Dola więźnia pracownika

Więzień to pracownik niemal idealny - tani, trzeźwy i ogólnie mało wymagający. Tylko pracodawców jakoś trudno do tego przekonać. Giełda Promocji Pracy Więźniów, która odbywa się właśnie w ośrodku Ministerstwa Sprawiedliwości w Popowie, z prawdziwą promocją ma tyle wspólnego, ile polscy więźniowie z pracą.

08.06.2006 | aktual.: 08.06.2006 10:09

Słabo nagłośniona impreza z archaiczną ofertą produktów wykonywanych od lat tymi samymi metodami kiepsko rokuje dla budżetu więziennictwa. A wydatki na utrzymanie więźniów muszą rosnąć, bo wizja ładu społecznego kolejnych ministrów sprawiedliwości sprowadza się do zamykania jak największej liczby osób z jak najdłuższymi wyrokami. - A żeby zadbać o pracę dla nich i odciążyć w ten sposób budżet, czyli wydatki obywateli, to już pan minister nie pomyśli - denerwuje się doktor Paweł Moczydłowski, były szef Centralnego Zarządu Służby Więziennej.

Jedyna nadzieja w polskich pracodawcach, którzy coraz częściej przekonują się, że więźniowie to nie tylko tania, ale i zdyscyplinowana siła robocza. - Nasza szkoła nie mogłaby istnieć, gdyby nie więźniowie, bo nie stać nas na zwykłych pracowników - mówi Ewa Rusiniak ze szkoły podstawowej w Popowie. Dwóch więźniów codziennie sprząta budynek. Od kilku miesięcy szkoła się rozbudowuje i oprócz kierowników cała brygada budowlana składa się z osadzonych w pobliskim zakładzie karnym.

Mordercy mile widziani

Pomijając kwestię zabójstwa żony i dziecka, o panu Janku można by wyrażać się w samych superlatywach. Pracowity, skrupulatny, opanowany. Pracę w wykrajalni Przedsiębiorstwa Przemysłu Obuwniczego Strzelce Opolskie zaczyna o siódmej rano. Pomaga majstrowi w wydawaniu sprzętu. Przez resztę dnia oblicza, ile kto wykroił skórzanych elementów, z których inni więźniowie zszyją później buty robocze. Przywięzienna fabryka butów w Strzelcach Opolskich to wizytówka polskiego więziennictwa i modelowy przykład, jak by mogło wyglądać zatrudnianie więźniów. Na 350 pracowników aż 250 to skazani. Firma produkuje rocznie 700 tysięcy sztuk obuwia roboczego. Przynosi zyski liczone w milionach. Ciągle inwestuje. Ostatnio kupiła dwie maszyny po milion euro sztuka. Na dodatek pracują w niej ci, o których inni przedsiębiorcy raczej by się nie zabijali. - Ja nawet preferuję morderców. Długi wyrok daje gwarancję, że zdobyta praktyka nie pójdzie na marne wraz z wyjściem więźnia na wolność - tłumaczy Jacek Lyka, dyrektor PPO Strzelce
Opolskie.

Ma 20-letnie doświadczenie w zatrudnianiu więźniów i chwali sobie ich pracę. - Z punktu widzenia wydajności są lepsi od cywilów. Nie kradną. Zresztą nie mają jak. No i nie ma szansy, żeby przyszli do pracy pijani - dodaje dyrektor Lyka. Ale na drogie maszyny ich nie daje, bo ryzyko jednak jest. Pan Janek za 15 lat, które jeszcze mu zostały do odsiedzenia, będzie 65-latkiem, czyli ustawowym emerytem.

Ponieważ z wiadomych względów na rodzinę liczyć nie może, pozostaje mu liczyć na siebie, co też robi. - Czasem to jestem taki po tej robocie sterany, że nawet na spacerniak nie idę, tylko od razu na kojo, to znaczy na pryczę. Nawet myśleć nie ma siły. Ma to swoje plusy - mówi.

Takiego samego zdania był zespół psychiatrów, którzy badali go przez kilka miesięcy po zabójstwie. Praca daje mu też niezależność. Może kupować sobie warzywa i witaminy w przywięziennej kantynie. Nie pali, oszczędza. Co miesiąc z własnej kieszeni opłaca swoją część rachunku za kablówkę, czyli 8,5 złotego. Niestety, w ośmioosobowej celi tylko on ma takie podejście do sprawy.

