Doprowadził do samobójstwa, odpowie za zabójstwo
29-latek, oskarżony dotychczas o doprowadzenie do samobójstwa 23-letniej żony, nad którą znęcał się po pijanemu, będzie teraz odpowiadać za jej zabójstwo.
Sąd Rejonowy Warszawa-Mokotów, przed którym od października tego roku toczył się proces Grzegorza M., przekazał jego sprawę do Sądu Okręgowego w Warszawie, jako właściwego w sprawie o zabójstwo - poinformowały źródła sądowe. Sąd podjął taką decyzję po przesłuchaniu świadków, którzy zeznali, iż słyszeli, jak oskarżony groził żonie, że ją zabije. Decyzja jest nieprawomocna.
Rodzina ofiary była od początku przekonana, że było to zabójstwo. Prokuratura nie znalazła jednak w śledztwie wystarczających dowodów na postawienie takiego zarzutu.
Według poniedziałkowego postanowienia sądu, w sprawie od początku były możliwe dwie wersje: samobójstwo lub zabójstwo. "Sąd nie wskazuje w sposób kategoryczny, że jedna lub druga wersja jest bardziej prawdopodobna; jednak w sprawie występują okoliczności, które mogą przemawiać za popełnieniem przez oskarżonego zabójstwa" - stwierdził sąd.
Za doprowadzenie kogoś do samobójstwa grozi do 12 lat więzienia, za zabójstwo - do dożywocia.
W styczniu 2006 r. 23-letnią Edytę M. (studentkę i pracownicę banku) znaleziono martwą pod blokiem na warszawskim Ursynowie. Śledztwo wykazało, że targnęła się na życie, wyskakując z trzeciego piętra, z powodu męża - kierowcy autobusu, który dręczył ją psychicznie i fizycznie. Pijanego mężczyznę zatrzymano. Do dziś przebywa on w areszcie.
Podczas procesu Grzegorz M. przyznał, że awantury, jakie robił po pijanemu swej poślubionej cztery miesiące wcześniej żonie, mogły przyczynić się do jej samobójczej śmierci. Zarazem zaprzeczył, by ją bił i znęcał się nad nią.
W śledztwie mówił, że feralnego dnia wypił sześć piw. W telefonie komórkowym żony znalazł nieznany numer i podejrzewając, że go zdradza, zaczął ją wyzywać, szarpać i bić. Kobieta uciekła do sąsiadek, skąd mąż, chwytając za włosy, wyciągnął ją z powrotem. Twierdzi, że zamknął ją w ich mieszkaniu, a jak potem otworzył drzwi, żony nie było w środku. Wtedy sam wezwał policję, która znalazła Edytę M. leżącą pod blokiem. Twierdził, że nie wie, jak to się stało.
Jest mi przykro, że tak się stało; nie miałem pojęcia, że może dojść do takiej tragedii - mówił na procesie M. do rodziców żony, przepraszając ich. Mieszkający w Siedlcach rodzice, którzy są oskarżycielami posiłkowymi, nie przyjęli przeprosin. Domagają się oni od oskarżonego wyrównania krzywdy (m.in. kosztów pogrzebu) i zapłaty 50 tys. zł.
Mówili oni, że uważają swego byłego zięcia za zabójcę córki. Ich zdaniem, powinien dostać dożywocie. Powoływali się na słowa matki Grzegorza M., która - informując ich telefonicznie o tragedii - powiedziała, że "on ją wyrzucił przez okno". Prokuratura nie znalazła jednak w śledztwie wystarczających dowodów na zabójstwo. Rodzice mężczyzny odmówili składania zeznań.
Obrońca M. mec. Andrzej Cubała wnosił, aby w ramach dobrowolnego poddania się karze, sąd wymierzył jego klientowi karę 2,5 roku więzienia. Sprzeciwili się temu prokurator i pełnomocnik rodziców kobiety. Uzasadniali oni, że taka kara byłaby "nieadekwatna do czynu". Sąd oddalił wniosek obrony.