HistoriaDobra krew. Rabunek polskich dzieci przez Niemców podczas II wojny światowej

Dobra krew. Rabunek polskich dzieci przez Niemców podczas II wojny światowej

Spośród 200-300 tys. dzieci uprowadzonych z Polski w czasie II wojny światowej, po zakończeniu konfliktu do kraju wróciło zaledwie 30 tysięcy. Polskie dzieci uznane za "małych Aryjczyków" zostały poddane nazistowskiej indoktrynacji. Najmłodsi, o szczególnych "cechach aryjskich" trafiali najczęściej do rodzin SS-manów i partyjnych oficjeli z NSDAP. Z kolei dzieci starsze zwykle wysyłano na wieś, gdzie swoim nowym "matkom" i "ojcom" pomagały w pracy na roli lub wykonywały inne prace fizyczne. Jedne i drugie - zapomniawszy często całkowicie o swojej polskości i odcięte od swoich biologicznych rodzin - wrastały w obcą sobie ziemię - pisze Robert Jurszo w artykule dla WP.PL.

Dobra krew. Rabunek polskich dzieci przez Niemców podczas II wojny światowej
Źródło zdjęć: © Bundesarchiv

26.11.2014 13:45

Kiedy 1 września 1939 roku niemiecki but podeptał polską granicę, Adolf Hitler zaczął urzeczywistniać swoje marzenie, któremu dał wyraz jeszcze w "Mein Kampf". "Tak jak nasi przodkowie - pisał - nie otrzymali w prezencie z nieba ziemi, na której dziś żyjemy, lecz zdobywali ją z narażeniem życia, tak i my w przyszłości zdobędziemy ziemię zwycięskim mieczem poprzez gwałt i przemoc, a nie z łaski innych ludów". Jego wizja przybrała postać Generalplan Ost - Generalnego Planu Wschodniego - który oznaczał całkowitą germanizację ziem leżących na wschód od granic III Rzeszy - aż po rozdzielający Europę i Azję Ural. Jedną z najważniejszych osób odpowiedzialnych za jego realizację był Heinrich Himmler - Reichführer SS i komisarz ds. umocnienia niemczyzny w jednej osobie - który nie pozostawiał złudzeń co do tego, na czym ma polegać zniemczenie Europy Wschodniej:

"Nie jest naszym zadaniem - grzmiał - germanizowanie Wschodu w dawnym znaczeniu tego słowa, to znaczy nauczanie tamtejszych mieszkańców języka niemieckiego i prawa niemieckiego; zadaniem naszym jest baczyć, by na Wschodzie żył jedynie naród czysto niemiecki, niemieckiej krwi". Pomysł był więc zupełnie inny: większość Słowian należało wymordować, część przesiedlić tam, gdzie sami wymrą z głodu, a resztę zniewolić, by po wsze czasy pracowali dla "aryjskich panów". Hitler błogosławił planom utworzenia Wielkogermańskiej Rzeszy i na odprawie przed atakiem na Polskę 22 sierpnia 1939 roku napominał swoich generałów:

- Wydałem rozkazy i każę rozstrzelać każdego, kto piśnie słowo krytyki wobec zasady, że wojna ma na celu fizyczne zniszczenie przeciwnika - groził Führer. - Dlatego wysłałem na Wschód moje Totenkopfstandarte z rozkazem zabijania bez litości i pardonu wszystkich mężczyzn, kobiet i dzieci polskiej rasy i języka. Tylko w ten sposób zdobędziemy teren, którego bardzo potrzebujemy.

"Rasowo cenne typy"

Naziści byli przekonani, że w toku dziejów wiele wartościowej aryjskiej krwi zasiliło krwiobieg "ras niższych". Dlatego, choć uważali Polaków za słowiańskich podludzi, to zakładali, że wśród nich mogą żyć osoby o germańskim pochodzeniu :

- Oczywiście w mieszaninie narodów zawsze znajdą się rasowo cenne typy - mówił na wystąpieniu w październiku 1943 roku Himmler. - Sądzę, że naszym obowiązkiem tutaj jest odebrać im ich dzieci, usunąć je z tego środowiska, w razie potrzeby przez ich uprowadzenie.

Generalny Plan Wschodni zakładał masową kradzież dzieci, co do których żywiono podejrzenie, że mogą mieć niemieckie pochodzenie. Zwracano uwagę na te, które zdradzały tak zwane "cechy aryjskie" - przede wszystkim, jasne włosy i niebieskie oczy. Szacuje się, że ofiarą tego rabunku stało się 200-300 tys. polskich dzieci.

