Dlatego mała Madzia zginęła?
Czy to środowisko stworzyło zabójczynię?
Dlatego mała Madzia zginęła?
Rozpoczął się proces Katarzyny W., w którym prokuratura zarzuca jej popełnienie z premedytacją zabójstwa własnej córeczki Madzi. Odpowie także za zawiadomienie organów ścigania o niepopełnionym przestępstwie i tworzenie fałszywych dowodów przeciwko innej osobie.
Oskarżona będzie sądzona w procesie poszlakowym. Prokuratura nie ma bezpośredniego dowodu świadczącego o popełnieniu zbrodni, czy zeznań osób, które potwierdzą, że zabiła Madzię. Katarzyna W. nie przyzna się do zabójstwa, przed sądem będzie utrzymywała, że doszło do nieszczęśliwego wypadku, a ukrycie ciała dziecka będzie tłumaczyła działaniem w szoku poporodowym. Taką linię obrony przyjął jej obrońca mec. Arkadiusz Ludwiczek.
(js)
Katarzyna W. cierpi na syndrom DDA?
Jak pisze w książce "Wybaczcie mi" Iza Bartosz, Katarzyna nie lubi opowiadać o rodzinnym domu. Wychowała się w 35-metrowym mieszkaniu w Sosnowcu przy ulicy Wesołej. Jak przyznawał jej ojciec, Artur, to nie jest dobra dzielnica, mieszka w niej wielu bezrobotnych, którym trudno jest zdobyć pieniądze na podstawowe potrzeby.
Autorka książki o Katarzynie W. zdradza, że cierpi ona na syndrom DDA (Dorosłych Dzieci Alkoholików). Przytacza opinię prof. Lidii Cierpiałkowskiej z UAM w Poznaniu i SWPS w Warszawie, autorki wielu publikacji o alkoholizmie o tym, że bardzo ważne jest to, w jakim okresie rozwoju dziecka problem alkoholizmu pojawił się w rodzinie. Jeżeli nie w pierwszych miesiącach jego życia, to ma ono szansę rozwijać się prawidłowo. Natomiast jeśli wychowywało się przy matce, która od dnia jego narodzin była zaabsorbowana pijącym mężem i walczyła z jego przemocą, to dziecko wchodzi w dorosłość z zaburzonym poczuciem bezpieczeństwa, co w przyszłości rzutuje na budowanie relacji z innymi ludźmi i tworzenie własnej rodziny.
Dodaje, że DDA często bezwiednie kłamią, a nawet nie odróżniają, co jest prawdą, a co nie, bo tak bardzo przywykły do obrony siebie, swoich uczuć i swojego bezpieczeństwa, że mówią to, co inni chcą usłyszeć, żeby tylko mieć spokój. Taki właśnie, zdaniem Bartosz, jest przypadek Katarzyny W.
Ojciec pił i bił syna
Na pytanie, czy kocha ojca, Katarzyna W. nie potrafi odpowiedzieć. Gdy myśli o tacie, pierwszym uczuciem, które się w niej pojawia, jest wstyd. "Mój tata bardzo pił... nadal pije. Kiedyś był na leczeniu. Dwa tygodnie. Ale to nic nie dało" - wspominała Katarzyna w rozmowie z Izą Bartosz. Ponoć awantury były w domu od zawsze. Jak relacjonowała Katarzyna, nie mogła patrzeć na mamę, która płakała i ciągle trzęsły się jej ręce.
Kiedy ojca nie było w domu było spokojnie. Mimo to, jak czytamy w "Wybaczcie mi" wieczorami cała rodzina się bała, czy nagle nie otworzą się drzwi i ojciec nie wtoczy się z krzykiem do domu. Jak się dowiadujemy, mężczyzna często znęcał się nad bratem Katarzyny, Marcinem, potrafił zbić chłopca na kwaśne jabłko.
Katarzyna, jak twierdziła w rozmowie z Bartosz, jako jedyna potrafiła ojca wyhamować. Stawała na środku pokoju i mówiła: "Tato, już koniec. Uspokój się. Nie chcę tu krzyków". I ojciec w dziwny sposób się opanowywał.
