Drażni Izrael, mówi "nie" USA - rośnie nowa potęga

Na Bliskim Wschodzie powoli opada pył rewolucyjnej zawieruchy. Obraz po burzy jest jeszcze niewyraźny i nie widać, ile przyniosła dokładnie strat. Jasne jest natomiast, kto skorzystał na zamęcie - Turcja. Ankara jest teraz wystarczająco silna, by nie musieć liczyć się ze swoimi dotychczasowymi sprzymierzeńcami na Zachodzie i jednocześnie nakłaniać Palestynę do walki o niepodległość. Czy Turcja przestanie być ostoją stabilności w regionie? - analizuje Tomasz Otłowski.

Drażni Izrael, mówi "nie" USA - rośnie nowa potęga
Źródło zdjęć: © AFP | Adem Altan

26.09.2011 16:23

Proces zmian geopolitycznych w regionie Bliskiego Wschodu, którego jesteśmy świadkami od początku tego roku, zdaje się nie mieć końca. Po burzliwych wydarzeniach "Arabskiej Wiosny" w Tunezji, Egipcie i Jemenie, wojnie domowej w Libii oraz demonstracjach i niepokojach społecznych w wielu innych krajach regionu, nadszedł na Bliskim Wschodzie czas na zmiany w strategicznym układzie sił. Ostateczny rezultat tych przemian wciąż pozostaje jednak zagadką. Jeden z amerykańskich dyplomatów niezwykle barwnie porównał niedawno obecną sytuację na Bliskim Wschodzie do miejsca, gdzie właśnie kończy się burza piaskowa: pył wciąż jeszcze wisi w powietrzu i dopiero gdy całkowicie opadnie, będzie można zobaczyć, czy i jakie szkody poczynił żywioł.

W przypadku Bliskiego Wschodu nie ma już jednak żadnych wątpliwości, że w wyniku tej geopolitycznej burzy z pewnością doszło do jakichś "szkód". Najbardziej poszkodowanym wydaje się Izrael, który w ciągu zaledwie kilku miesięcy znalazł się w sytuacji strategicznej niemal do złudzenia przypominającej tę z pierwszych lat swego istnienia. Ku zaskoczeniu izraelskich strategów, państwo żydowskie ponownie - prawie z dnia na dzień - otoczone jest przez państwa albo jawnie wrogie (jak Syria), co najmniej "mało przychylne" (jak Liban i Egipt) albo "niepewne" (Jordania).

Lista tych, którzy stracili na zmianach w regionie, jest zresztą dłuższa. Z pewnością należy do niej dopisać także Arabię Saudyjską - jeszcze do niedawna niekwestionowanego przywódcę świata arabskiego, a ze względu na fakt umiejscowienia na jej terytorium świętych miejsc islamu także ponadregionalnego gracza aspirującego do roli naturalnego lidera całej światowej społeczności muzułmańskiej (ummy). Dzisiaj Saudowie skupiają swą uwagę głównie na utrzymywaniu się u władzy w kraju targanym coraz poważniejszymi wewnętrznymi napięciami, z niepokojem obserwując przemiany zachodzące w regionie.

Beneficjenci zmian

Jak często jednak bywa w przełomowych momentach rozwoju stosunków międzynarodowych, są także i beneficjenci zmian zachodzących obecnie w regionie bliskowschodnim. Do największych z nich, prócz Iranu (perfekcyjnie wykorzystującego osłabienie najważniejszych arabskich graczy regionu), należy z pewnością Turcja. Przez ostatnie dekady Ankara pozostawała na marginesie polityki (i geopolityki) Bliskiego Wschodu. Była postrzegana - i w dużym stopniu sama siebie w ten sposób widziała - jako element zachodniego układu sił. Percepcję taką uzasadniały zarówno świecki charakter tego państwa, z formalnym odejściem od zasad i prymatu religii islamskiej w sferze publicznej i państwowej, jak też członkostwo w Sojuszu Północnoatlantyckim oraz aspiracje do uzyskania miejsca w gronie członków Unii Europejskiej. Nie bez znaczenia były tu także zaszłości historyczne, w tym niezbyt mile wspominane na arabskim Bliskim Wschodzie dziedzictwo Imperium Osmańskiego.

Konsekwencją takiego statusu Turcji były przez całe dziesięciolecia nie tylko bardzo bliskie związki polityczne, ekonomiczne i militarne z USA oraz państwami zachodnioeuropejskimi, ale także z Izraelem. Fakt ten długo był zresztą solą w oku islamskich radykałów, którzy obrali sobie za cel Ankarę i jej przyjaźń z "amerykańsko-syjonistycznym imperializmem".

