Drugie narodziny Otylii
- Był moment, że chciałam zrezygnować z pływania, ale to przecież mój sport. Jest mi teraz potrzebny, wierzę, że mi pomoże - mówi przez łzy Otylia Jędrzejczak. Po raz drugi Otylia Jędrzejczak odebrała Złotego Czempiona dla Najlepszego Sportowca Polski.
To miał być ciepły, rodzinny wieczór. Pani Krystyna upiekła ciasto, pan Piotr udekorował stół do kolacji. Dzieci miały przyjechać wieczorem. Wczoraj Szymek odebrał indeks studenta AWF, a jutro ma dziewiętnaste urodziny. Tata przygotował szampana. Jędrzejczakowie, choć na stałe mieszkają w Rudzie Śląskiej, przenieśli się latem do domku koło Płońska, aby być bliżej Warszawy, bliżej dzieci, które wreszcie będą studiować razem. Dziś już nie mogą się na nie doczekać. Kochane dzieciaki.
Otylka to duma całej rodziny. Szymon żyje trochę w jej cieniu. Trzy lata starsza sławna siostra robi sobie z tego powodu niemal wyrzuty. Jest tak opiekuńcza, że koleżanki i koledzy z kadry pływackiej żartują czasem: - Oti, czy ty go czasem nie rozpieszczasz... Poprzedniego dnia Otylia wróciła ze zgrupowania w Wałczu do Warszawy o 2 w nocy, a już pięć godzin później była na treningu. Szymon niecierpliwił się, bo chciał być u rodziców już rano. Załatwili jeszcze kilka spraw, coś zjedli i późnym popołudniem ruszyli. Śmierć czekała na nich o godz. 17.30 koło Mąkolic. Zabrała Szymka.
Dziś, kiedy od tragicznego wypadku minęły ponad trzy miesiące, można na to zdarzenie spojrzeć z dystansu i pokusić się o głębszą refleksję. Okrutna Biała Pani nadała mu niezwykłą oprawę, jak w najbardziej drastycznym filmie. Gdyby czarny chrysler Otylii wpadł na drzewo w inny dzień, a rodzeństwo jechało na przykład na zgrupowanie, to śmierć byłaby taka sama, ale jej kontekst jakże inny, mniej bolesny.
Otylia jechała za busem i zaraz za nim wyprzedzała kolumnę ciężarówek, kiedy dostrzegła nadjeżdżającego z przeciwka fiata uno. Bus zdążył schować się między tiry. Dla chryslera nie było już miejsca. Otylia zjechała na lewo, do rowu. Rozpędzone auto przejechało kilkadziesiąt metrów, uderzyło w drzewo i dachowało. Szymon nie przeżył. Może Otylia jechała brawurowo, tak jak brawurowo pływa i kroczy przez życie. Może przekroczyła granicę rozsądku. Może zabrakło jej doświadczenia, a jadącym jeden przy drugim kierowcom ciężarówek wyobraźni. A może było to jedno z tych rzadkich zdarzeń, kiedy w tym samym miejscu i czasie nakładają się na siebie wszystkie złe okoliczności naraz, dając efekt lawiny.
Nie po medale i popularność
Śmierć jest najczęściej tragedią tych, którzy zostają. Abstrahując od stopnia winy, który zmierzy i zważy Temida, to jest tragedia Otylii. A jeśli zawiniła, to także jej dożywotnia kara. Zapewne tak sądzi większość, która zdobywa się na słowa i gesty współczucia. Sądząc po skali ciepła i otuchy, jakie zewsząd spłynęły na Otylię, w zdecydowanej mniejszości są ci, którzy potrafią jedynie potępiać. Wielka pływaczka podjęła kilkanaście dni temu próbę powrotu do sportu. Ma w nim jeszcze wiele do zrobienia, bo nie skończyła dzieła, do którego została stworzona. Sport ją potrzebuje, ale teraz ona potrzebuje go także. Bardziej niż kiedykolwiek. - Wracam do pływania - powiedziała Otylia Jędrzejczak w centrum olimpijskim, kiedy po raz pierwszy od wypadku pojawiła się publicznie.
- Nie po medale i popularność. Wracam, bo kocham to, co robię. Był moment, że chciałam zrezygnować z pływania, ale to przecież mój sport. Jest mi teraz potrzebny, wierzę, że mi pomoże - dodała przez łzy. Sport może okazać się najlepszym lekarzem duszy dla najwybitniejszej polskiej sportsmenki, pod względem dokonań porównywalnej tylko z Ireną Szewińską. Przez trzy miesiące Otylia żyła odizolowana, sam na sam ze swoim dramatem. - Ona boi się, jak zostanie przyjęta na zewnątrz - mówił mi wówczas trener Paweł Słomiński. - Jeśli spotka się z życzliwością, to poradzi sobie psychicznie ze swoją sytuacją. Dar z Watykanu
Przed Wigilią, pierwszymi świętami bez Szymka, otrzymała Otylia niezwykły dar z Watykanu. Ksiądz Jan Główczyk, kierujący ośrodkiem dokumentacji pontyfikatu Jana Pawła II, przysłał jej pamiątki po zmarłym Papieżu. Był to różaniec z pereł wraz z krzyżem zawierającym insygnia Jana Pawła II, tom jego wierszy oraz kawałek sutanny Ojca Świętego, która po jego śmierci została pocięta.