Dzieci szczególnie chętnie zabierano z sierocińców, ponieważ istniała wtedy spora szansa na to, że nikt nie będzie się o nie upominał. Ale nie cofano się również przed odbieraniem ich polskim rodzinom. Rodziców skłaniano do oddawania dzieci najpierw prośbą, a potem zmuszano groźbą. Zastraszano wizją skierowania do obozu koncentracyjnego w przypadku niezastosowania się do polecenia. Niekiedy - szczególnie w przypadku osób o potwierdzonym pochodzeniu niemieckim - oferowano wyjazd do Rzeszy całej rodzinie. Oczywiście - jak się można spodziewać - za cenę całkowitego wyrzeczenia się polskiej kultury i języka. W obliczu takich "ofert" niektóre rodziny decydowały się na ucieczkę i zmuszone były do ukrywania się przed okupantem.

Bardzo dbano o to, by - jak określa się je w oficjalnych dokumentach - "niemieckie dzieci spolonizowane" odizolować od wpływów ich starego środowiska i poddać w jak największym stopniu "powrotnemu zniemczeniu". Tkwiła w tym oczywiście pewna sprzeczność, bo dzieci, które uznawano za "z natury" niemieckie chciano na powrót uczynić Niemcami. Ale ta luka w myśleniu była tylko jednym z wielu absurdów, jakie rodziła pseudonaukowa nazistowska teoria rasowa.

Zniemczyć, albo zabić

O sukcesie dzieła germanizacji decydował wiek dziecka. Uważano - całkowicie słusznie - że im młodsze, tym bardziej będzie na nią podatne. Dokument "Specjalne traktowanie dzieci rasowo wartościowych" głosił: "Wchodzą w rachubę dzieci nie mogące liczyć więcej jak 8-10 lat, ponieważ z reguły tylko do tego wieku możliwe jest prawdziwe przenarodowienie, tzn. ostateczne zniemczenie". W praktyce jednak do Rzeszy sprowadzano nawet kilkunastoletnią młodzież.

Mali Polacy nie znali prawdziwego powodu zabrania ich z sierocińca, czy z rodzinnego domu. Nie czytali przecież niejawnego "Memoriału o traktowaniu obcoplemiennych na wschodzie", w którym Himmler pisał do członków SS: "wszelką dobrą krew - i to jest pierwszym założeniem, o który musicie pamiętać - gdziekolwiek ją na Wschodzie napotkacie, możecie albo zdobyć, albo zabić... W żadnym wypadku nie może ona znajdować się po stronie naszych wrogów". Niezrozumiała była dla nich również intencja stojąca za ich porwaniem, zgodnie z którą z "małych Aryjczyków" trzeba zdrapać nalot polskości i przysposobić do bycia Niemcem, by mogli zwiększyć siły "doskonałej" rasy. A jeśli nie dało się tego zrobić, to należało je uśmiercić, bo mogła z nich wyrosnąć elita zdolna w przyszłości sprzeciwić się nazistowskim rządom. Była to cyniczna polityka, która nawet ludzi uznawanych za przedstawicieli własnego narodu traktowała zaledwie jako użyteczne trybiki w dziele stworzenia Nowej Europy.

"Selekcja wartościująca"

Odebrane opiekunom dzieci zabierano do obozów przesiedleńczych. Tam dokonywano "selekcji wartościującej", która miała zweryfikować ich "rzeczywistą" narodowość a także to, czy można osiedlić je w III Rzeszy i wychować na "prawdziwych" Niemców. Dlatego poddawano je rozlicznym fizycznym i psychologicznym testom.

Na podstawie pomiarów ich ciał próbowano ustalić, czy są one aryjskie. Szczególną wagę przykładano do badania kształtu czaszki. Niekiedy dociekania te dawały wyniki wewnętrznie sprzeczne - zdarzało się, że - przykładowo - kształt nosa i czoła uznawano za "aryjski", natomiast żuchwy już nie. Takie sytuacje wprawiały nazistowskich lekarzy i antropologów fizycznych w konsternację, ponieważ - przy dużych wątpliwościach i za pomocą arbitralnych rasistowskich kryteriów - musieli oni ustalić, czy mają do czynienia z Aryjczykiem, czy raczej z łudząco do niego podobnym "podczłowiekiem".

Równie dużą wagę przykładano do badania cech psychologicznych. Zakładano, że psychika Aryjczyków znacząco różni się od umysłowości innych ras. Zwracano więc uwagę na dzieci uzdolnione, grzeczne, gotowe poddać się dyscyplinie. Oczywiście, w sposób całkowicie nieuprawniony zakładano, że są to specyficznie niemieckie cechy.

