Polska"Do Rzeczy": Jestem trochę jak kurczak

"Do Rzeczy": Jestem trochę jak kurczak

- Gdy Polak wraca z wakacji w Grecji, to opowiada: "Owoce morza? Smakują trochę jak kurczak". Ja jestem "trochę jak kurczak", bo się wszystkim moje wypowiedzi z czymś kojarzą - mówi w rozmowie z tygodnikiem "Do Rzeczy" ks. Jacek Stryczek. Powtarza krytykowane przez o. Macieja Ziębę słowa, że Jezus nie kazał się dzielić, broni bogatych przedsiębiorców, ale przypomina, że od lat walczy z biedą. - Zamiast wielkich podziałów społecznych dzisiaj, chciałbym, aby Polska była krajem milionerów. Aby ludzie sami radzili sobie w życiu. Jednak też snuję drugą opowieść, równoległą, o tym, że Polska jest krajem dorobkiewiczów. My dopiero uczymy się wspierać wzajemnie - mówi.

"Do Rzeczy": Jestem trochę jak kurczak
Źródło zdjęć: © Agencja Gazeta | Mateusz Skwarczek

15.04.2016 | aktual.: 22.04.2016 11:39

Stefan Sękowski:Został ksiądz dyżurnym katoliberałem...

Ks. Jacek Stryczek: Gdy Polak wraca z wakacji w Grecji, to opowiada: „Owoce morza? Smakują trochę jak kurczak”. Ja jestem „trochę jak kurczak” (śmiech), bo się wszystkim moje wypowiedzi z czymś kojarzą. Nie powiedziałbym o sobie, że moje poglądy wywodzą się z liberalizmu czy jakiejkolwiek doktryny politycznej. Gdy miałem 20 lat, stwierdziłem, że muszę sprawdzić, czy moja wiara działa, a jeśli nie działa, to trzeba sobie dać z nią spokój. Zacząłem szukać takiego odczytania Ewangelii, które realizuje się w życiu. Dlatego uważam, że mam poglądy ewangeliczne.

Według o. Macieja Zięby OP to raczej „liberalne brednie”.

- W PRL uczono ludzi, że należy mówić źle o księżach. Dzisiaj dodano do tego nowy wymiar: księża mówią źle o księżach w mediach. Jestem temu przeciwny.

Nie musimy rozmawiać o o. Ziębie, ale możemy o jego argumentach. Krytykuje on księdza pogląd, jakoby Jezus nie kazał się dzielić.

- Bo nie kazał!

Kazał - bogatemu młodzieńcowi, który się go spytał, co ma robić, by osiągnąć życie wieczne.

- Jemu tak, ale nie ma takiego miejsca w Piśmie Świętym, w którym Jezus powiedziałby, że wszyscy powinni podzielić się swoim majątkiem z innymi. Jezus miał wielu bogatych przyjaciół i żadnemu z nich nie kazał sprzedawać swojego dorobku. Nawet Piotr, Andrzej, Jan i Jakub mieli wspólną firmę rybacką, na której czele stał Zebedeusz. Nie sprzedali jej, choć zostali apostołami. Dla mnie to jest ogromne nadużycie, gdy ktoś wkłada w usta naszego Mistrza swoje słowa. Przecież z tego wynika zupełnie inna postawa. Należy z szacunkiem podchodzić do Słowa Bożego.

Dlaczego więc powiedział to bogatemu młodzieńcowi?

- Interpretuję to tak: prawdopodobnie nie doszedł do bogactwa sam. Skoro był taki bogaty mimo młodego wieku, najwyraźniej otrzymał duży spadek po rodzicach. Czczenie ich rozumiał jako dbałość o ich dziedzictwo. Być może Jezus zachęcał go do tego, by spróbował żyć na własny rachunek. Tymczasem historia bogatego młodzieńca wpisała się w myślenie „katomarksistowskie”, bo wynika z niej, że jeśli coś mamy, to jesteśmy podejrzani.

Nie ma nic złego w tym, że właściciel firmy zarabia więcej niż pracownicy. Pytanie brzmi jednak: jak często wynika to z tego, że nierzetelnie im płaci?

