"Do Rzeczy": Dzielnice Proroka
Policja szariatowa w Europie? To nie żart. W różnych miastach europejskich, w dzielnicach zamieszkanych głównie przez muzułmanów, można spotkać samozwańcze patrole - pisze Dominika Ćosić w nowym numerze tygodnika "Do Rzeczy".
25.03.2016 15:32
Strażnicy islamu kontrolują całe kwartały miast, do których boją się zapuszczać nawet miejscowa policja czy pogotowie. Takie miejsca nazywane są eufemistycznie wrażliwymi obszarami miejskimi. Przekładając to na normalny język: to po prostu dzielnice, w których policja i administracja lokalna są bezradne, i które rządzą się swoimi prawami.
Niezależnie, czy chodzi o Francję, czy Szwecję, schemat jest zawsze podobny. To okolice zamieszkane przez imigracyjny, najczęściej muzułmański (jeśli chodzi o religię) lumpenproletariat, obszary, w których bezrobocie jest o wiele wyższe niż w innych regionach, za to o wiele niższy jest stopień edukacji. Bezrobocie, brak perspektyw zawodowych, bieda owocują znacznie podwyższoną przestępczością, a w połączeniu z silnymi wpływami muzułmańskimi sprawiają, że mieszkańcy są łatwym łupem dla ekstremistów islamskich. Państwo najczęściej już lata temu straciło kontrolę nad sytuacją w tych rejonach, które nazywa wrażliwymi obszarami miejskimi. Jednak dopiero od niedawna zaczyna się o tym oficjalnie mówić. Czy nie jest na to za późno? To pytanie chyba retoryczne.
Londonistan
Dziesięć lat temu ukazała się książka Melanie Phillips o znamiennym tytule „Londonistan”. Punktem wyjścia był szok wywołany atakami terrorystycznymi w Londynie rok wcześniej i tym, że ich sprawcami nie byli obcy terroryści, ale muzułmanie już urodzeni w Wielkiej Brytanii, drugie pokolenie imigrantów. Phillips nie bawi się w polityczną poprawność i może nawet nieco przerysowuje, ale też próbuje odpowiedzieć na pytanie: Jak to się stało, że jej kraj stał się siedzibą islamskich terrorystów? Książka ukazała się 10 lat temu, a pięć lat później opublikowano oficjalne dane odnośnie do populacji muzułmańskiej w Anglii i Walii. Według nich w ciągu 10 lat (od 2001 do 2011 r.) zwiększyła się ona prawie dwukrotnie: z 1,55 mln do 2,7 mln. W dodatku jest wyraźna tendencja wzrostowa, spowodowana wyższym współczynnikiem dzietności i młodszym społeczeństwem. Demografowie szacują, że w 2030 r. w 60-milionowym kraju będzie co najmniej 6 mln muzułmanów. Większość z nich pochodzi z Pakistanu czy Bangladeszu. I duża część też,
co trzeba przyznać, po prostu prowadzi normalne życie. Jednak nie wszyscy.
To, co jest najbardziej niebezpieczne, to tworzenie dzielnic-gett, do których nawet policja boi się zapuszczać. W samym Londynie okolicą uważaną za najbardziej muzułmańską i niebezpieczną jest East London, a zwłaszcza Whitechapel oraz Tower Hamlets. To tutaj kilka lat temu (najbardziej intensywnie było w 2014 r.) zaczęły się pojawiać samozwańcze patrole szariatowe. Grupki głównie młodych mężczyzn wieczorami kontrolowały ulice i upominały przechodniów, ich zdaniem, naruszających normy. Czyli na przykład kobiety w krótkich spódnicach lub zbyt mocno wymalowane (nawet jeśli to były rodowite Brytyjki, upominano je, a czasem wyzywano), także muzułmanki nienoszące tradycyjnych nakryć głowy; mężczyzn „wyglądających na homoseksualistów” lub całujące się pary. W trosce o wizerunek muzułmanów doniesienie o tych patronach złożyły same władze miejscowego meczetu. Imam, Szejk Szams, w kazaniu, które także trafiło do sieci – w ciągu tygodnia obejrzało je ponad 35 tys. osób – potępił uczestników patroli jako „całkowitych
bigotów”. Patrole teoretycznie ustały i w praktyce jest ich mniej, a o tych, które wciąż istnieją, po prostu się nie mówi. Coraz goręcej robi się w podlondyńskiej miejscowości Luton, gdzie jest zresztą spore lotnisko. Za getto muzułmańskie uchodzi zwłaszcza okolica Bury Park.
