ŚwiatDominic Ongwen z Armii Oporu Bożego przed MTK. Towarzysz broni Josepha Kony'ego jest rekordzistą. Nikt wcześniej nie usłyszał tylu zarzutów

Dominic Ongwen z Armii Oporu Bożego przed MTK. Towarzysz broni Josepha Kony'ego jest rekordzistą. Nikt wcześniej nie usłyszał tylu zarzutów

• Dominic Ongwen staje przed Międzynarodowym Trybunałem Karnym

• Ma w sumie 70 zarzutów - najwięcej w historii MTK

• Był wysoko postawioną figurą w Armii Oporu Bożego (LRA) Josepha Kony'ego

• Sam jest ofiarą Kony'ego - w wieku 9 lat został porwany i zindoktrynowany

• Dlatego część ekspertów uważa, że nie powinien być surowo osądzony

• Inni zarzucają, że już w dorosłym życiu miał wiele okazji do opuszczenia LRA

• LRA to partyzantka działająca w Ugandzie, Płd. Sudanie, DR Konga i RŚA

Dominic Ongwen z Armii Oporu Bożego przed MTK. Towarzysz broni Josepha Kony'ego jest rekordzistą. Nikt wcześniej nie usłyszał tylu zarzutów
Źródło zdjęć: © AFP
Michał Staniul

16.02.2016 | aktual.: 16.02.2016 11:55

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

W rzeczywistości nie nazywał się Ongwen, lecz Okumu Savio. Przyszedł na świat w sierpniu 1980 roku, jako czwarte z ośmiorga dzieci pary nauczycieli z wioski Paibona na północy Ugandy.

- Lubił ptaki, dobrze się uczył, był cichy i nieśmiały - wspominali trzy dekady później jego najbliżsi.

Na początku 1990 roku Dominic wracał ze szkoły w pobliskim Koro. Gdy był niedaleko domu, natknął się na rebeliantów Josepha Kony’ego - samozwańczego mesjasza, który od paru lat budził postrach w całej okolicy. Jak sam twierdził, jego ludzie walczyli o utworzenie państwa opartego na Dekalogu i pomszczenie krzywd, jakie lud Acholi zaznał z rąk rządu w Kampali. Ale nie było w tym krzty prawdy.

Chociaż Ugandą od dobrej dekady wstrząsało co najmniej kilka sporych partyzantek, to właśnie Armia Bożego Oporu zaczynała uchodzić za najbardziej niebezpieczną - przynajmniej dla ludności cywilnej. Natchniony rzekomymi podszeptami Ducha Świętego watażka nie tylko palił bezbronne osady, ale przede wszystkim masowo uprowadzał dzieci. Za pomocą manipulacji, przemocy i narkotyków zamieniał je potem w swoich żołnierzy, tragarzy lub nałożnice. Dla tych, które próbowały się opierać lub uciekały, nie miał litości. Mścił się również na ich bliskich. Aby uniknąć odwetowych masakr, mieszkańcy regionu regularnie powtarzali synom i córkom: jeśli złapią was partyzanci, nigdy nie podawajcie im prawdziwych nazwisk.

Gdy siepacze Kony’ego zaciągnęli Dominica do swojego obozu, chłopak przedstawił się jako Ongwen - tak, jak kazali mu rodzice. W języku Acholich znaczyło to “urodzony w roku białej mrówki”. Dziesięcioletni Dominic nie mógł wiedzieć, że ćwierć wieku później właśnie pod takim nazwiskiem będzie odpowiadał łącznie za siedemdziesiąt zbrodni wojennych i przeciwko ludzkości - więcej, niż ktokolwiek wcześniej.

Nowe życie

Krótko po uprowadzeniu, Ongwen trafił do oddziału, którym dowodził Vincent Otti. Był to jeden z najbardziej bezwzględnych oficerów organizacji i zastępca Kony’ego. W przyszłości prokuratorzy MTK obciążą Ottiego m.in. odpowiedzialnością za masakrę 300 cywilów z jego rodzinnej wioski.

Komendanci LRA używali różnych metod, by zastraszyć i złamać pojmane dzieci: jedni katowali je niemal do nieprzytomności, kolejni od razu zmuszali do torturowania, gwałcenia lub zabijania innych porwanych. Sesje okrucieństwa przeplatano z wielogodzinnymi marszami i brutalną indoktrynacją; nastoletni - a często i młodsi - “wojownicy” musieli wysłuchiwać rozwlekłych wykładów na temat boskiego powołania Josepha Kony’ego, wyjątkowej roli jego Armii i grzechach popełnianych przez polityków z Kampali. Aby jeszcze bardziej wpłynąć na ich charaktery, rebelianci regularnie poili młodych Ugandyjczyków alkoholem i odurzali narkotykami.