- Nie mam pojęcia, jak należałoby sprawiedliwie dzielić dochody firmy i kto to powinien robić. Ewangelia nie zajmuje się nauczaniem społecznym. Zajmuje się zbawieniem. Kiedy św. Paweł poucza niewolnika, który uciekł od swojego pana, nie mówi mu, że ma wszcząć rewolucję, ale że ma wrócić do swojego pana. Pierwsi chrześcijanie nie dokonywali rewolucji społecznej. Nie podważali porządku społecznego. Stawali się za to „duszą” społeczeństwa.

Do jego pana św. Paweł pisze, by potraktował swojego zbiegłego niewolnika łagodnie. Chociaż czasy się zmieniły, to praca najemna nie jest niewolnictwem, Kościół robi nadal to samo co św. Paweł – właśnie w ramach nauczania społecznego.

- Nauczanie społeczne trzeba widzieć w kontekście całości nauczania Kościoła. Gdy pytam uczestników kursów przedmałżeńskich o największe przykazanie, wielu mówi o „miłości bliźniego”. Nie potrafią podać całego przykazania miłości, które zaczyna się od obowiązku umiłowania Boga. Teraz spłaszczona do spraw międzyludzkich Ewangelia staje się religią bez Boga. Naszym głównym zadaniem jest osiągnięcie zbawienia, a nie rozwiązanie problemów społecznych. Bardzo przeżywam los ludzi ubogich i od lat walczę z biedą. I to nie na zasadzie pomocy jednej osobie, ja przeżywam biedę każdego, dlatego wciąż tworzę ogromne projekty systemowe, żeby jak najwięcej osób mogło otrzymać pomoc. Jednak to nie upoważnia mnie do tego, by zaglądać bogatym do portfela. Uważam, że takie podejście jest niekulturalne lub – do wyboru – żenujące…

Nierówności dochodowe nie są problemem?

- Uważam, że dopóki ktoś ma o to pretensje do innych, dopóty będzie miał problem z zarabianiem. Moje pozytywne mówienie o ludziach bogatych jest elementem drogi do przemian społecznych w Polsce. Zamiast wielkich podziałów społecznych dzisiaj, chciałbym, aby Polska była krajem milionerów. Aby ludzie sami radzili sobie w życiu. Jednak też snuję drugą opowieść, równoległą, o tym, że Polska jest krajem dorobkiewiczów. My dopiero uczymy się wspierać wzajemnie. Prawdą jest jedno i drugie: dobrze jest dobrze myśleć o pieniądzach i to, że wielu z nas musi jeszcze bardzo pracować nad sobą oraz swoją wrażliwością.

Państwo także powinno brać na siebie odpowiedzialność za ubogich?

- Powinniśmy brać za nich odpowiedzialność jako społeczeństwo. Chcę być dobrze zrozumiany: ja nie jestem politykiem ani kolejnym publicystą. Nie traktuję wolnego rynku jako kategorii ideologicznej, tylko jako fakt. Żyjemy w rzeczywistości rynkowej, a ja staram się pomagać ludziom radzić sobie w życiu, które wiodą w tej rzeczywistości. Zajmuję się przede wszystkim budzeniem ludzi do aktywności, by nie zakopywali swojego potencjału. Nie znaczy to, że nie mam swojego zdania o różnych patologiach. Polska jest okrutnym krajem, w którym liczne grupy nie mogą liczyć na pomoc, także państwa, choć powinny. Systemowo nie rozwiązano problemów ani wielu starszych osób, ani głodnych dzieci, ani samotnych matek. Jednocześnie wydajemy dużo pieniędzy na pomoc, która jest źle ukierunkowana. Wolontariusze stowarzyszenia Wiosna, którym kieruję, szukali na Podkarpaciu, jednym z biedniejszych regionów kraju, odbiorców do Szlachetnej Paczki. W jednej wsi na 50 rodzin, które odwiedzili, tylko trzy spełniały kryteria.

Dlaczego?

- Cała reszta żyła z pomocy społecznej i nawet nie chciało im się uprawiać ogródka. Tak oducza się ludzi walki o przetrwanie, zaradności życiowej. A ja chciałbym, aby ludzie radzili sobie w życiu.