Relatywnie dużo muzułmanów i złych dzielnic jest też w Birmingham (nie jest jednak prawdą, że działa tu regularna policja szariatowa), w którym wyznawcy islamu stanowią już 20 proc. populacji, a w kilku dzielnicach żyjący w zwartych skupiskach muzułmanie stanowią 70–80 proc. ludności: w Sparkbrook, Alum Rock i Washwood Heath. A także Bradford, z którego rodowici Brytyjczycy coraz częściej po prostu wyjeżdżają. Kilka lat temu islamiści ogłosili projekt stworzenia „emiratów islamskich”. Obejmuje on w sumie 12 miejsc, w tym części następujących brytyjskich miast: Birmingham, Bradford, Derby, Dewsbury, Leeds, Leicester, Liverpool, Luton, Manchester, Sheffield, a także Waltham Forest w północno-wschodnim Londynie oraz Tower Hamlets we wschodnim Londynie, i określa je jako tereny przeznaczone pod jurysdykcję prawa szariatu.
Szwecja
W Szwecji (według oficjalnych danych przestępczość ma stałą tendencję spadkową, aczkolwiek mieszkańcy kraju są zgoła innego zdania) władze za niebezpieczne i wymagające specjalnego nadzoru uznały 45 obszarów. Jako najbardziej niebezpieczne miasta postrzegane są Göteborg i Malmö. Chodzi zwłaszcza o okolice południowej części Malmö – miasta już teraz w ponad 25 proc. muzułmańskiego – które jest określane jako „strefa zakazana” dla niemuzułmanów. Taką dzielnicą jest przede wszystkim Rosengaard. Bezrobocie wśród mężczyzn w szacuje się tam na około 80 proc. W Göteborgu wymieniane są zwłaszcza dzielnice Angered i Backa. W Angered co jakiś czas powtarzały się burdy z udziałem młodzieży muzułmańskiej, która obrzucała policyjne radiowozy koktajlami Mołotowa. Podczas największych zamieszek zniszczonych zostało 15 policyjnych aut. W Backa wielokrotnie młodzież rzucała kamieniami w patrolujących ulice funkcjonariuszy. Policja w kilku obszarach tego miasta stara się uporać z nastolatkami podpalającymi samochody i
atakującymi służby ratownicze miasta. Miejscowa ludność przytacza słowa imama Adly Abu Hajara z Malmö, który powiedział, że „Szwecja jest najlepszym islamskim państwem”.
W Sztokholmie też są gorsze dzielnice. Nie warto się zapuszczać w okolice Rinkeby, Tensta, Skärholmen czy Gangow. O tym, że te okolice są naprawdę niebezpieczne, świadczy fakt, że policja i pogotowie boją się tam zapuszczać. Było wiele przypadków podpaleń i napaści na wezwane wcześniej karetki pogotowia.
Francja
W całej Francji policja swego czasu zidentyfikowała aż ponad 750 obszarów wrażliwych. Są one rozsiane po całej Francji, ale wyjątkowo dużo (i obszernych) jest w Marsylii, która jest obecnie miastem z największą populacją muzułmańską i jedną z najwyższych w całej Francji przestępczością. Niebezpieczne są zwłaszcza przedmieścia (głównie północna część miasta), które są państwem w państwie i w których regularnie dochodzi do zamieszek. Niedawno policja przyznała, że obszar 1,8 tys. mkw. przedmieść Marsylii jest strefą, w której nie ma kontroli nad sytuacją. Takie miejsca są też w innych miastach. Francuski dziennik „Le Figaro” nazwał centrum Perpignan (także południe Francji) prawdziwą „zakazaną strefą”, gdzie agresja, zachowania antyspołeczne, handel narkotykami, muzułmański komunalizm, napięcia na tle rasowym oraz przemoc plemienna zmuszają niemuzułmanów do wyprowadzania się. Gazeta donosi, że także dzielnica Les Izards w Tuluzie jest „strefą zakazaną”. Ulicami rządzą tam arabskie gangi handlarzy narkotyków.