“Pod wpływem takich bodźców dzieci mogą zachowywać się na wiele sposobów, ale najczęstszą reakcją jest dysocjacja; dosłownie odcinają się od poprzedniej tożsamości i budują nową, bardziej odpowiednią do sytuacji, w której się znalazły. Zaczynają też czynić rzeczy, które do tego świata przystają, na przykład zabijać”, opisywał po swoich badaniach w północnej Ugandzie prof. Michael Wessells, psycholog z Uniwersytetu Kolumbijskiego.

Nie wiadomo dokładnie, w jaki sposób Vincent Otti zamieniał wątłego chłopca z Paibony w bezdusznego zbrodniarza. Był w tym jednak na pewno bardzo skuteczny.

Według niektórych relacji, już w 1994 roku Ongwen objął dowództwo nad swoim pierwszym oddziałem dzieci-żołnierzy. W tym samym roku przełożeni wysłali go do Chartumu, gdzie skłócony z Kampalą rząd Omara al-Baszira zapewniał partyzantom LRA szkolenie wojskowe. - Otti uczynił Ongwena swym protegowanym i stał się dla niego ojcowską figurą. W zamian za to Ongwen dokładał wszelkich starań, by zadowolić go i Josepha Kony’ego - tłumaczył Ledio Cakaj, jeden z czołowych znawców Armii Bożego Oporu.

Wykazując się szaleńczą wręcz odwagą podczas starć z ugandyjskim wojskiem i jednostkami Ludowej Armii Wyzwolenia Sudanu (SPLA), “Biała Mrówka” szybko wspinał się w hierarchii LRA. W 1998 roku Kony osobiście promował go na majora i nazwał “wzorem do naśladowania”. Trzy lata później Ognwen został pułkownikiem i drugim dowódcą brygady Sinia. Liderzy Armii szczególnie cenili w nim to, jak skutecznie porywa i zmusza do posłuszeństwa kolejnych nieletnich.

- Powiedział, że musi nas skatować, byśmy wyzbyli się słabości, byśmy mogli zostać aligu, prawdziwymi rebeliantami, tak jak on. Potem kazał nas pobić. Gdy mały chłopiec zapłakał z bólu, Ongwen nadepnął mu na głowę. Później, już po biciu, był miły i częstował nas jedzeniem” - opowiadał Cakajowi Innocent, jeden z byłych dzieci-żołnierzy uprowadzonych przez Ongwena.

Gniew

W 2002 roku ugandyjski prezydent Yoweri Museveni postanowił wytoczyć ciężkie działa przeciwko Kony’emu. Mimo że LRA nie stanowiła fizycznego zagrożenia dla stolicy, na północy kraju dokonywała monstrualnych zniszczeń. Gdy Amerykanie wpisali Armię na listę organizacji terrorystycznych, pokonanie natchnionego zbrodniarza stało się dla rządzących kwestią międzynarodowego prestiżu.

Operacja Iron Fist (Żelazna Pięść) wypchnęła rebeliantów z większości baz w północnych dystryktach i Sudanie Południowym, ale nie zakończyła wojny. Partyzanci skryli się w gęstej dżungli, przekroczyli dziurawe granice i zaczęli coraz intensywniej terroryzować wsie w Demokratycznej Republice Konga, a nawet jeszcze dalej, w Republice Środkowoafrykańskiej. Pogrążone we własnych konfliktach państwa stanowiły idealną kryjówkę. Zastępy Kony’ego mogły przeczekać tam burzę i uzupełnić szeregi - najczęściej poprzez kolejne porwania. Nigdy nie miały osiągnąć już dawnych rozmiarów, lecz nadal były w stanie krzywdzić tysiące ludzi.

W 2005 roku założony na przełomie wieków Międzynarodowy Trybunał Karny wydał swój pierwszy list gończy. Wymieniał pięciu najważniejszych dowódców LRA. Jednym z nich był Ongwen, którego oskarżono o kierowanie atakiem na obóz dla przesiedleńców w ugandyjskim Lukodi. Zginęło wtedy ponad 50 cywilów, w tym kilkanaścioro dzieci. Pozostałe sześć zarzutów obejmowało m.in. morderstwa i branie niewolników. Wszystkie tyczyły się jedynie zbrodni popełnionych po 2002 roku - nad wcześniejszymi Trybunał nie posiada jurysdykcji.

Droga do Hagi

Dekadę po włączeniu się w sprawę MTK, przy życiu pozostała zaledwie dwójka z poszukiwanych watażków: Kony i Ongwen. Raska Lukwiya i Okot Odhiambo zginęli w walce, a Vincenta Ottiego lider partyzantki oskarżył o zdradę i kazał rozstrzelać w 2007 roku. - Według dezerterów z LRA, Ongwen był jedynym komendantem, który przekonywał Kony’ego, by darował Ottiemu życie. To zdecydowanie osłabiło jego pozycję w organizacji - opisywał ekspert ds. LRA, Crisis Tracker z międzynarodowego projektu badawczego monitorującego wydarzenia w sercu Afryki.

Jak opisuje Cakaj, Kony zbyt bardzo potrzebował wojskowego talentu “Białej Mrówki”, by wydać na niego wyrok śmierci. Nigdy nie zapomniał mu jednak publicznej niesubordynacji.

