Dowódca może być profesorem, ale musi być liderem
W naszych siłach zbrojnych pełnią służbę profesorowie, a doktorów nauk wszelkich jest naprawdę bardzo wielu. Zapewniam, armia nie ma wstrętu do osób wykształconych, wyedukowani ludzie w niczym armii nie przeszkadzają, są tu mile widziani i doceniani. Wojsku, jak każdemu innemu pracodawcy, zależy na fachowcach (czytaj: wykształconych ludziach), bo dzięki nim funkcjonuje i wykonuje zadania - twierdzi dyrektor Departamentu Kadr MON gen. bryg. Janusz Bojarski. Dołącza on swój głos do dyskusji dotyczącej sprawy wykształcenia oficerów Wojska Polskiego. Wcześniej na ten temat wypowiadał się w felietonie Wirtualnej Polski Stanisław Koziej.
17.03.2009 | aktual.: 17.03.2009 16:26
Armia nie powstała dzisiaj, dlatego doskonale wie, kogo potrzebuje i z pewnością nie wymaga, żeby każdy żołnierz był dobrze zapowiadającym się naukowcem. Oczekiwania armii są zazwyczaj bardzo konkretne. Na przykład od pilota oczekuje się oczywiście latania i przede wszystkim doskonalenie tej sztuki powinno zaprzątać jego myśli. (Nawiasem mówiąc, opanowanie samolotu wielozadaniowego to umiejętność zasługująca na osobny dyplom ze złotymi literami). W USA czy Wielkiej Brytanii 25-letni pilot zapewne wylatał już kilkaset godzin i zaliczył kilka misji bojowych. Polski 25-latek właśnie ukończył „Szkołę Orląt”, rozgląda się po jednostce wojskowej, do której dopiero co trafił i być może zastanawia się nad tematem doktoratu, co nie jest przestępstwem.
Każdy żołnierz ma prawo i możliwość kształcenie się na coraz wyższych poziomach. Natomiast mądrością armii jest zbudowanie takiego systemu szkolenia, który zachowa równowagę (i zdrowy rozsądek!) pomiędzy potrzebami operacyjnymi, możliwościami finansowymi, a ambicjami i aspiracjami konkretnych osób. Bardzo przepraszamy, ale armia to nie szkółka niedzielna. Wizja permanentnie kształcących się żołnierzy nie uwzględnia rzeczywistych edukacyjnych potrzeb armii.
Przyjęta przez nasz kraj Konwencja Bolońska przewiduje trzystopniowy system kształcenia wyższego (licencjat, magister, doktor). Koncepcja szkolnictwa wojskowego w pełni respektuje ustalenia bolońskie. Zakłada, że minimalnym wymogiem do uzyskania szlifów oficerskich jest ukończenie studiów pierwszego stopnia. Licencjat to nie koniec nauki, to start do kariery wojskowej i dalszej edukacji.
Takie rozwiązanie było od dawna postulowane przez praktyków znających realia służby wojskowej, zwłaszcza przez dowódców, którzy najlepiej wiedzą, jakie kwalifikacje są niezbędne na konkretnym stanowisku. Dowódcy zdecydowanie domagają się „zejścia na ziemię” w kwestii wymogów wykształcenia stawianych ich podwładnym, twierdzą np. że nie są im potrzebni dowódcy czołgu z magisterium. Każdy, kto przynajmniej otarł się o jednostkę wojskową musi wiedzieć, że edukacyjne oczekiwania wobec żołnierzy niejednokrotnie były absurdalnie zawyżane. Aby im sprostać często przynoszono do jednostek dyplomy uczelni, które wzbudzały raczej uczucie żalu za wydanymi pieniędzmi niż szacunku. Na szczęście dobrym dowódcą plutonu może być magister po każdej szkole, byle potrafił być liderem.
System szkolnictwa wojskowego nie zamyka żadnemu żołnierzowi drogi do wiedzy. Przeciwnie, oficer mający ambicję wspinania się w hierarchii służbowej, zmuszony będzie do dokształcania się na studiach drugiego stopnia i różnych kursach podyplomowych. Pamiętać również należy, że nie ma mowy o obniżeniu kryteriów kształcenia w specjalnościach (lekarze, prawnicy)
, których program nauczania wymaga ukończenia jednolitych studiów drugiego stopnia. Ten model kształcenia dla potrzeb sił zbrojnych doskonale sprawdza się w wielu armiach. Dlaczego nie miałby sprawdzić się również w Polsce?
Gen. bryg. Janusz Bojarski