Dr O. Szust w akcji. Jak polscy badacze zdemaskowali naukowe oszustwo
Dr hab. Anna O. Szust w krótkim czasie zrobiła międzynarodową karierę jako redaktorka czasopism naukowych. I nikomu nie przeszkadzało, że nie miała żadnego dorobku naukowego, zajęć dydaktycznych, a nawet, że... nie istniała. Szokującymi wynikami eksperymentu przeprowadzonego przez polskich badaczy żyje dziś cały naukowy świat.
- Na co dzień otrzymujemy zaproszenia do publikowania w pismach, które nie są zgodne z naszą specjalizacją lub kompetencjami. Postanowiliśmy sprawdzić skalę problemu i wiarygodność tych pism oraz ich redaktorów - mówią naukowcy zaangażowani w przedsięwzięcie.
Eksperyment, będący wspólnym pomysłem wykładowców Uniwersytetu Wrocławskiego, UAM i Uniwersytetu Sussex w Brighton, został opisany w prestiżowym piśmie "Nature". Tego samego dnia temat podchwycił "New York Times", tłumacząc swoim czytelnikom, co znaczy polskie słowo "o-szust". Jak mówi dr hab. Emanuel Kulczycki z Instytutu Filozofii UAM, autorzy eksperymentu z premedytacją pozostawili zarówno ten, jak i kilka innych śladów, które miały ułatwić wykrycie oszustwa.
Najpierw wymyślili Annę O. Szust, potem stworzyli jej fikcyjny profil na stronie Uniwersytetu im. A. Mickiewicza w Poznaniu, konta na Gmailu, Academia.edu, Google i Twitterze, dobrali zdjęcie z komercyjnej bazy twarzy, a w końcu sfabrykowali jej naukowy życiorys i dorobek. Potem w jej imieniu wysłali maila do kilkuset redakcji pism naukowych o różnym profilu, że chce dołączyć do ich zespołu. - Redaktor czasopisma naukowego powinien być uznanym naukowcem w danej specjalności - tłumaczy dr Kulczycki.
Tymczasem wyniki przeszły najśmielsze oczekiwania. Dr hab. Anna O. Szust została przyjęta do... kilkudziesięciu redakcji. Często już po kilku godzinach lub dniach, bez jakiejkolwiek próby weryfikacji jej dorobku naukowego. Zdarzały się przypadki, że przyznawano jej od razu stanowisko redaktor naczelnej. A już w zupełną konsternację wprawił naukowców fakt, że wykreowana przez nich postać trafiła do kilku zespołów redakcyjnych, do których wcale nie aplikowała. Znalazła się też w składzie komitetów organizacyjnych kilku konferencji oraz rad programowych.
- Takie pisma nastawione są na zysk - tłumaczą autorzy eksperymentu. Z korespondencji, jaką prowadzili w imieniu Anny O.Szust wynika, że redakcje liczyły, iż będzie pozyskiwać autorów gotowych zapłacić za publikację. Niektóre nawet gotowe były wypłacić prowizję od załatwionych przez nią tekstów. - Naukowcy czasami publikują w takich "drapieżnych" pismach, by zwiększyć swój dorobek naukowy, a czasami przez pomyłkę - tłumaczy dr Kulczycki. Tytuły pism, które skłonne były zatrudnić dr hab. Annę O. Szust, często do złudzenia przypominają nazwy uznanych periodyków.