Dokąd skręca SLD?
Ci, którzy wybiorą wariant zachowawczy, powrotu do matecznika, wybierają muzeum. Szukają głosów tam, gdzie ich nie ma.
Ze Zbigniewem Siemiątkowskim rozmawia Robert Walenciak
- Zaskoczyło pana, że Wojciech Olejniczak zerwał koalicję z Demokratami?
- Sądziłem, że nie będzie zdolny do tego ruchu. Byłem przekonany, że wytrwa w swoim wyborze, będzie walczył, nie podda się tak łatwo.
- Czyli że będzie bronił LiD.
- To był najlepszy wybór - dawał szansę poszerzenia sfery oddziaływania lewicy, był okazją do wyjścia poza tradycyjny krąg zwolenników. Stwarzał nadzieję, że szyld Demokratów, następców Unii Demokratycznej, jeśli nawet nie przyprowadzi wyborców, to zaszczepi na gruncie SLD nowy typ kultury politycznej. Tymczasem Olejniczak wybrał wariant ucieczki...
- Ucieczki przed kim i przed czym?
- Wyobrażam sobie, że czując nadchodzące pomruki niezadowolenia z szeregów Sojuszu, rozczarowanie koalicją LiD, uznał, że nie jest zdolny do obrony swojej polityki. Przyłączył się więc do tych, którzy go krytykowali. Sądzi, że tym sposobem odebrał konkurentom argumenty. Zabrał im program, pytanie tylko, czy będzie dla tych, którzy są niezadowoleni, wiarygodny. Może być tak, że niezależnie od tego, że przyjął ich program, okaże się, że zrobił to za późno, że bardziej wiarygodni w krytyce strategii koalicji z Demokratami są jego konkurenci.
- Czyli kto?
- Nie chcę wchodzić w personalia. Nie będąc członkiem partii, patrzę na to z boku. Na mój nos, na moje doświadczenie, Olejniczak musiał dostać obietnicę wsparcia od milczącej większości, skupionej wokół starej części kierownictwa, która ma pakiet kontrolny. I która uznała, że utrzymanie status quo z obecnym, przetrąconym, odartym z autorytetu przewodniczącym jest lepszym rozwiązaniem niż próba zmiany, która może za sobą pociągnąć dekompozycję całej partii. Nowy przewodniczący, upojony sukcesem na czerwcowym kongresie, już nie musi się z nikim liczyć.
- Na czym polega fenomen życia wewnętrznego Sojuszu? LiD poszerzał, przynajmniej potencjalnie, wpływy tego ugrupowania. Zamknięcie na SLD grozi ucieczką w getto. Dlaczego działacze wolą getto?
- Żeby to wytłumaczyć, trzeba cofnąć się prawie 20 lat wstecz, do czasów, kiedy powstawała SdRP. Ta partia była źle sklejona od samego początku, poprzez taki, a nie inny przebieg kongresu założycielskiego. Rozbicie ruchu reformatorskiego w PZPR, odejście grupy Tadeusza Fiszbacha spowodowało, że Ruch 8 Lipca i Blok Socjaldemokratyczny nie mogły sobie pozwolić na dalsze podziały, na wyjście z Sali Kongresowej trzech partii. Stąd potrzeba zawarcia na sali kompromisu z grupą konserwatywną delegatów, którzy byli przywiązani do idei neopezetpeerowskich.
- Tak powstała SdRP.
- My chcieliśmy budować partię postpezetpeerowską, i w żaden sposób nie byliśmy chętni ubierać się w szaty neopezetpeerowskie. Dopóki na czele SdRP stał Aleksander Kwaśniewski, istniała równowaga między tymi dwoma tendencjami. Kwaśniewski i jego współpracownicy, wywodzący się z reformatorskiej części PZPR, zwolennicy budowy partii postpezetpeerowskiej o socjaldemokratycznym obliczu, nadali nowej partii nazwę, kształt ideowy oraz treść programową. Stronę organizacyjną pozostawiono tym, którzy traktowali hasła i program socjaldemokratyczny jako kostium. Akurat na tę epokę. I niekoniecznie w tym kostiumie chcieli wytrwać. Dopóki był Aleksander Kwaśniewski, to wszystko grało. Choć mało kto wie o wewnętrznych przesileniach, o wewnętrznych dyskusjach.
- To znaczy...