W okolicach Paryża najniebezpieczniejszym rejonem jest departament Seine-Saint-Denis, na północnych przedmieściach stolicy, gdzie znajduje się jedno z największych skupisk muzułmanów w kraju. W dzielnicy mieszka 1,4 mln ludzi, z czego 600 tys. to muzułmanie, głównie z północnej i zachodniej Afryki.
Departament Seine-Saint-Denis jest podzielony na 40 okręgów administracyjnych, nazywanych miasteczkami, z których 36 znajduje się na oficjalnej, rządowej liście wrażliwych stref miejskich. Obszar znany jest też z jednego z najwyższych we Francji wskaźników bezrobocia (ponad 40 proc. osób poniżej 25. roku życia pozostaje bez pracy) i przestępczości z użyciem przemocy oraz handlu narkotykami – opisał go niedawno Soeren Kern, ceniony specjalista ds. polityki europejskiej i imigracji w nowojorskim Gatestone Institute oraz w madryckim think tanku Grupo de Estudios Estratégicos.
Z kolei już w samej stolicy lepiej omijać La Goutte d’Or. To imigrancka dzielnica niedaleko Montmartre (czyli jednej z atrakcji turystycznych). Miejscowy posterunek policji jest na wszelki wypadek ogrodzony barierkami bezpieczeństwa, bo nieraz zdarzały się przypadki prób odbicia aresztowanych członków gangów oraz napaści na policjantów. O tym, jaka to okolica, świadczy też fakt, że policja nie próbuje nawet zatrzymywać kobiet z zakrytymi twarzami, mimo iż jest to sprzeczne z francuskim prawem i podlega karze pieniężnej. Przez długi czas tamtejsi muzułmanie modlili się na ulicach. Ponieważ nie mieścili się w miejscowym meczecie, dostali od władz miasta do dyspozycji pobliskie opuszczone koszary. Wśród mieszkańców panuje nieformalny podział na dwie „dzielnice” – arabską i murzyńską. Obie są równie niebezpieczne.
Holandia
Pod naciskiem opinii publicznej holenderski sąd nakazał rządowi publikację niepoprawnej politycznie listy 40 „zakazanych stref” w tym kraju. Pięć najbardziej problematycznych muzułmańskich dzielnic znajduje się w Amsterdamie, Rotterdamie i Utrechcie. Kolenkit w Amsterdamie jest wśród nich numerem jeden. Kolejne trzy dzielnice znajdują się w Rotterdamie: Pendrecht, Het Oude Noorden oraz Bloemhof. Sam Rotterdam jest uważany za najbardziej muzułmańskie miasto w Holandii i najbardziej imigranckie. Według statystyk ponad 60 proc. dzieci rodzących się w tutejszych szpitalach jest nieeuropejskiego pochodzenia. Piątą niebezpieczną dzielnicą jest Ondiep w Utrechcie, a kolejne to: Rivierenwijk (Deventer), Spangen (Rotterdam), Oude Westen (Rotterdam), Heechterp-Schieringen (Leeuwarden) oraz Noordoost (Maastricht). Tu mieszają się wpływy handlarzy narkotyków, sutenerów i islamskich radykałów. Policja holenderska unikając konfrontacji, stara się nie interweniować w tych dzielnicach, co jeszcze bardziej zwiększa poczucie
bezkarności miejscowych watażków.
Czy jest jakieś wyjście z tej matni? Pierwszym krokiem jest identyfikacja dzielnic niebezpiecznych. Kolejnym może być tylko próba ich „odbicia”. Na razie po ostatnich krwawych zamachach (ale także pamiętając płonące przedmieścia Paryża w 2005 r.) najbardziej zdeterminowana jest Francja, która ma też najlepiej wyszkoloną policję. Jest też motywowana presją społeczną i ryzykiem ugrania na tym kapitału politycznego poparcia przez Marine Le Pen. A w przyszłym roku Francję czekają wybory prezydenckie.
Nowy numer "Do Rzeczy" od poniedziałku w kioskach