"Do Rzeczy": Trzeba się wziąć za nietykalnych
- Trzeba wreszcie wziąć się za tych do tej pory nietykalnych, stawiać ich przed sądem. Pokazać, jak ludzie, którzy dzisiaj mają usta pełne frazesów o wolności, po prostu okazują się często pospolitymi złodziejami. A jeżeli postawimy wreszcie największych, zasłaniających się polityką kanciarzy przed sądem, to będzie to lekcja dla obecnie sprawujących władzę, ostrzeżenie: jeżeli wy również spróbujecie nadużywać stanowisk dla własnych korzyści, to wasi następcy rozliczą was w taki sam sposób - mówi w rozmowie z tygodnikiem "Do Rzeczy" prof. Andrzej Nowak, historyk, członek Narodowej Rady Rozwoju przy prezydencie Andrzeju Dudzie. Podkreśla też, że każda "dobra zmiana" może przestać być dobra, kiedy "zabraknie w niej hamulców i autorefleksji".
Wojciech Wybranowski: Niedawno pan i prof. Timothy Snyder wspólnie wystąpiliście przeciwko planom wicepremiera Piotra Glińskiego dotyczącym sporych zmian w funkcjonowaniu Muzeum II Wojny Światowej. Nie podoba się panu polityka historyczna PiS?
Andrzej Nowak: Warto się zastanowić, jak powinna być realizowana nasza polityka historyczna po blisko roku, jaki upłynął od wyborczej zmiany w Polsce. Zmiany, w której właśnie polityka historyczna była jednym z ważniejszych haseł, oczekiwanym przez większość wyborców PiS. Jednak każda dobra zmiana – mówię to bez ironii – może przestać być dobra, kiedy zabraknie w niej pewnych hamulców, autorefleksji, zastanowienia nad tym, czy wraz z dążeniem do przeciwstawienia się wszystkiemu, co było wcześniej, co zostawiają w spadku bezpośredni poprzednicy, nie gubimy czegoś ważnego.
Musimy szanować prawo obywateli do oceny naszej wspólnej historii z różnych punktów widzenia. Niedobra byłaby sytuacja, w której państwo w każdej sferze chciałoby dyktować jeden uprzywilejowany sposób widzenia naszej przeszłości. To właśnie byłoby sprzeczne z polską tradycją, tradycją wolnościową, zdecentralizowaną, a nie centralnie sterowaną, autorytarną. Jeśli jesteśmy pewni naszych racji, to możemy zdobyć się na wspaniałomyślność wobec innych spojrzeń, pod jednym tylko warunkiem: zachowania w każdym z nich szacunku dla wielkiego dorobku naszej wspólnej historii – dorobku, bez którego by nas nie było. I nie chodzi mi o „dorobeczek” zaledwie ostatnich 27 lat, ale 1050 lat naszych dziejów. Byłem i pozostaję orędownikiem radykalnego odejścia od nihilistycznego kursu, na jakim politykę historyczną ustawiła władza Platformy Obywatelskiej i „Gazety Wyborczej”. To, co robiono wcześniej, atakując polską tożsamość, którą uważano za balast, za „obciach”, za coś, co powinniśmy zostawić za drzwiami z napisem
„nowoczesność” – to było po prostu bardzo głupie. Jednakże ci z nas, którym zależy, by polska historia kojarzyła się jak najlepiej, muszą zarazem bronić jej aspektu wolnościowego. Należy unikać prowadzenia owej polityki historycznej w sposób, który mógłby sprawić, że jej odbiorca pomyśli: „To służy tylko trzymającym władzę”.
Część obietnic wyborczych PiS nadal jest tylko obietnicami. Opozycja zaś oskarża partię rządzącą o łamanie demokracji. Rząd Beaty Szydło nadal jest „dobrą zmianą”?
- Na razie nie widzę zasadniczych powodów do krytyki. Zauważam natomiast rosnące – po pierwszym roku od wygrania wyborów przez prezydenta Andrzeja Dudę i PiS – oczekiwania społeczeństwa na realizację programu, który partia Kaczyńskiego - w odróżnieniu od innych ugrupowań - rzeczywiście ma. Oczywiście, żadna partia nie zrealizuje obietnic wyborczych w ciągu roku. Na ambitne cele, jakie PiS sobie postawił, potrzeba być może nie jednej, ale dwóch kadencji – czego bardzo serdecznie Polsce życzę. Właśnie dlatego jednak warto, by władze partii rządzącej zwróciły baczną uwagę na pierwsze głosy krytyki czy pewnego zaniepokojenia dobiegające nie z „salonów arystokracji postpeerelowskiej”, ale ze strony ludzi, którzy głosowali na Prawo i Sprawiedliwość.
Wracając do pańskiego pytania o politykę historyczną – mimo krytycznych uwag w tym zakresie, widać przecież starania nowej władzy o odnowienie szacunku obywateli do naszych dziejów, o przywrócenie pamięci o wielkości Polski. I to na pewno „punktów” PiS nie odbiera, ale dodaje. Sprawami ważniejszymi są jednak realizacja programu społeczno- gospodarczego, poprawa warunków materialnych i możliwości godnego zarobkowania przez ludzi, którzy żyją w niedostatku, a w każdym razie poniżej średniej krajowej. To były sztandarowe obietnice PiS, w tym także program „Rodzina 500 plus”. Realizacja tego programu, to, że te świadczenia są dzisiaj polskim rodzinom wypłacane, to największy niezaprzeczalny sukces tego rządu.