Neo-osmańska wizja

Postawa i zachowanie Turcji w regionie zaczęły ulegać stopniowej zmianie po 2003 r., gdy do władzy w Ankarze doszła islamska Partia Sprawiedliwości i Rozwoju (AKP), kierowana przez charyzmatycznego przywódcę Recepa Tayyipa Erdogana. Pierwszą ofiarą nowej jakości w tureckiej polityce zagranicznej stali się Amerykanie, którym sojusznicza Turcja odmówiła niespodziewanie wiosną 2003 r. udostępnienia swego terytorium na potrzeby planowanej w Waszyngtonie inwazji na Irak. Później Turcja stawała się coraz bardziej asertywna w swych działaniach międzynarodowych, aby ostatecznie pod koniec ubiegłej dekady formalnie ogłosić implementację nowej doktryny w polityce zagranicznej, opartej na neo-osmańskiej wizji pozycji kraju. Realizacja tej nowej strategii zakłada m.in. większą aktywność Turcji wobec problemów regionu, a także zmniejszenie zależności Ankary od jej związków politycznych z Zachodem. Ogłoszenie "doktryny Erdogana" zbiegło się w czasie z zaostrzeniem kwestii palestyńskiej, którego kulminacją była izraelska
operacja militarna "Płynny Ołów" w Strefie Gazy. Działania wojskowe Izraela, a także późniejsza blokada Gazy, dały tureckim władzom doskonały pretekst do umieszczenia "sprawy palestyńskiej" w centrum politycznej aktywności Ankary. Konsekwencją takiej polityki stało się silne ochłodzenie relacji Turcji z USA, państwami UE oraz Izraelem. W tym ostatnim przypadku chodzi jednak o coś więcej niż zwykłą asertywność w aktywności międzynarodowej i lawirowanie między ambitnymi strategicznymi celami państwa, rozbudzonymi aspiracjami własnej opinii publicznej a realnymi możliwościami kraju. Ankara pod rządami AKP świadomie i z pełną premedytacją złożyła w ofierze bliskie do niedawna związki z państwem izraelskim na ołtarzu przyszłej mocarstwowej pozycji Turcji w regionie. Obecny rząd turecki uczynił więc z ostrej, publicznej opozycji wobec Izraela i z fundamentalnego sprzeciwu wobec jego polityki zasadniczą płaszczyznę swej aktywności regionalnej. Naturalną konsekwencją takiego stanu rzeczy jest pojawienie się całego
szeregu inicjatyw tureckich, pośrednio lub bezpośrednio godzących w interesy Izraela. Jest na Bliskim Wschodzie tajemnicą poliszynela, że to właśnie Turcy są głównymi autorami pomysłu wniesienia kwestii palestyńskiej na forum ONZ - ponoć premier Erdogan miał od dawna osobiście namawiać do takiego kroku lidera Autonomii Palestyńskiej, Mahmuda Abbasa. Turcy najaktywniej lobbowali też za poparciem tego planu wśród państw muzułmańskich. Również tureckie zaangażowanie we wspieranie "Arabskiej Wiosny" ma w wielu momentach charakter jawnie antyizraelski, jak np. wizyta Erdogana w Egipcie czy działania Ankary w kwestii libańskiej.

Napięcie rośnie

Efektem takiego rozwoju sytuacji jest w ostatnich miesiącach dramatyczna eskalacja napięcia na linii Ankara-Tel Awiw, łącznie z artykułowaniem przez Turków otwartych gróźb militarnych pod adresem Izraela. I jak się wydaje, nie jest to ze strony tureckich przywódców jedynie pusta retoryka, obliczona na uzyskanie poklasku islamskiej opinii publicznej w kraju i regionie. Turcy podejmują bowiem konkretne działania, które autentycznie mogą doprowadzić do otwartej militarnej konfrontacji z Izraelem. Tak stało się np. niedawno na wodach międzynarodowych w pobliżu Cypru, gdzie tureckie oraz izraelskie i greckie okręty wojenne stanęły naprzeciw siebie w pełnej gotowości bojowej. Tłem tego incydentu było rozpoczęcie przez Republikę Cypryjską (nie uznawaną przez Ankarę) poszukiwań gazu ziemnego pod dnem morskim na wodach okalających Cypr, w pobliżu pól eksploatacyjnych należących do Izraela. Kwestia cypryjska może zresztą jeszcze nieraz stać się powodem agresywnych zachowań Turcji na arenie międzynarodowej - Ankara już
zapowiedziała zamrożenie relacji z Unią Europejską, jeśli ta nie wycofa się z planów przyznania Republice Cypryjskiej rotacyjnej prezydencji w UE w 2012 r.

Pył, wzniesiony na Bliskim Wschodzie przez geopolityczną zawieruchę, jeszcze nie opadł. Ale już dziś widać wyraźnie, że dla realizacji własnego nadrzędnego celu strategicznego - uzyskania statusu regionalnego mocarstwa - Turcja nie tylko bez wahania wykorzystuje komplikującą się sytuację w regionie, ale też do pewnego stopnia sama ją kreuje zgodnie z własnymi interesami, odwracając się przy tym od swych dotychczasowych sprzymierzeńców i przyjaciół. Podejmując tę ryzykowną grę, Ankara coraz bardziej odchodzi jednak od swej wcześniejszej, sprawdzonej roli regionalnego stabilizatora, państwa będącego w tej zapalnej części świata jedną z niewielu ostoi stabilności i strategicznej przewidywalności. Przyszłość pokaże, co ostatecznie wybiorą Turcy i jaki będzie to miało wpływ na sytuację na Bliskim Wschodzie.

Tomasz Otłowski dla Wirtualnej Polskie

Autor jest analitykiem w Biurze Bezpieczeństwa Narodowego. Tezy i opinie zawarte w tekście nie są oficjalnym stanowiskiem BBN, wyrażają jedynie opinie autora.

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)