Praca czyni lepszym

Kryteria zamykania w więzieniu polskich przestępców są czasem niezrozumiałe nawet dla wybitnych kryminologów. - Więzienia są dla bandytów i morderców. Zawsze mnie zastanawiało, co tam robią alimenciarze. Przecież ich należy zmuszać do pracy, a nie skazywać na odsiadkę - mówi profesor Brunon Hołyst, kryminolog.

Takie rozwiązanie stosuje się w USA. W tamtejszych więzieniach siedzi 2,2 miliona ludzi, choć dwa razy tyle ma wyroki. Pozostali nie siedzą, ale pracują na rzecz społeczeństwa albo uczestniczą w którymś z 1200 programów reedukacyjnych. U nas programów prawie nie ma, a jedyną szansą na zmianę zachowań jest praca. - Osoba utrzymująca się z przestępstwa w więzieniu ma szansę wyrobienia sobie innych nawyków. To od nas zależy, czy będzie to nawyk oglądania telewizji przez 24 godziny, czy codziennego wstawania do pracy - tłumaczy profesor Hołyst.

- Mówiąc językiem nauki, praca to sposób na rozwijanie ich prospołecznych zachowań. Mówiąc językiem ulicy, to sposób, żeby z nudów nie kombinowali - dodaje doktor Moczydłowski. Jednak spośród blisko 88 tysięcy osadzonych w aresztach i zakładach karnych pracuje zaledwie co czwarty.

- Ale tylko nieco ponad 14 tysięcy więźniów dostaje za swoją pracę wynagrodzenie - uzupełnia doktor Tomasz Kalisz z Uniwersytetu Wrocławskiego, autor książki "Zatrudnienie skazanych odbywających karę pozbawienia wolności". To najniższy odsetek w całej Europie. W Szwajcarii zatrudnionych jest około 99 procent skazanych. To tyle, ile w Polsce za czasów PRL, gdzie nawet najgroźniejsi więźniowie musieli pracować.

Ich rękami budowano drogi, myto pociągi, szyto rękawiczki i kombinezony. Polskie Koleje Państwowe były tak uzależnione od pracy więźniów, że wręcz partycypowały w kosztach budowy więzień, które czasem powstawały na ich gruntach, jak Zakład Karny w Łowiczu. Bez więźniów nie byłoby komu rozładowywać pociągów. Tak było do początku lat 90. - System zatrudniania skazanych runął wraz z PRL. Z roku na rok pracowało ich coraz mniej. W najgorszym 1999 roku doszliśmy do magicznej liczby 10 procent zatrudnionych - mówi podpułkownik Wojciech Kaliński, kierownik Zespołu do spraw Przedsiębiorstw i Zatrudniania Centralnego Zarządu Służby Więziennej. Chociaż 1 września 2004 roku ustawowo obniżono pobory więźniów do 50 procent ustawowej płacy minimalnej, pracy dla nich przybyło niewiele. I nie pomaga nawet manipulowanie liczbami. - Statystykę podaje się w liczbach zatrudnionych, a nie w etatach. Niektórzy dyrektorzy więzień podzielili więc etaty i w ten sposób dokonali cudownego rozmnożenia pracy - mówi jeden z
funkcjonariuszy.

Coraz częściej zachęca się też więźniów do darmowej pracy na rzecz zakładu. To też dobrze wpływa na statystykę. Według raportu przygotowanego przez resort za 2005 rok, największą grupą zatrudnienia, podobnie jak w latach poprzednich, byli osadzeni zatrudnieni przy pracach porządkowych i pomocniczych wykonywanych na rzecz jednostek organizacyjnych Służby Więziennej.

Łącznie przy pracach tych odpłatnie i nieodpłatnie pracowało na koniec 2005 roku 14 595 osób, co stanowi około 69 procent ogólnego zatrudnienia". - Praca więźniów, z małymi wyjątkami, to tak naprawdę jedna wielka lipa. A przecież nie musi tak być - mówi doktor Moczydłowski.

Więźniowie nie grymaszą

O pozytywnych stronach zatrudniania więźniów przekonał się eurodeputowany Paweł Piskorski. Swoje 320 hektarów ziemi po byłych PGR zalesiał rękoma skazańców. - To nawet nie był mój pomysł, tylko firmy, której zleciłem prace - tłumaczy. Ale zastrzega, że w pełni to akceptował. Zresztą zatrudnianie skazańców to dla niego nie pierwszyzna. - Jeszcze jako prezydent Warszawy apelowałem do podległych mi służb, żeby korzystały z pracy osadzonych. Nie ukrywam, był opór, ale trzeba dać tym ludziom szansę - mówi.

