Polska"Do Rzeczy": Zatrzymali pijanego, skazali innego

"Do Rzeczy": Zatrzymali pijanego, skazali innego

Niewinny człowiek został skazany, bo ktoś podał jego dane i policjanci uwierzyli mu na słowo. Prokuratura uważa jednak, że funkcjonariuszom zaniedbania zarzucić nie można - pisze Łukasz Zboralski w nowym numerze tygodnika "Do Rzeczy".

"Do Rzeczy": Zatrzymali pijanego, skazali innego
Źródło zdjęć: © Agnieszka Sadowska / Agencja Gazeta

Nie byłoby tej historii, gdyby nie pies, który 17 czerwca 2014 r. wpadł pod koła samochodu w mazowieckiej wsi Goworowo. Tak się złożyło, że potrącenie widzieli przejeżdżający przez wieś policjanci z Czerwińska. Gdy sprawdzili kierowcę alkomatem, okazało się, że mężczyzna będzie odpowiadał nie tylko za wypadek, lecz także za prowadzenie po pijanemu – miał prawie 1,5 promila w wydychanym powietrzu.

Kierowca nie miał przy sobie dokumentów. Przedstawił się jako Waldemar Szczepanik. Podał numer PESEL. Policjanci sprawdzili przez radio u dyżurnego – dane się zgadzały. Pasażer forda potwierdził, że pan Waldemar to jego sąsiad. Przechodzący obok inny sąsiad zaoferował nawet, że odprowadzi auto. Kierowca dostał mandat i pozwolono mu pomaszerować do domu w Goworowie, w którym czasowo mieszkał – bo jako stały adres zamieszkania podał adres w Warszawie.

Prokuratura, sąd, wyrok

Sprawą zajęła się Prokuratura Rejonowa w Płońsku. Miała trudności z przesłuchaniem mężczyzny. Policjanci ani razu nie zastali „warszawiaka” – jak na niego mówili miejscowi – w domu w Goworowie. Śledczy wydali nakaz doprowadzenia. Mężczyzna trafił 11 września 2014 r. do policyjnego aresztu. Funkcjonariusz w protokole zatrzymania w rubryce o rodzaju potwierdzenia tożsamości wpisał: „wypowiedź ustna”. Opisał też wygląd oskarżonego: „Wzrost ok. 170 cm, krępa budowa ciała, włosy krótkie, tatuaż na lewym przedramieniu”.

Następnego dnia przesłuchaniem podejrzanego zajął się komisarz z Komendy Powiatowej Policji w Płońsku. W protokole wpisał wszystkie dane, które podawał mężczyzna: imię, nazwisko, imiona rodziców, wykształcenie oraz adres zamieszkania w Warszawie. A także to, że mężczyzna od 39 lat ma prawo jazdy kategorii A, B, C i T.

Kierowca usłyszał zarzuty. Przyznał się do winy i sam zaproponował karę grzywny w wysokości 1,2 tys. zł, dwa lata zakazu prowadzenia pojazdów i 400 zł na rzecz poszkodowanych w wypadkach. Po konsultacji telefonicznej prokurator na taką karę się zgodził. Podejrzany wyznał jeszcze policjantowi, że jego prawo jazdy przez pomyłkę zabrał ze sobą jego brat – do RPA. Obiecał, że gdy tylko brat wróci, odniesie na policję dokumenty.

Dopiero gdy podejrzany opuścił komisariat, policjanci mieli wejść na tzw. bęben – czyli sprawdzili w systemie dane, które podawał oskarżony kierowca.

24 września 2014 r. Sąd Rejonowy w Płońsku założył akta sprawy karnej dotyczącej Waldemara Szczepanika. Niedługo potem – w listopadzie – zapadł wyrok. Sąd wymierzył kary, które zaproponował prokuratorowi kierowca. Prawo jazdy przepadło na dwa lata.

Szok, walka, wygrana

W styczniu tego roku córka Waldemara Szczepanika w podwarszawskich Ząbkach odebrała list polecony do ojca ze starostwa. Zadzwoniła do taty. Prawdziwy Waldemar Szczepanik od lat pracuje bowiem za granicą – wcześniej w Wielkiej Brytanii, a teraz jako kierowca w firmie logistycznej we Francji. – Kazałem jej otworzyć list, a ona mi czyta, że starosta zgodnie z wyrokiem sądu zatrzymuje mi prawo jazdy na dwa lata za jazdę po pijanemu – mówi „Do Rzeczy” pan Waldemar, z którym spotkaliśmy się w Warszawie. Wciąż z niedowierzaniem patrzy na stertę pism położoną na stoliku. – Wie pan, ja wtedy pomyślałem, że to po prostu jakaś niesamowita pomyłka. Nie przejąłem się. Jednak już w nocy nie mogłem spać. Wiadomo, jak to jest w Polsce. Zacząłem się zastanawiać, czy uda się to wszystko wyjaśnić...