Niebieska karta
"Katarzyna czasem przypomina sobie taki dzień: wróciła ze szkoły W domu nie było nikogo. Poszła do pokoju poczytać. Przyszedł brat, mama. Spokojnie sobie siedzieli i oglądali telewizję. Zrobił się wieczór. I wtedy do domu wtoczył się ojciec. Nie dość, że kompletnie pijany, to jeszcze w złym humorze. Od razu z rękoma rzucił się na Marcina. Krzyczał, że go nienawidzi, że go zabije. Na mamę też krzyczał, że mu zmarnowała życie, że tyle mógł bez niej osiągnąć. W szale zaczął demolować mieszkanie. To był ten raz, kiedy Katarzyna naprawdę się bała, że ojciec zrobi coś strasznego. Sąsiedzi wezwali policję" - czytamy. Innego razu, ojciec znów szalał i Katarzyna z mamą i bratem musiała spać w piwnicy.
Rodzinie założono niebieską kartę. Sąsiedzi relacjonowali Bartosz, że policja do domu Katarzyny była wzywana bardzo często. Twierdzili też, że kiedy dzieci były mniejsze, ich matka wyglądała jak cień człowieka i bywało, że spała z Katarzyną i Marcinem w parku, a zimą na dworcu w Sosnowcu.
Skrajnie wierząca matka - nie była jej przyjaciółką
Matka Katarzyny, Leokadia, która zajmuje się sprzątaniem domów w Sosnowcu, od kilku lat jest osobą skrajnie wierzącą. Nie rozstaje się z różańcem, cały dzień się modli, ciągle przesiaduje w kościele. Zabroniła Katarzynie opowiadać o tym, co działo się w domu. Dziewczyna przez to stawała się coraz bardziej zamknięta. Musiała też być bardzo samodzielna.
"W domu to ona była mamą. Zajmowała się wszystkim. Jeździła na pocztę płacić rachunki, robiła zakupy, często przygotowywała obiad. Prała, sprzątała, prasowała. I uczyła się do szkoły. Katarzyna wszystkie obowiązki brała na siebie" - czytamy.
"Mama nie była moją przyjaciółką. Nie zwierzałam się jej. Ale czasem, jak już naprawdę za dużo się wszystkiego nazbierało, to szłam do niej popłakać. I wiedziałam, że ona mnie kocha, że mnie przytuli" - opowiadała Katarzyna. Zapewniała, że matka zawsze się o nich troszczyła, walczyła, żeby były pieniądze na jedzenie. Podkreślała, że nie ma do matki o nieudane dzieciństwo żadnych pretensji.
Myślała o samobójstwie?
Kasia dostała się do elitarnego liceum Plater w Sosnowcu. Początkowo zachwycona nową szkołą, w pewnym momencie przeżyła załamanie. "W Plater była też straszna atmosfera. Kiedy ktoś dostał piątkę, to nauczyciel mówił: 'ciekawe, jak ci się to udało'. A gdy dwóję, to: 'masz to, na co zasłużyłaś'. To było naprawdę trudne do zniesienia" - opowiadała Izie Bartosz Katarzyna, która z każdym dniem coraz bardziej zamykała się w sobie. I zbierała coraz więcej złych ocen. Zupełnie też nie mogła dogadać się z kolegami z klasy.
"W drugiej klasie coś się wydarzyło - mówiła dyrektor placówki - Coś, co zwróciło naszą uwagę na Kasię W. Gdy Kasia była w drugiej klasie, zaczęły po szkole krążyć różne informacje przekazywane pocztą pantoflową. Ktoś ostrzegł mnie, że Kasia zwierzyła się z myśli samobójczych, mówiła, że nie chce jej się już żyć W szkole zapanowała panika. To jest zawsze wielka tragedia nie tylko dla rodziny, ale także dla nauczycieli, że nie zauważyli, nie zadbali o takiego ucznia".
Została zgwałcona w liceum?
Katarzyna sama poszła do dyrektorki i powiedziała, że nie podoba jej się w szkole, że chce zabrać dokumenty. Z Plater przeniosła się do Liceum im. Cypriana Norwida.
"Na sto dni przed maturą w życiu Katarzyny wydarzyła się tragedia. Jeden chłopak z liceum się w niej zakochał. Na studniówce strasznie się upił. Ciągle za nią chodził. Już pod koniec imprezy... w jakimś korytarzu... nikogo nie było... nikt nie słyszał krzyku. Doszło podobno do gwałtu. Ale nauczycielki nic o tym nie wiedzą. Ona sama milczy" - pisze Iza Bartosz. Katarzyna nie przystąpiła do matury.