Zatrudnianie osadzonych to również szansa na duże oszczędności. - "Pełnoetatowcowi" płacę około 450 złotych, nie muszę się martwić o jego ubezpieczenie zdrowotne, poza tym to zwykle dobrzy, a nawet ponadprzeciętni pracownicy. Do każdej roboty się przykładają, bo im na niej zależy - zachwala Marek Włodarczyk z podwarszawskiego Serocka, szef firmy gospodarującej odpadami.

Choć na początku traktował skazanych z dystansem, szybko mu minęło. - Nikt nigdy nie nadużył mojego zaufania, więc nie mam powodów do narzekań - zapewnia. Wiele osób nawet nie wie, że ich śmieci wywożą skazańcy albo że na autostradach życie ratują im betonowe barierki wytwarzane rękami więźniów w firmie Presbet.

Niektórzy pracodawcy nie chwalą się przeszłością swoich pracowników. Mikołaj Juskowiak, właściciel dużej poznańskiej firmy zajmującej się wstawianiem szyb w samochodach, zatrudnia skazanego, który pracował u niego przed wyrokiem. - Sprawdzał się wtedy świetnie, trudno więc, żebym zrezygnował z niego i z jego umiejętności tylko dlatego, że w jego życiu zdarzyła się taka przykra okoliczność - mówi.

Ale jego klienci nie wiedzą, że pan Marcin jest więźniem. - Większość ludzi nieufnie podchodzi do zatrudnionych skazanych - mówi major Jarosław Lech zajmujący się zatrudnieniem więźniów w Zakładzie Karnym w Poznaniu (na 1300 skazanych pracuje około 500, z czego 200 za wynagrodzenie). - Nie ma się co dziwić, społeczeństwo jeszcze do tego nie dorosło. Zjadłaby pani ciastko, gdyby wiedziała, że przygotował je więzień?

Paweł Mielcarek z poznańskiej firmy budowlanej montującej rusztowania w ogóle nie widzi problemu. - Są świetni. Większość z nich po przyuczeniu w mojej firmie zdaje potem państwowe egzaminy, a siedmiu byłych więźniów pracuje u mnie nadal po skończeniu wyroku. Jeszcze do niedawna pojawiały się głosy, że więźniowie zabierają pracę bezrobotnym. Dziś już mało kto posługuje się tym argumentem.

- Jacy bezrobotni?! W całej wsi sami bezrobotni, ale do pracy znalazłem tylko 15 chętnych, a roślina nie zaczeka, aż się komuś zachce - denerwuje się warszawski biznesmen inwestujący na Mazurach. Do prac sezonowych wynajął więźniów i bardzo ich sobie chwali.

- W mojej branży trudno znaleźć pracowników, bo wszyscy wyjeżdżają na Zachód. Więźniowie są więc świetnym rozwiązaniem - mówi Marek Włodarczyk. No i jest jeszcze aspekt ekonomiczny. Trzy złote za godzinę to tyle, ile bierze pracujący na czarno Ukrainiec. - W Polsce panuje przekonanie, że robota za kilkaset złotych to żadna robota, i wielu nie chce się jej podejmować. A więźniowie nie grymaszą - mówi doktor Tomasz Kalisz z Uniwersytetu Wrocławskiego. Selekcja nienaturalna

Do pracy poza murami więźniów dobiera się nie tylko pod kątem umiejętności, ale także predyspozycji psychologicznych i kategorii wynikającej z charakteru przestępstwa. Najłatwiej jest tym z P3, czyli skazanym pierwszy raz, którzy mogą opuszczać areszt bez dozoru. Kwalifikacje zawodowe to często sprawa drugorzędna, większość skazanych nie ma ich za wysokich. Ale i powierzane im zadania nie są skomplikowane.

- Niemal każdego można do zawodu przyuczyć, choć w naszej firmie taki proces trwa nawet miesiąc - mówi Maria Wrąbel, dyrektor Przedsiębiorstwa Przemysłu Odzieżowego w Sieradzu zatrudniającego 55 więźniów i 22 pracowników administracji.

Większe placówki, na przykład Zakład Karny w Białołęce, prowadzą przywięzienne centra kształcenia ustawicznego, w których mieszczą się także zawodówki czy technika. Od dwóch lat warszawskie więzienia i areszty biorą również udział w Koalicji "Powrót do wolności" - unijnym programie, w ramach którego skazani uczą się, jak szukać zatrudnienia po wyjściu na wolność, a ponadto zarządzania czasem, terminowości i właściwego podejścia do pracy.

