcej trzeba wkładać pracy, by się dobrze rozwijał. Czechy są znacznie mniejsze, więc mamy nieco ułatwione zadanie. Poza tym cieszy nas to, że dobrze rozumiemy się z ludźmi, dogadujemy się bez problemu. Gdyby Polacy z Czechami żyli w jednym kraju, np. przez dziesięć lat, na pewno bardzo szybko nauczyliby się swoich języków i niuansów mowy. Dowodem jest to, że odkąd jesteśmy oderwani od Słowacji, z którą żyliśmy w symbiozie, także językowej, młodzi ludzie z Czech coraz gorzej rozumieją Słowaków, i odwrotnie. Z Polską łączy nas naprawdę wiele. Mamy podobną historię, podobne języki, przez 40 lat dzieliliśmy ten sam polityczny los i mniej więcej tak samo długo cieszymy się wolnością. * – Ale wy jesteście mniej religijni niż Polacy.*
– Fakt, jesteśmy nieukierunkowani religijnie. Ale do katolików nic nie mamy (śmiech).
– Jaki następny krok artystyczny? Pójdziecie za ciosem?
– Nigdy niczego nie planujemy. Komedianci nie planują następnego dnia, po prostu czekają na zamówienie (śmiech). Jak nam zaproponują program telewizyjny w Kazachstanie, jedziemy!
– Na koniec jeszcze jedno pytanie: polskich internautów najbardziej fascynuje w „Jožinie” ten dziwny instrument, na którym gra jeden z muzyków, a także pański taniec, Ivo.
– Jeśli chodzi o pierwszą część pytania, to jest to kazu, stary instrument murzyński. Taka sama technika jak gra na grzebieniu: zu, zu, zu... A z tym tańcem to było tak, że raz zapomnieliśmy zabrać instrumenty, więc trzeba było coś wymyślić. Więc zatańczyłem najlepiej, jak umiałem (śmiech). Choć obaj musimy przyznać, że w ogóle nie pamiętamy tego nagrania, które teraz krąży po internecie. Ale z każdym dniem, z każdym kolejnym koncertem powoli sobie przypominamy...
* Ivan Mládek (ur. w 1942 r.)* – czeski pieśniarz, kompozytor i komik. Wychowywał się w Pradze. Jego ojciec był prawnikiem i malarzem. Mládek uczył się malarstwa, ale ostatecznie wybrał karierę muzyczną. W 1966 r. założył zespół Banjo Band. W 1968 r. wyemigrował na krótko do Francji. Napisał ponad 400 utworów. Jest żonaty, ma syna. Ivo Pešák (ur. w 1941 r.) – czeski pieśniarz i klarnecista, członek zespołu Banjo Band, w Polsce znany przede wszystkim z tańca w piosence „Jožin z bažin”.
„Jožin z bažin” (tłumaczenie)
Jadę tędy biwakować skodą 100 na Orawę,
Dlatego się spieszę, ryzykuję – przejeżdżam przez Morawę.
Grasuje tam to straszydło, wychodzi z bagien,
Żre głównie prażan, ma na imię Jožin.
Jožin z bagien skrada się przez moczary,
Jožin z bagien do wioski się zbliża.
Jožin z bagien zęby już sobie ostrzy,
Jožin z bagien gryzie, dusi.
Na Jožina z bagien, komu by to przyszło do głowy,
Działa jedynie i tylko samolot na opryski.
Przejeżdżałem przez wieś drogą na Vizovice,
Przywitał mnie wójt, powiedział mi przy śliwowicy:
Kto dostarczy żywego lub martwego Jožina,
Temu dam córkę i pół PGR-u.
Jožin z bagien...
Mówię: daj mi wójcie samolot i proszek,
Jožina ci dostarczę, nie widzę w tym żadnego problemu.
Wójt mi poszedł na rękę, rano wzniosłem się w przestworza,
Na Jožina z bagien proszek z samolotu pięknie opadł.
Jožin z bagien jest już cały biały,
Jožin z bagien z moczarów ucieka,
Jožin z bagien dostał się na kamień,
Jožin z bagien, tu jest już jego koniec!
Dorwałem Jožina, już go trzymam,
Dobre każde miłosierdzie, sprzedam go do zoo.