"Do Rzeczy": Niemcy dwóch społeczeństw
Badanie opinii publicznej w Niemczech wykazało, że 57 proc. respondentów uważa islam za zagrożenie dla swojego bezpieczeństwa, a 40 proc. pytanych określiło się jako „obcy we własnym kraju” z powodu rosnącej liczby muzułmanów - pisze Grzegorz Kucharczyk w nowym numerze tygodnika "Do Rzeczy".
08.10.2016 10:32
Ostatnia seria zamachów terrorystycznych w Niemczech, a właściwie sposób reakcji na nie prezentowany przez prominentnych przedstawicieli władz niemieckich i mediów „głównego nurtu”, po raz kolejny pokazały, że nad Renem nie tylko mamy do czynienia z rosnącą agresją muzułmańskich migrantów wobec społeczeństwa – gospodarza. Coraz wyraźniejszy jest również rozziew między tym, co widzą i odczuwają tzw. zwyczajni Niemcy, a tym, co widzą (a raczej czego nie widzą) obóz władzy, czyli aktualnie rządząca koalicja (CDU/CSU-SPD), oraz medialny mainstream.
Władza wie lepiej
Na początku 2015 r. (8 stycznia) przeprowadzone przez Fundację Bertelsmanna (żadna skrajna prawica) badanie opinii publicznej w Niemczech wykazało, że 57 proc. respondentów uważało islam za zagrożenie dla swojego bezpieczeństwa, ponad 60 proc. ankietowanych stwierdziło, że islam jest nie do pogodzenia z wartościami panującymi w zachodnich społeczeństwach, a 40 proc. pytanych obywateli Bundesrepubliki określiło się jako „obcy we własnym kraju” z powodu rosnącej liczby muzułmanów w Niemczech.
Dokładnie cztery dni po opublikowaniu tego sondażu kanclerz Angela Merkel autorytatywnie stwierdziła, że „islam przynależy do Niemiec”. Z kolei wicekanclerz w rządzie Merkel, reprezentujący koalicyjną SPD Sigmar Gabriel, podczas partyjnej konferencji w Berlinie w listopadzie 2015 r. zaproponował sposób radzenia sobie z mafiami trudniącymi się nielegalnym przerzucaniem tysięcy imigrantów do Niemiec. Rozwiązanie problemu dostrzegł w zorganizowaniu „mostu powietrznego” kontrolowanego przez władze, tak aby samolotami – z pominięciem mafii – do Niemiec bezpiecznie przybywali kolejni imigranci. Wszak, tak jak wyjaśniał socjaldemokratyczny polityk, „nie chodzi o ilość, ale o szybkość, z jaką przybywają do naszego kraju imigranci”.
Pełna synergia rządu, mediów i kościołów
Trudno o wyraźniejszą ilustrację rozjechania się dwóch światów – „zwykłych Niemców” i rządzącego establishmentu. Ten na swoje usługi ma również stado niezależnych umysłów ulokowane w tzw. głównym nurcie medialnym. Do tej pory najczęściej stosowaną metodą było przemilczanie niewygodnych dla władz faktów związanych z faktyczną klęską polityki wielokulturowości w Niemczech. Próba „zamilczenia na śmierć” (totschweigen) sprawy masowych napaści na Niemki w noc sylwestrową 2015 r. jest tutaj klasycznym przykładem. Niejedynym przecież.
„Zamilczaniu na śmierć” towarzyszy zazwyczaj uśmiercanie cywilne tych, którzy wskazują, że coś jest nie tak z polityką akulturacji do społeczeństwa niemieckiego muzułmańskich imigrantów. Tutaj na podorędziu jest rozbudowywana ideologia politycznej poprawności i usankcjonowana przez prawo państwowe walka z „mową nienawiści”. Pod ten paragraf podpaść można bardzo łatwo, kwestionując choćby dogmat o islamie jako „religii pokoju”.
Przy okazji ostatniej serii zamachów w Niemczech mainstreamowa propaganda przekonywała obywateli Bundesrepubliki o serii „odosobnionych przypadków”, o tym, że autorami zamachów byli „szaleńcy”, o tym, że co prawda sprawca zamachu (w Ansbach) był muzułmaninem, ale „nie praktykował”.
Należy zauważyć, że w tej polityce wypierania ze świadomości społecznej zagrożenia islamskiego panujący w Niemczech establishment rządowo-medialny znalazł sojusznika po stronie kościelnej.
"Mowa nienawiści" na listach bestsellerów
Czy więc w kraju filozofów zaniknął zupełnie zdrowy rozsądek? Z pewnością nie i świadczy o tym fakt rosnącej popularności książek, które wbrew oficjalnej wykładni nie tylko kwestionują tezę, że „islam przynależy do Niemiec”, lecz także że stanowi dla nich, dla ich bezpieczeństwa najpoważniejsze zagrożenie. W 2010 r. na listy bestsellerów trafiła książka Thilo Sarrazina pod wymownym tytułem „Deutschland schafft sich ab” („Niemcy likwidują się same”). Co charakterystyczne, autorem tego czytelniczego hitu jest polityk od lat związany z SPD i w 2010 r. z rekomendacji tej partii zasiadający w zarządzie Bundesbanku.