Z tym ostatnim zwykle jednak nie ma kłopotów - zwłaszcza u więźniów z lżejszymi przestępstwami oraz tych, którzy kończą odbywanie kary. - Szanują pracę jak mało kto, bo to ucieczka od monotonii za kratami, a praca, nawet społeczna, może być dla nich drogą do kilkudziesięciogodzinnej przepustki - mówi Zygmunt Kowalski, dyrektor Zakładu Karnego w Popowie.

Choć osadzeni wychodzą bez strażników, ucieczki praktycznie się nie zdarzają. - Są lata, w których nie ma ani jednej. Ale na przykład w ubiegłym roku zdarzyły się dwie. Jednego więźnia złapano jeszcze tego samego dnia na kradzieży w sklepie. Drugiego szukano miesiąc - mówi Kowalski. Skazani mają tylko stawić się w zakładzie o ustalonej porze, zwykle po ośmiu godzinach.

Po powrocie sprawdza się ich za pomocą alkomatu. - Wszyscy szanują tę pracę, bo dzięki niej chociaż przez chwilę mogą pooddychać wolnością. A na zewnątrz więzienia nawet język jest inny - nie mówi się "bajerzyć", ale "rozmawiać", nie "pagej", ale "łyżka". Dla takich drobnostek warto się dobrze sprawować - mówi pan Krzysztof, w więzieniu, podobnie jak na wolności, układający kostkę brukową i biorący "każdą pracę związaną z cementem".

Walka o pracę

Wbrew powszechnym opiniom większości polskich więźniów chęci do pracy nie brakuje. Najlepiej świadczy o tym fakt, że prawie osiem tysięcy skazanych godzi się pracować za darmo. Ale pracy brakuje. - Jedyną szansą na sensowną zmianę jest rozwiązanie systemowe. Ja od trzech lat zabiegam w Ministerstwie Sprawiedliwości, żeby wsparło nas w uzyskaniu koncesji na recykling starych samochodów. To praca w sam raz dla skazanych - prosta, ale niewdzięczna. Na razie ze strony resortu brak odzewu - mówi Czesław Dryja, dyrektor zakładu przywięziennego Presbet.

Innym pomysłem na systemową walkę z bezczynnością więźniów było skierowanie ich do sprzątania lasów. Przy odrobinie sprytu można by dofinansowywać ich pracę z unijnych funduszy, ale i ten pomysł zarzucono. Jak dotąd jedynym konkretem było pismo z Ministerstwa Sprawiedliwości do prezesów sądów, żeby przy zamawianiu mebli bądź zlecaniu remontów korzystali z pracy więźniów.

Dobry przykład daje samo ministerstwo, które zatrudnia skazańców przy remontach albo przeprowadzkach. Tajną bronią resortu i Centralnego Zarządu Służby Więziennej mają być przygotowywane poprawki do przepisów. Dzięki nim koszty konwojowania ponosiłoby państwo, nie zaś przedsiębiorca, a organizacje pożytku publicznego mogłyby nieodpłatnie zatrudniać więźniów.

Najważniejsze są dwie zmiany. Jedna pozwalałaby przywięziennym zakładom odpisywać część VAT, a druga zwalniałaby je z procedury zamówień publicznych. - Oba te przepisy już kiedyś funkcjonowały. Po naszej kontroli okazało się, że oszczędności na podatkach wcale nie przeznaczano na tworzenie nowych miejsc pracy. A bezprzetargowe załatwianie kontraktów często kończyło się wyprowadzaniem zamówień do podwykonawców, na czym budżet tracił. Mam nadzieję, że resort wymyśli jednak coś mądrzejszego - torpeduje ten plan jeden z kontrolerów Najwyższej Izby Kontroli.

Podpułkownik Kaliński z Centralnego Zarządu Służby Więziennej twierdzi jednak, że czas błędów i wypaczeń służba ma za sobą. - Wyciągnęliśmy wnioski i dzięki szczegółowym wytycznym nadużyć już nie będzie. Oszczędności z tytułu VAT pójdą na tworzenie nowych miejsc zatrudnienia i unowocześnianie produkcji.

Jeśli zakład przywięzienny dostanie zamówienie bez przetargu, 35 procent załogi będą musieli stanowić skazani. Skończy się też przekazywanie kontraktów, bo podwykonawcę trzeba będzie wybrać w przetargu. I to tylko wtedy, gdy zakład udowodni, że sam nie jest w stanie tego wykonać - zapewnia. Na szczęście resort planuje w latach 2006-2009 wybudowanie rękami więźniów 17 tysięcy nowych miejsc w więzieniach. I to jak na razie najlepszy pomysł, jaki minister sprawiedliwości ma na walkę z bezrobociem wśród skazanych. Milena Rachid Chehab Juliusz Ćwieluch

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)