Drogie tanie państwo
Miało być odchodzenie administracji o co
piątego pracownika. Zamiast tego rząd funduje nam dodatkowe
wydatki na utrzymanie prawie tysiąca nowych urzędników. I to nie
byle jakie - ponad 100 mln zł rocznie! - pisze "Metro".
05.01.2006 | aktual.: 05.01.2006 06:29
Zapowiedzi kusiły wyborców. - PiS chce zmniejszyć zatrudnienie w publicznej administracji o blisko 20 proc. - mówił w 2004 r. Kazimierz Marcinkiewicz, wtedy tylko poseł.
Według założeń "Taniego państwa" - jednego z filarów programu PiS - zwolnienie co piątego urzędnika miało przynieść ok. 6 mld zł oszczędności. Deklaracje o odchudzeniu administracji Marcinkiewicz powtórzył jako premier w expose sejmowym: - Sprawne państwo może być tanie i kosztować podatników tylko tyle, ile musi.
Deklaracje sobie, rzeczywistość sobie - uważa "Metro". Rząd zaczął od zwiększania liczby etatów w administracji. Np. w tworzonym właśnie Urzędzie Antykorupcyjnym. - Planujemy zatrudnić ok. 500 pracowników - przyznaje poseł PiS Mariusz Kamiński desygnowany na szefa tego urzędu.
Same etaty to nie koniec, bo taką armię urzędników trzeba gdzieś posadzić i wyposażyć. Na stołecznym rynku nieruchomości już huczy od plotek o tym, że rychło pojawi się rządowy przetarg na lokal o powierzchni 5 tys. m kw. Tyle szacunkowo będzie potrzebował Urząd Antykorupcyjny. Cena najmu tak olbrzymiej powierzchni będzie negocjowana, ale jeśli liczyć po cenie rynkowej (czyli ok. 15 euro za m kw. miesięcznie), to koszt samego lokalu może rocznie sięgnąć nawet ponad 3 mln zł.
Kolejne wydatki to Prokuratoria Generalna Skarbu Państwa - instytucja reprezentująca skarb państwa w sądach, która ma powstać w marcu. Według szacunków będzie kosztować ok. 40 mln zł rocznie i zatrudniać ok. 300 osób. Także nie ma jeszcze siedziby, a potrzebuje budynku tylko odrobinę mniejszego niż UA. Urzędnicy jak ognia unikają odpowiedzi, czy taki budynek jest w dyspozycji skarbu państwa, czy też trzeba będzie go wynająć.
A odchudzanie administracji? Na razie nic takiego się nie dzieje, zamiast zwalniać urzędników, rząd przesuwa ich z jednych ministerstw do drugich. Np. 400 osób z resortu gospodarki ma trafić do Ministerstwa Rozwoju Regionalnego - dodatkowego, 17. resortu stworzonego przez PiS (w rządzie Belki było tylko 16 ministrów). Ono też potrzebuje lokum, bo na razie gniecie się przy warszawskim placu Trzech Krzyży razem z Ministerstwem Gospodarki. Dopiero na wiosnę ma przejąć siedzibę po zlikwidowanym Rządowym Centrum Studiów Strategicznych. O kosztorysach tego przedsięwzięcia na razie nie słychać. (PAP)