Ksiądz chce także zmienić wizerunek przedsiębiorców.

- Wciąż mamy pozostałości myślenia minionej epoki: pracownik jest dobry, a przedsiębiorca zły. Wydaje mi się, że jest różnie. Happening w obronie przedsiębiorców organizowałem dlatego, że w Polsce się ich nie szanuje. Bronię ludzi przed tym, co ich samych może zabić. Jeśli uznamy, że przedsiębiorcy są źli, to nikt nie będzie chciał być przedsiębiorcą, reszta wyjedzie za granicę. I już naprawdę nie będzie miejsc pracy.

Dlatego jeśli komuś nie odpowiada jego praca, to mówi mu ksiądz: zawsze możesz ją zmienić. To nie takie proste, strukturalne bezrobocie nie wzięło się z lenistwa, tylko m.in. z warunków lokalnego rynku pracy i kiepskiej edukacji.

- Po śmierci nikt nie będzie się Bogu tłumaczył z tego, że miał nieodpowiednie warunki, ważne będzie tylko, jakie owoce przyniosło jego życie. Jakiś czas temu pomagaliśmy bezdomnemu w Chrzanowie – małym mieście w Małopolsce. Ten człowiek znalazł pracę, ma gdzie mieszkać, wrócił do społeczeństwa. Swoją postawą zachęcił także bezdomnego kolegę do walki o poprawę losu. Mam pełną świadomość tego, że życie nie jest łatwe. Siedem lat budowania Wiosny miałem wyjęte z życiorysu, tyle pracowałem. Dwa lata z powodu problemów finansowych w Szlachetnej Paczce nie spałem. A mimo to się udało – dziś Wiosna zatrudnia sto kilkadziesiąt osób, własnym życiem mogę zaświadczyć, że można. Dlatego pokazujemy ludziom, jak się wyrwać z beznadziei. Szkolimy niepełnosprawnych czy ludzi powyżej 50. roku życia po to, by mogli odnaleźć się na rynku pracy po długotrwałym bezrobociu. A tu przeszkodą naprawdę są często bariery mentalne.

Na przykład?

- Ludzie niepełnosprawni, często od urodzenia, bywają otoczeni szaloną miłością rodziców, która doprowadza ich do tego, że czują, iż nic od nich nie zależy. Przyjeżdża na szkolenie chłopak i z hotelu dzwoni do naszej asystentki, żeby… przyszła i zrobiła mu herbatę. To nie jest wina jego choroby, tylko rodziców, którzy go nie nauczyli walczyć o przetrwanie. Gdy taki człowiek stara się o pracę, musi udowodnić, że jest w stanie wnieść coś do tego biznesu.

Ponad dofinansowanie z PFRON.

- Staramy się zmieniać mentalność tych ludzi. Co z tego, że zarzucimy człowieka szkoleniami, skoro on nie wierzy w to, że będzie potrafił wykorzystać nabytą wiedzę? Wspólnym mianownikiem naszych akcji jest to, że zaczynamy od tworzenia unikatowego klimatu wokół osoby, by poczuła, że jest kimś ważnym. Ona się wtedy otwiera i pokazuje swój potencjał – chcemy, by nam uwierzyła, że ma ten potencjał. W programie Akademia Przyszłości biorą udział dzieci uczące się najgorzej w szkole. Jego inauguracja odbywa się na wyższej uczelni. W ten sposób kodujemy w ich głowach, że mogą kiedyś studiować, choć dziś są uważane za słabych uczniów. Wykład wygłasza np. profesor astronomii, a potem zadaje pytanie. To najgorsze dziecko w szkole na nie odpowiada, dostaje pochwałę od profesora i czuje się niesamowicie dumne. Na zajęciach wolontariusze dają mu dużo łatwiejsze zadania niż rówieśnikom i gdy je wykona, wpisują mu do indeksu sukces, np. „Dzisiaj się uśmiechnąłem”. Przeprowadzamy dzieci od porażki w szkole do sukcesu w
życiu.

Nowy numer "Do Rzeczy" od poniedziałku w kioskach

Źródło artykułu:Do Rzeczy
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (96)