Choć w ostatnich latach Ongwen nadal odnosił zwycięstwa w terenie, coraz bardziej nieufny Kony stopniowo odsuwał go od dowództwa rebelii. W grudniu 2014 roku miał wezwać podwładnego do swojej kryjówki, uwięzić na tydzień, a następnie zdegradować do pozycji szeregowego. Niecały miesiąc później Ongwen wpadł w ręce lokalnych bojowników, którzy oddali go stacjonującym w Republice Środkowoafrykańskiej komandosom z USA (licząc zapewne na 5 mln dolarów, jakie Departament Stanu oferował za informacje o zbrodniarzu - Waszyngton nie ujawnił, czy pieniądze zostały wypłacone). Rebelianckie dni “Białej Mrówki” dobiegły końca.

- Nie miałem zamiaru ginąć w buszu. Powinniście zostawić Kony’ego i całą tę propagandę. Poznałem LRA i zrozumiałem, że nie ma ona przyszłości. Wszyscy wiecie, jak bardzo byłem odważny, a postanowiłem odejść. Jeśli ja odszedłem, to co wy jeszcze tam robicie? - mówił w nagraniu, którą ugandyjska armia puszczała potem na falach odbieranych przez ukrywających się w dżungli partyzantów.

Po niecałych dwóch tygodniach w obozie przejściowym w Obo, 17 stycznia 2015 roku Ongwen wsiadł do samolotu lecącego do Hagi. Pod koniec zeszłego miesiąca został oficjalnie oskarżony.

Kontrowersje

Pozornie mogłoby się wydawać, że proces “Białej Mrówki” nie powinien być trudny. Mimo że od rozpatrywanych zbrodni minęła już ponad dekada, gotowość do składania zeznań zgłosiły ponad 2 tysiące ofiar. Siła zgromadzonych dotychczas dowodów przeciwko Ongwenowi musiała być ogromna, gdyż dwa miesiące temu prokuratorzy Trybunału dorzucili mu jeszcze 63 zarzuty. Obejmują m.in. udział w zniszczeniu trzech innych obozów dla przesiedleńców, torturowanie jeńców oraz gwałty i niewolenie kobiet (Kony podarował Ongwenowi co najmniej pięć “żon”).

Sprawa jest jednak znacznie bardziej złożona.

W trakcie kilkunastu lat działalności MTK oskarżył o zbrodnie wojenne 39 osób. Oprócz Dominica Ongwena, żadna z nich nie była nigdy dzieckiem-żołnierzem - i żadnej nie sądzono za czyny, których wcześniej same padły ofiarą. - To oburzające, że ktoś, kogo uprowadzono w wieku niespełna 10 lat, jest sądzony za więcej zbrodni niż Slobodan Milosevic - oceniał w rozmowie z “Foreign Policy” Thomas Obhof, norweski prawnik i członek obrony Ongwena. Podobne głosy słychać z wielu stron, także z samej Ugandy.

Zwolennicy surowego potraktowania Ongwena podkreślają, że nie będzie on karany za zło, którego dopuścił się jako nieletni. Nie widzą również zastosowania dla zasady, iż prawo międzynarodowe chroni przed sądem ludzi popełniających zbrodnie wojenne pod przymusem. O ile jako dziecko lub młody oficer Ongwen mógł faktycznie obawiać się śmierci za dezercję, tak później, przekonują, był na to już zbyt potężny i niezależny. - Miał szansę odejść z LRA choćby w trakcie rozmów pokojowych w Dżubie (w Sudanie Południowym, lata 2006 - 2008 - przyp. red.). Jego oddział ciągle znajdował się w północnej Ugandzie, oferowaliśmy mu układ, ale odmówił i skierował się do Konga. Podjął bardzo wiele złych decyzji - przypominał w rozmowie z telewizją NTV płk. Paddy Ankunda, rzecznik ugandyjskiej armii.

Choć tragiczna historia Ongwena może zostać uznana za okoliczność łagodzącą, były partyzant nie uniknie kary. Pomimo śledztw, które pochłonęły już ponad miliard dolarów, MTK wydał do tej pory zaledwie dwa wyroki skazujące. Z każdym rokiem na instytucję spada coraz więcej gromów. Mając na ławie oskarżonych ściganego przez dekadę komendanta słynnej Armii Bożego Oporu, prokuratorzy Trybunału na pewno będą chcieli rozliczyć go przynajmniej z części zbrodni.

Argumenty, po jakie przy tym sięgną, mogą mieć ogromne znaczenie w przyszłości.

Na wojennych frontach Syrii, Iraku, Jemenu, Nigerii, Somalii czy DR Konga walczą obecnie tysiące dzieci, które siłą oderwano od normalnego życia.

Wiele z nich musiało zacząć zabijać nim nauczyły się czytać. Część będzie zabijać jeszcze przez wiele lat.

O ile proces Ongwena jest dziś bezprecedensowy, za dekadę lub dwie może być jedynie pierwszym tego typu.

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Komentarze (21)