- Pierwsze przesilenie - pucz Gienadija Janajewa z sierpnia 1990 r. Gdyby ktoś był wtedy w gabinecie Aleksandra Kwaśniewskiego, w którym siedzieliśmy i dyskutowaliśmy, jakie SdRP powinna zająć stanowisko, kiedy w Moskwie został obalony Gorbaczow i do władzy doszli puczyści, nie miałby złudzeń, jaką partią byliśmy w rzeczywistości. Na szczęście autorytet Aleksandra Kwaśniewskiego przeważył. I tak było we wszystkich dyskusjach z początków lat 90. Nasz stosunek do NATO, do reform balcerowiczowskich, do powszechnej prywatyzacji, do konkordatu. We wszystkich tych dyskusjach wychodziło z tej partii drugie oblicze. W drugiej połowie lat 90. życie wewnętrzne SdRP, a szczególnie SLD, stopniowo zaczęło nabierać cech partii o charakterze neopezetpeerowskim. Odżyły wszystkie mechanizmy charakterystyczne dla partii-aparatu. Apogeum było za SLD.
- Kiedy mówiono o podatku liniowym?
- To był paradoks. Na zewnątrz obowiązywała pewna poprawność, demokracja, ale nie wewnątrzpartyjna, europejskość czy nawet mówienie o podatku liniowym. Przyjęty został liberalny program gospodarczy, wyciszono konflikty o charakterze światopoglądowym, klęczeliśmy, jak było trzeba, u biskupów, jeździliśmy do Rzymu i Waszyngtonu. Nie było z tym żadnych problemów. Ale życie wewnętrzne było całkowicie inne.
- Jakie?
- Życie wewnętrzne było skupione wokół nostalgii - gdy byliśmy w opozycji, rewanżu - gdy rządziliśmy. A do tego doszły historie po roku 2001. Przyklejono nam gombrowiczowską gębę. W dużym stopniu niezasłużenie, ale przecież, niestety, wielokrotnie na nią zapracowaliśmy... Gębę partii, jeśli nie aferałów, to przynajmniej ludzi potrafiących chodzić za swoimi osobistymi czy koteryjnymi interesami. A potem był szok - przegrane wybory 2005 r. pytanie, co dalej.
- Jakiej odpowiedzi udzielono na to pytanie?
- Wygrało przekonanie, że wystarczy lifting. Że wystarczy pozbyć się tych, którzy są balastem, na czoło wysunąć młodych liderów, a my się za nimi schowamy. I będziemy dalej rządzić, tyle że z tylnego rzędu. Bo przecież wiadomo, rządzenie zużywa, więc prędzej niż później wahadło wróci w naszą stronę. A jak wróci do nas, to my w partii zrobimy przesilenie, zakrzykniemy: jesteśmy do dyspozycji, przecież jesteśmy zasłużeni i doświadczeni, pełniliśmy wiele ważnych stanowisk, nikt lepiej od nas nie zna się na rządzeniu, a młodzi niech się uczą, są młodzi, mają jeszcze czas. Taki był zamysł... I szok! Tak się nie zdarzyło! Wahadło społeczne i polityczne zareagowało inaczej.
- Nietypowo?
- Typowo. Gdyby moi koledzy czytali klasyków, wiedzieliby, że historia z lat 1997-2001, kiedy wahadło po rządach AWS wróciło do SLD, już drugi raz się nie powtórzy. Bo historia się nie powtarza. Chyba że jako farsa, jak mówił Karol Marks... W związku z tym jakie było wyjście? Jedynym rozsądnym wyjściem było zrobienie tego, czego nie udało się zrobić w 1997 r., czyli zawarcie, niestety spóźnionego o dekadę, historycznego kompromisu.
- Dlaczego tak?
- Moi koledzy mieli dwa wyjścia. Albo czekać na powrót koniunktury lewicowej, wznosić okrzyki i schodzić w sondażach w dół - 12, 10, 8, 5%... I drżeć przy każdych wyborach. Albo uciec do przodu. To, co się zdarzyło przy okazji wyborów 2007 r., zawiązanie LiD, było ucieczką do przodu, przyjęciem nowego środowiska, nowych ludzi. To środowisko nie ma dużo żołnierzy. Ale ile papież ma dywizji? Takich decyzji nie rozpatruje się w kategoriach ilościowych. Trzeba zapytać, co ci nowi wnoszą. Otóż w perspektywie wnoszą to, że wszelka debata i dyskusja o postkomunistycznym charakterze SLD nie ma sensu, bo w naszych szeregach jest Władek Frasyniuk, Janek Lityński, Bronisław Geremek, Bogdan Lis. A u was jest Kryże. Dziwię się, że nikt tego nie zauważył.
- Zauważono, że sondaże LiD nie rosną.