Waldemar Szczepanik pierwszy raz w życiu musiał udowodnić, że jest tym, kim jest. Stawka olbrzymia jak dla kogoś, kto pracuje jako kierowca i komu sąd właśnie odebrał prawo jazdy. Na szczęście pan Waldemar wcześniej musiał wyrobić sobie brytyjski dokument i od 2007 r. nim się posługuje, a polski dokument został zwrócony do polskiego urzędu. – Uznałem, że w tej sprawie muszę zwrócić się o pomoc do prawnika – opowiada.

Zgromadzili wiele dokumentów. Szef pana Waldemara potwierdził, że w czasie gdy w Polsce rzekomo miał po pijanemu rozjechać psa, był w pracy za granicą. Dodatkowym dowodem były billingi połączeń telefonicznych – pokazywały, że Szczepanik tego dnia dzwonił z Francji. Sąd nie miał wątpliwości, że 59-latek jest niewinny. – Niedawno, w październiku, udało się nam wywalczyć uniewinnienie – mówi pan Waldemar. I dodaje, że to konkubent kuzynki, z którą nie utrzymuje kontaktu, wiele lat temu musiał przejrzeć jego dokumenty i używać jego tożsamości, przedstawiając się w ten sposób innym ludziom.

Winnych brak

Waldemar Szczepanik uznał, że ktoś powinien ponieść odpowiedzialność za to, na co go naraził. – To nie tylko nerwy, ale też realne koszty. Musiałem w tej sprawie z Francji latać samolotem do Polski – zaznacza.

Wraz z adwokatem szczegółowo sprawdzili pracę policjantów i wskazali na wiele niedopatrzeń. Pierwsze, najpoważniejsze – dwa razy uwierzyli jakiemuś człowiekowi na słowo w podawaną tożsamość i nie obejrzeli żadnego dokumentu tożsamości. Inne: prawdziwy Waldemar Szczepanik nie ma znaku szczególnego, jakim jest tatuaż na przedramieniu; nie posiada też prawa jazdy kategorii A, B, C i T – ma jedynie prawo jazdy kategorii B oraz od ponad dwóch lat nie mieszkał pod wskazywanym adresem w Warszawie.

Prokuratura Rejonowa w Ciechanowie w czerwcu 2015 r. wyłączyła z tej sprawy odrębny wątek i wszczęła śledztwo w sprawie „podstępnych zabiegów mających na celu skierowanie ścigania o przestępstwo Waldemara Szczepanika”. W lipcu tego roku sprawę umorzyła. Śledczy uznali, że policjanci wykonali swoją pracę jak należało. Argumenty? Podczas zatrzymania na drodze mężczyzna dwa razy spontanicznie podawał te same dane. Potwierdził je też jadący z nim pasażer. A dodatkowo podczas kontroli „podchodzili do nich mieszkający w pobliżu ludzie, którzy mówili, że znają kierującego, bo on często jeździ po alkoholu. Wskazywali, jak się nazywa, gdzie mieszka”.

Prokuratorzy uznali też, że doprowadzający na przesłuchanie funkcjonariusze są bez winy. Mężczyzna, którego zastali w samych slipach, przedstawił się bowiem jako Waldemar Szczepanik. Powiedział im, że jego dokumenty ma brat w RPA. Pokazał policjantom książeczkę RUM oraz dokumenty z ZUS, na których widniało nazwisko Szczepanika i numer PESEL.

Bez winy jest też komisarz przesłuchujący mężczyznę. Śledczy uznali, że mogło być tak, iż wydruk z prawa jazdy ze zdjęciem prawdziwego Waldemara Szczepanika zrobił po przesłuchaniu. Jednak to zdaniem prokuratury bez znaczenia, bo człowiek na zdjęciu wydawał się policjantowi podobny do przesłuchiwanego. Poza tym nie miał podejrzeń, bo „czynności podejmował” z człowiekiem doprowadzonym z izby zatrzymań.

Adwokat Waldemara Szczepanika złożył zażalenie na decyzję prokuratury. Ten sam sąd w Płońsku, który pana Waldemara uniewinnił, stwierdził jednak, że śledczy mają rację: policjanci są bez winy. Decyzja prokuratury została utrzymana w mocy.

– Jak to możliwe, że doszło do wadliwego oskarżenia i skazania, co potwierdził sam sąd, a jednocześnie nikt w tej sprawie nie zawinił? – dziwi się Waldemar Szczepanik. Chociaż po tej sprawie nic go już nie powinno dziwić.

Nowy numer "Do Rzeczy" od poniedziałku w kioskach

Źródło artykułu:Do Rzeczy
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (238)