Po zakończeniu badań dzieci kwalifikowano do trzech kategorii: stanowiących pożądany, możliwy do przyjęcia oraz niepożądany przyrost ludności. W skład tej ostatniej niekoniecznie wchodzili ci, których uznano za nie-Aryjczyków. Zdarzało się, że odstępowano od zamiaru germanizacji dziecka, które uznano za aryjskie, jeśli stwarzało ono poważne kłopoty wychowawcze, albo było trwale i poważnie chore bądź kalekie. Jeśli miało szczęście, to wracało do Generalnej Guberni. Jeśli nie, to wysyłano je transportem do obozu koncentracyjnego.

Maszerować dla Hitlera

Reszta trafiała na wychowanie do niemieckich szkół ojczyźnianych, albo do Lebensbornów - osławionych ośrodków położniczo-wychowawczych, w których młode "doskonałe Aryjki" płodziły dzieci z równie "doskonałymi" SS-manami. Tutaj zabraniano mówienia po polsku, a za złamanie tej reguły groziły surowe kary: od głodzenia, poprzez uciążliwe ćwiczenia gimnastyczne aż po bicie. Zresztą do oduczenia dzieci posługiwania się językiem polskim przykładano bardzo dużą wagę. Niekiedy nawet izolowano nowoprzybyłych od reszty wychowanków łącząc obydwie grupy dopiero wtedy, gdy mówili oni już w miarę sprawnie w języku Goethego.

Dzieciom zmieniano - a w zasadzie, fałszowano - również metryki urodzenia oraz imiona i nazwiska. Istniało nawet stosowne zarządzenie, które precyzyjnie określało, według jakich reguł ma nastąpić zmiana. Nowe nazwiska tworzono na podstawie polskich, np. Krawczyk zostawał Schneiderem a Sośnicki - Sosemannem. Jeśli polski źródłosłów nie miał odpowiednika w języku niemieckim, to dzieci otrzymywały popularne w Rzeszy nazwiska.

W ośrodkach wychowawczych dni upływały na wkuwaniu niemieckiego, nauce musztry i wpajaniu narodowosocjalistycznego światopoglądu - przede wszystkim kultu Hitlera. Szczególną wagę przykładano do marszruty. Nazistowska maksyma głosiła, że maszerowanie "zabija myśl i niszczy indywidualność". A III Rzesza potrzebowała ludzkich robotów, które w przyszłości będą budowały jej wielkość. Poza tym - jak twierdził nazistowski ideolog Alfred Rosenberg - nie mógł być Niemcem ten, kto nie potrafił maszerować, bo stylem niemieckiego narodu - w odróżnieniu od innych nacji - jest właśnie styl maszerującej kolumny.

Wrośnięci w obcą glebę

Po pierwszym okresie formowania dzieci w nazistowskich ośrodkach wychowawczych na ogół decydowano się na oddanie ich w opiekę niemieckim rodzinom, by mógł tam dopełnić się proces "przenarodowienia". Najmłodsi, o szczególnych "cechach aryjskich" trafiali najczęściej do rodzin SS-manów i partyjnych oficjeli z NSDAP. Z kolei dzieci starsze zwykle wysyłano na wieś, gdzie swoim nowym "matkom" i "ojcom" pomagały w pracy na roli lub wykonywały inne prace fizyczne. Jedne i drugie - zapomniawszy często całkowicie o swojej polskości i odcięte od swoich biologicznych rodzin - wrastały w obcą sobie ziemię. Nic już nie zdołało wykorzenić nowej ojczyzny w wielu z nich. Po II wojnie światowej do Polski wróciło zaledwie 30 tys. dzieci.

Podczas pisania korzystałem m.in. z książek "Plan zagłady Słowian" Andrzeja Leszka Szcześniaka i "W imię rasy" Dorothee Schmitz-Köster. Jednak najważniejszym źródłem był dla mnie prace Romana Hrabara - "Janczarowie XX wieku" i "Czas niewoli, czas śmierci" - prawnika i pisarza, którego liczne popularne oraz naukowe publikacje naświetliły losy polskich dzieci uprowadzonych podczas realizacji Generalnego Planu Wschodniego. To dzięki jego staraniom udało się sprowadzić z powrotem do kraju chociaż znikomą część uprowadzonych do III Rzeszy najmłodszych Polaków.

Robert Jurszo dla Wirtualnej Polski

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)