- To było jak osobiste błogosławieństwo Jana Pawła II, chociaż Jego nie ma już wśród żywych - mówiła płacząc Otylia. - Czy może być piękniejszy prezent na Boże Narodzenie? Ksiądz Główczyk napisał: „Mam nadzieję, że modlitwa różańcowa i ta - bez wątpienia już relikwia - oraz wstawiennictwo u Boga Sługi Bożego Jana Pawła II pomogą ci w szybkim odzyskaniu pełnej kondycji fizycznej i duchowej“. Ten dar oznacza duchowe wsparcie Stolicy Apostolskiej dla dotkniętej nieszczęściem wielkiej mistrzyni. Kawałki sutanny Papieża są nieliczne, a więc czynienie z nich darów nie może odbywać się bez zgody papieża Benedykta XVI.
Rodzice wybaczą łzy
Otylia próbuje powrócić do rzeczywistości. Chce zacząć normalnie trenować i normalnie żyć. Nie jest to łatwe, co widać było, kiedy pojawiła się przed dwoma tygodniami na gali mistrzów sportu. Mówiła spokojnie, w skupieniu, ale łez nie udało się powstrzymać. - Obiecałam rodzicom, że nie będę płakać... - próbowała się usprawiedliwić. - Starałam się być sobą, ale w pewnym momencie jednak pękłam - powiedziała później w kuluarach. - Jestem pewna, że rodzice mi to wybaczą. - Wielokrotnie powtarzałem, że jeśli Otylia nie zacznie normalnie żyć, a będzie się obwiniać i jej psychikę zdominuje rozpacz, to będzie stracona dla sportu - mówi trener Słomiński - Byłbym zawiedziony, gdyby nie zdołała podnieść się z tej sytuacji. Podobne sygnały wysyłał zapewne także do swojej podopiecznej.
Owacja dla królowej sportu
Otylia wygrała plebiscyt drugi raz z rzędu. Tym razem z olbrzymią przewagą. Nie brakowało głosów, że ze względu na swój stan emocjonalny nie powinna pojawić się na gali. Oti była jednak innego zdania. - Wybrali mnie kibice i właśnie dla nich musiałam tu przybyć, pokazać się publicznie, podziękować im - powiedziała. Królową polskiego sportu powitała długo niemilknąca owacja na stojąco. Kibice są z Otylią i czekają na jej powrót na pływalnię. - Nie czuję się królową - powiedziała laureatka. - Nigdy się nie uważałam nawet za gwiazdę, zwyczajnie - lubię to, co robię i cieszę się, że jestem wśród sportowców.
Powrót przez Afrykę
Po urazach doznanych w wypadku Otylia przeszła rehabilitację i z początkiem roku pojawiła się na pływalni. - Nie wolno mi jeszcze pływać ukochanym delfinem i robić nawrotów koziołkowych - mówi mistrzyni i rekordzistka świata. - Na razie oswajam się z wodą, to raczej takie dłuższe kąpiele. Wierzę jednak, że uda mi się jeszcze w tym roku zaskoczyć kibiców. Otylia w końcu stycznia jedzie z kadrą do RPA. Wyjazd na to zgrupowanie ma wymiar symboliczny. Jest bowiem synonimem drugiego powrotu do sportu. Pierwszy nastąpił rok temu, a zaczął się także od zgrupowania w RPA. Był to jednak powrót po błogim lenistwie fizycznym, stanowiącym przedłużenie poolimpijskiego wypoczynku, ale także po intensywnym życiu medialnym, jakiego wcześniej Otylia nie doświadczyła.
Jeszcze w maju, półtora miesiąca przed mistrzostwami świata w Montrealu, pojawiały się alarmujące głosy: Oti jest bez formy, będzie klapa. Ale, jak mówi trener Słomiński, Otylia to twardy charakter. Zamiast klapy był złoty medal i rekord świata. Mistrzyni odrodziła się w wielkim stylu i zapracowała na tytuł Sportowca Roku w Polsce i najlepszej pływaczki Europy 2005. Drugi powrót będzie chyba jednak trudniejszy, bo tym razem trzeba zapanować nad duszą, a nie nad ciałem. Słomiński mówi: - Nikt nie twierdzi, że nic się nie stało; tak - stała się tragedia, ale to jest życie, takie rzeczy się zdarzają i takie wypadki też.
Marek Kondraciuk