Ludzie związani z poprzednią ekipą, byłe elity polityczno-medialne w Polsce, często przebąkują o "drugim Majdanie". Nie obawia się pan sytuacji, w której dojdzie do przelewu krwi?
- Niestety, doprowadzenie do przelewu krwi, a przynajmniej medialnej wizji takiego zdarzenia, jest zawsze możliwe i dlatego lekceważyć tego niebezpieczeństwa nie wolno. Niedawno czytałem opis wydarzeń z 1989 r. o tym, jak w ramach sterowanej przez Gorbaczowa z Moskwy pieriestrojki wywołano histerię w Pradze, kreując historię rzekomo zastrzelonego studenta. Okazało się, że był to jakiś agent służb specjalnych, którego nie zabito, tylko wywieziono w bezpieczne miejsce, a chodziło o wmówienie manifestującym wtedy młodym ludziom, że polała się krew, że są ofiary. I tak dokonała się „aksamitna rewolucja” – odsunięto niechciany przez Gorbaczowa, a skądinąd rzeczywiście obrzydliwy, reżim w Pradze. Oczywiście dzisiaj sytuacja w Polsce jest niepodobna do tej z Pragi w 1989 r. Tam wówczas strajkowali młodzi, ideowi ludzie, występujący nie w obronie własnych interesów, ale przeciwko władzy totalnie skorumpowanej, totalitarnej, zbrodniczej. Natomiast w Polsce mamy do czynienia z sytuacją, gdy przedstawiciele partii,
która straciła władzę na szczeblu centralnym, nadal dominują w najbogatszych samorządach, mając wciąż skuteczną osłonę w prywatnych wielkich mediach. Oni właśnie, obawiając się rozliczeń prawnych za nieprawidłowości w zarządzaniu pieniędzmi publicznymi, próbują teraz kreować „oburzenie społeczne” przeciwko rzekomemu autorytaryzmowi PiS. W tej sytuacji gwarancją bezpieczeństwa dla obecnego rządu i szansą na przyszłość dla całej Polski jest wyciągnięcie pełnych, karnych konsekwencji wobec wszystkich, którzy dla celów prywatnych nadużywali stanowisk czy to w samorządach, czy administracji państwowej.
To wywoła krzyk, że opozycja jest prześladowana. Prezydent Warszawy już sugeruje, że „będą zamykać”.
- Trzeba wreszcie wziąć się za tych do tej pory nietykalnych, stawiać ich przed sądem. Pokazać, jak ludzie, którzy dzisiaj mają usta pełne frazesów o wolności, po prostu okazują się często pospolitymi złodziejami. A jeżeli postawimy wreszcie największych, zasłaniających się polityką kanciarzy przed sądem, to będzie to lekcja dla obecnie sprawujących władzę, ostrzeżenie: jeżeli wy również spróbujecie nadużywać stanowisk dla własnych korzyści, to wasi następcy rozliczą was w taki sam sposób. Tylko w ten sposób można przełamać łańcuch niemożności i niesprawiedliwości, który rzeczywiście skuwa nas od 27 lat po Okrągłym Stole, kiedy nie udało się rozliczyć właściwie żadnej afery z udziałem wysoko postawionych na szczeblach władzy osób. Ale też, by skutecznie zapobiec prowokacjom, wykreowaniu jakiejś „ofiary władzy”, trzeba mieć sprawnie działające, rzetelne media publiczne. Niestety, w tym zakresie, delikatnie mówiąc, nie wszystko udało się uzyskać w ciągu tego roku.
Zgodzi się pan, że media publiczne to przypadek, gdy "dobra zmiana" nie wyszła? Mamy gorszący konflikt dwóch bliskich PiS środowisk o pieniądze i wpływy, a w samej partii – wojnę frakcji.
- Trudno mi rozeznać szczegóły, bo patrzę przez pryzmat albo innych mediów, albo tych, które są zaangażowane w ten konflikt. Myślę jednak, że rzeczywiście to, co dziś dzieje się wokół mediów publicznych, dla ludzi głosujących na PiS jest bardzo przykrym widowiskiem. Widzę oczywiście zmiany na lepsze w TVP, bo takiego rekordu propagandowego załgania, jakie osiągnęła Telewizja Polska w czasach – umownie nazwijmy to – „Kraśki-Tadli”, nie da się przebić i obecna władza do tego poziomu nie dochodzi. Jednak to słaba pochwała. Trzeba od tego antywzorca oddalać się znacznie szybciej. To, co mam do zarzucenia programom informacyjnym, to zjawisko, które nazywam pornografią emocjonalną, wciąż uprawianą w głównych programach informacyjnych w poszukiwaniu oglądalności. Dobrze, że informacje polityczne są ostre, źle, że obok nich, a często zamiast nich, dzienniki TVP wypełniają opowieści o indywidualnych patologiach, o ludzkich nieszczęściach, brukowe „wyciskacze łez”. To nie są tematy do głównego wydania programu
informacyjnego! Potrzebujemy telewizji publicznej rzetelnie pokazującej rzeczywistość polityczną widzianą z różnych stron, więcej informacji, także tych ze świata, więcej pogłębionych analiz.
Nowy numer "Do Rzeczy" od poniedziałku w kioskach