- W polityce trzeba być, po pierwsze, wierzącym w to, co się robi, a po drugie, trzeba być cierpliwym. Tu nic się nie dzieje szybko, trzeba cierpliwie budować, a nie szamotać się od sondażu do sondażu. I jeszcze jedna prawda, która jest może bolesna dla wielu moich rówieśników z lewicy - że 13 i 16 lat nasi koledzy socjaldemokraci niemieccy i brytyjscy musieli czekać na Schrödera i Blaira. Dziś mało kto pamięta, kto rządził SPD między kanclerzem Schmidtem a Schröderem albo kto rządził labourzystami przed Blairem. A ktoś tam był. Ponadto trzeba być cierpliwym. Bloki są dzisiaj dwa - pisowski i PO. I jest niesamowita koniunktura dla Platformy. PO może faktycznie frustrować. Ten okres można wykorzystać w jeden sposób - nie frustrować się, tylko czytać, pisać, spotykać się. Jest to czas do napisania kilku książek na lewicy, napisania kilkudziesięciu artykułów, organizowania seminariów i konferencji. Bo tak naprawdę przez ostatnie lata byliśmy odideologizowani i odżyły wszystkie demony PZPR, kult plebeizmu i
fobie antyinteligenckie. To było w końcówce PZPR gołym okiem widoczne.
- A teraz są widoczne?
- Jeśli ktoś myśli, że na nostalgii pezetpeerowskiej można jeszcze wejść do parlamentu, to się myli. Jeżeli ktoś myśli, że na pohukiwaniach populistycznych można coś ugrać - to trzeba pamiętać, że są już lepsi, jest PiS. To nie przypadek, że Kryże i kwiat esbeckich generałów i dyspozycyjnych peerelowskich prokuratorów był przy PiS. Podobnie jak te masy z PZPR, które stanowiły społeczną bazę stanu wojennego, w dużym stopniu znalazły się przy Kaczyńskich, bo przeszły tam z Samoobrony. Nie ma co się z nimi ścigać i próbować ich odbijać PiS. Dziś sytuacja wygląda tak: jest zderzenie Platformy z PiS, ten konflikt nie jest koniunkturalny, ma on charakter fundamentalny. Prawo i Sprawiedliwość jest spychane coraz bardziej na prawo, Platforma też idzie w kierunku prawicy, pragnąc zagarnąć inteligenckiego, konserwatywnego wyborcę Kaczyńskich, w związku z tym partia Tuska będzie w coraz większym stopniu ugrupowaniem centroprawicowym. No to gdzie zostaje przestrzeń? Na centrolewicy! Nie ma sensu więc uciekać gdzieś do
lewicowego kąta, lepiej być i na lewicy, i poszerzać się w kierunku centrum. A to dawać mogło tylko i wyłącznie środowisko Demokratów, nikt inny, bo oni dla centrowego wyborcy są wiarygodni. I nie należy się obrażać, że u Demokratów nie wszyscy są zachwyceni sojuszem z lewicą, że mamy radykalny SLD i stonowany LiD. Bo w koalicji można mieć różne poglądy. Ważne, żeby być poważnym i odpowiedzialnym. To jest elementarz.
- Co taki przeciętny działacz powiatowy SLD teraz sobie myśli? Jest zadowolony, że wreszcie nie ma Demokratów?
- Ten przeciętny aparatczyk był i jest przyzwyczajony, że trzeba słuchać góry. Ma zakodowane, że Warszawa zawsze kierowała go za rękę, i do tej pory dobrze na tym wychodził. Bo jak się trzymał partii, to najpierw wyciągnięto go z niebytu z początku lat 90., a potem stopniowo szedł w górę, brał kolejne stanowiska, w powiecie, w województwie, w sejmiku i Sejmie.
- Teraz znowu zaczął je tracić...
- A chciałby wrócić. Wierzy więc, że stare mechanizmy zagrają.
- Że trzeba trzymać się razem i wyrzucić Demokratów, bo zabierają miejsca na listach?
- A nic nie dali! On nie widzi związku przyczynowo-skutkowego między faktem, że był na początku lat 90. na aucie, a następnie krok po kroku był windowany, bo partia prowadziła skuteczną politykę opartą na promodernizacyjnym programie wspierania rynkowych przemian gospodarczych, że było stępione ostrze rywalizacji ideologicznej i światopoglądowej. Ładnie byśmy wyglądali, gdyby partia przyjęła ich optykę uprawiania polityki. Do dziś brzmią mi w uszach te okrzyki zachęt, jakie słyszało się na naszych zebraniach partyjnych: ostrzej, ostrzej, śmielej towarzysze! Co wy w tej Warszawie tacy bojący? Co tak się z nimi patyczkujecie? Jak ja bym wszedł na tę mównicę... Z tymi ludźmi trzeba było prowadzić dialog, trzeba było ich wychowywać. Że nic ostrzej, nic na huki. Że na huk to działa PC.
- Wtedy PC, a dziś PiS...