Krótko po ukazaniu się swojej bestsellerowej książki Sarrazin musiał pożegnać się z tym lukratywnym stanowiskiem. Został oskarżony o… „prawicowy ekstremizm” i sianie – a jakże! – „mowy nienawiści”. Medialny hejt o mało nie skończył się dyscyplinarnym usunięciem Sarrazina z SPD. Bezpośrednio zabiegał o to wspomniany już wcześniej Sigmar Gabriel, według którego autor książki „szkodził wizerunkowi partii”. W jaki sposób? Poprzez główną tezę swojej publikacji, która brzmiała, że trwające od kilkudziesięciu lat wysiłki w kierunku asymilacji czy akulturacji w Niemczech imigrantów o korzeniach muzułmańskich są całkowicie bezskuteczne, czego nie można powiedzieć o imigrantach wywodzących się z Europy Środkowej (Polacy) czy Dalekiego Wschodu (Koreańczycy). Decydującym czynnikiem, który przesądził o tej porażce, był i jest – jak przekonuje Sarrazin – czynnik kulturowy, a zwłaszcza religijny. A to już jest rasizm.
O "równoległych społeczeństwa"
Sarrazin przetrwał medialny hejt, a jego książka okazała się swego rodzaju przełomem, ośmielającym innych autorów do zabrania głosu w sprawie kształtowania się w Niemczech na początku XXI w. „równoległych społeczeństw” (niemieckiego i panującego w enklawach zdominowanych przez muzułmanów), a nawet „społeczeństwa przeciwnego” (Gegengesellschaft). Na uwagę zasługuje fakt, że książki te piszą nie jacyś „prawicowi ekstremiści”, ale ludzie od lat czynni – jako samorządowcy lub funkcjonariusze państwawa – w sferze publicznej.
W ten sposób w ciągu ostatnich kilku lat na listy bestsellerów w Niemczech trafiły dwie książki Heinza Buschkowsky’ego („Neukölln jest wszędzie” oraz „Inne społeczeństwo”), podobnie jak Sarrazin związanego z SPD. Są one zapisem jego doświadczeń, które zebrał jako wieloletni burmistrz Neukölln, jednej z dzielnic Berlina, w których odsetek imigrantów jest najwyższy (w 2014 r. ponad 40 proc. z 322 tys. mieszkańców tej dzielnicy było imigranckiego pochodzenia, w zdecydowanej większości muzułmańskiego). Według Buschkowsky’ego w tej śródmiejskiej dzielnicy stolicy Niemiec do 2025 r. odsetek mieszkańców o imigranckich (muzułmańskich przeważnie) korzeniach wzrośnie nawet do 80 proc. Już taka prognoza jest „mową nienawiści”. A potem już jest tylko gorzej, bo socjaldemokratyczny polityk opierając się na konkretnych przykładach szkół, gdzie panuje przemoc uprawiana przez uczniów z rodzin imigranckich lub wielopokoleniowych rodzin, które w całości żyją z niemieckiego „socjalu” (tzw. Hartz IV), pokazuje, że firmowana
przez państwo tzw. polityka integracji w rzeczywistości wspiera tworzenie na ulicach niemieckiej stolicy „równoległego społeczeństwa”, które ma własną religię, obyczaje, a nawet własny wymiar sprawiedliwości.
Ten ostatni problem porusza w swojej książce (w 2015 r. przez wiele tygodni pierwsze miejsce na liście bestsellerów „Spiegla”) „Niemcy na sygnale” Tania Kambouri. Autorka, niemiecka policjantka o greckich korzeniach, w 2013 r. dała się poznać szerszej opinii publicznej jako autorka listu otwartego zamieszczonego w gazecie niemieckiego związku policjantów, w którym inkryminowała bierność władz wobec narastającej fali muzułmańskiej agresji wobec niemieckich funkcjonariuszy. Temat ten rozwinęła dwa lata później w książce bijącej rekordy popularności. Kambouri, podobnie jak Sarrazin czy Buschkowsky, pisze o tym, o czym wiedzą wszyscy, ale każdy boi się o tym mówić. O tym więc, że w „równoległych społeczeństwach” muzułmańskich w Niemczech w zasadzie nie funkcjonuje niemiecki wymiar sprawiedliwości, którego kompetencje przejmują (podobno w dziewięciu na dziesięć spraw) tzw. sędziowie rozjemcy, którzy w zgodzie z przepisami islamu powoływani są przez dwie zainteresowane rodziny, o tym, że w niemieckim orzecznictwie
sądowym istnieje tzw. Islam-Rabatt, czyli łagodniejsze kary dla sprawców morderstw, powołujących się na „zwyczaje panujące w rodzinie” (tzw. morderstwa honorowe), o tym, że wezwanie interwencji policji jest traktowane w muzułmańskich społecznościach jako dowód niezaradności, a przyjazd policjantki na miejsce zdarzenia – jako ujma na honorze prawdziwych muzułmanów.
Czy jednak Angela Merkel czyta takie książki?