- Jak Jacek Kurski czy Joachim Brudziński. Większość naszego aktywu chciała w nas widzieć takich Kurskich czy Brudzińskich. Tylko że wiedzieliśmy też, że jeśli ulegniemy tej presji, to po nas. I chcę przypomnieć jeszcze jedno: prawdziwy lider to ten, kto przychodzi na zebranie i nawet po głowie mu się nie błąka pytanie, co by chciała ta sala od niego usłyszeć, ma w sobie coś z ducha ewangelizacyjnego i wychowawczego. Pamiętam spotkania i wystąpienia Aleksandra Kwaśniewskiego. To wtedy nazywało się szlifowaniem betonu. Gdy zaczynał mówić, na początku bywało różnie, ale na końcu dostawał oklaski. To jest klasa przywódcy.
- Zdaje się, że gry wewnątrz SLD opierają się nie tylko na tym, że ustępuje się aparatowi, ale wręcz podsyca najmniej mądre odruchy.
- Teraz panuje wiara w to, że jak się głośniej krzyknie, to można zakrzyczeć rzeczywistość. Otóż nie zakrzyczy się. Najgorsze, co się robi - a Lenin przed tym przestrzegał - to korzyć się przed żywiołowością mas. To najgorsze, co może spotkać partię polityczną - ulec nastrojom chwili, dziś powiemy: sondażom, oczekiwaniom i niecierpliwości. Dziś niecierpliwość o tyle odgrywa rolę, że aktyw SLD się starzeje. Mówienie aktywowi: wy będziecie za 10-15 lat partycypować we władzy, bo o takiej perspektywie należy poważnie myśleć, to żadna dla nich pociecha i żadna nadzieja. Bo będą mieli po 70 lat. A jak im się powie: już niedługo, towarzysze - znacznie chętniej w to uwierzą.
- Jakie będą konsekwencje zerwania koalicji? Co dalej?
- Ci, którzy wybiorą wariant zachowawczy, powrotu do matecznika, wybierają muzeum. Szukają głosów tam, gdzie ich nie ma. Ktoś, kto ma wyobraźnię, nie powinien w ogóle w to wchodzić. W Polsce jest miejsce dla centrolewicy. Tocząca się właśnie na naszych oczach bezpardonowa walka o przywództwo na prawicy musi stworzyć przestrzeń dla partii centrolewicowej. I pozostaje tylko pytanie, jakim wehikułem ta lewica ma się zabrać do władzy. Oczywiście, w dłuższej perspektywie. Choć procesy społeczne przebiegają w Polsce szybko, może więc to nastąpić szybciej, niż sobie wyobrażamy.
- A jakim wehikułem?
- Proszę się rozejrzeć wokół. Setki tysięcy ludzi jest w ruchu. Jeżdżą na Zachód i stamtąd wracają. Poznają świat. Prędzej czy później Polska zacznie ich razić. Sami zmieniając się, będą pragnęli zmian w Polsce. Nie zaakceptują tego zaścianka, parafiańszczyzny, która mentalnie funkcjonuje w naszym życiu publicznym. Od nich zacznie się zmiana. To za ich sprawą była tak wysoka frekwencja wyborcza. To oni w znacznej mierze dali kredyt zaufania Tuskowi. Gdzie pójdą, gdy ich rozczarują rządy Platformy? Cierpliwości. Podobny mechanizm był zresztą w Hiszpanii, to jest ten wehikuł, który wiezie hiszpańskich socjalistów. W kraju tak katolickim, z taką rolą Kościoła!
- Ależ ludzie w SLD to mówią! Zwrot w lewo.
- No tak, tylko że źle definiują pole konfliktów społecznych i politycznych, które się w Polsce zarysowują bądź będą miały miejsce za dekadę. Popadają też często w przesadę, są niecierpliwi, oczekują szybkich, mierzonych słupkami sondaży wyborczych rezultatów. Rzucają nieraz słuszne hasła, ale przez zbytni radykalizm zrażają ewentualnych zwolenników. Weźmy na przykład walkę o laicki kształt państwa. W tej walce nie można dokonywać przerysowań, bo tworzy się karykatura. Łatwo można stać się celem ataku, ośmieszenia. Żeby moi koledzy wczytali się chociaż w raport Reykowskiego, który definiuje dokładnie płaszczyznę rywalizacji społecznej i politycznej, jaka się w Polsce rozegra! Przestudiowali doświadczenia Hiszpanii, Grecji... Efekty wprowadzenia euro czy stagnacji gospodarczej, która zawsze przychodzi po okresach wzrostu. Tym trzeba się zająć, a nie różnymi gierkami.
Zbigniew Siemiątkowski - w latach 1991-2005 poseł na Sejm RP, minister spraw wewnętrznych w rządzie Włodzimierza Cimoszewicza, w gabinecie Leszka Millera szef UOP i AW. Obecnie pracownik naukowy Uniwersytetu Warszawskiego.