Zaczytywała się w Biblii
Do klasztoru w Czeladzi, gdzie odbywały się spotkania dla młodzieży, zabrała ją koleżanka. "A potem wszystko potoczyło się bardzo szybko" - opowiadała Katarzyna w "Wybaczcie mi". "Poznałam ojca Artura, który razem z ojcem Honoratem prowadzą w Czeladzi katolicką wspólnotę Tebah. To był naprawdę inny świat. Nagle zobaczyłam, że młodzi ludzie mogą inaczej spędzać czas. Nie przesiadują w pubach, nie piją, nie palą, czego wtedy nie znosiłam. I że mogę z nimi o wszystkim porozmawiać".
O. Artur stał się jej duchowym przewodnikiem i przyjacielem, po raz pierwszy nie czuła się samotna. Od zakonnika dostała też Biblię. Obłożyła ją w czerwony materiał i obiecała sobie, że przeczyta całą, od deski do deski. Kupiła flamastry, by w Piśmie Świętym zaznaczać ulubione fragmenty. "Nie dążcie do śmierci przez swe błędne życie, nie gotujcie zguby własnymi rękami. Bo śmierci Bóg nie uczynił i nie cieszy się ze zguby żyjących" - to jeden z ulubionych cytatów.
Katarzyna uczestniczyła w nocnych czuwaniach. "To było wtedy dla mnie bardzo ważne. Gdy moi znajomi stali pod szkołą i palili papierosy, podchodziłam i wyrywałam im pełne paczki. Nie znosiłam dymu papierosowego. I tego, że moi rówieśnicy musieli się odurzać tylko po to, by się dobrze bawić. To było dla mnie jakieś nieczyste, brudne, upokarzające. Nie chciałam być taka jak oni. Czułam się inna" - opowiadała.
"Wtedy zrozumiała, że może wszystko"
"Kiedy w niedzielę rano opuszczała klasztor, czuła się silna. Wypełniało ją jakieś podniosłe uczucie, które trudno było nazwać lub opisać. Miała wrażenie, że dowiedziała się o sobie czegoś wyjątkowego. I wtedy zrozumiała, że może wszystko. Nie czuła się już tak samotna i nierozumiana. Od tej pory sobota była dla niej najważniejszym dniem w tygodniu" - czytamy w "Wybaczcie mi".
Bartosz pisze, że osoby cierpiące na syndrom DDA bardzo łakną miłości i często wchodzą w nieodpowiednie związki. Katarzyna W., zanim poznała Bartosza, miała kilku chłopców, z każdym chodziła nie dłużej niż miesiąc. Potem okazywało się, że nic do nich nie czuje, i znajomość się kończyła. "Najbardziej lubiła chyba Krzyśka Tuskiego. On był inny niż jej rówieśnicy. Był metalem. Pożyczał jej płyty do słuchania, opowiadał o kulturze metalowców. No i podobał jej się fizycznie. Któregoś razu Katarzyna powiedziała mu, że nie ma co czytać, pożyczył jej wtedy książkę 'Patologia smierci'" - czytamy w "Wybaczcie mi". "Dowiedziałam się z niej, co się dzieje z ciałem człowieka, kiedy ustaną już wszystkie funkcje życiowe organizmu. O tych robakach, które to ciało obłażą, i o tym, co zaczyna rozkładać się najpierw" - wspominała w rozmowie z autorką W.
Wiadomość o ciąży była szokiem
"W Bartku kochały się wszystkie jej znajome z Sosnowca. No bo przystojny, wysoki i delikatny w obejściu. Ale on wybrał ją. I dlatego ona zrobi wszystko, żeby go nie stracić" - czytamy. Zdaniem autorki dla Katarzyny znajomość z Bartkiem była dowodem na to, że jest wyjątkowa.
Ciąża była jednak dla Katarzyny W. szokiem i niespodzianką. Bartosz cieszył się bardzo, wręcz skakał z radości. "Ale Katarzynie wcale nie było do śmiechu. Wyglądała na przerażoną. No bo co ona teraz zrobi z dzieckiem, kiedy nie ma ani pracy, ani mieszkania, ani żadnych pieniędzy? Przez chwilę myślała, że to niemożliwe. Że to się jej przyśniło. Że jeszcze niedawno była bardzo szczęśliwa, a teraz ma taki problem. Wirowało jej w głowie. Znowu zrobiło się jej niedobrze, tyle że już wiedziała, że to nie z powodu jelit. Że w jej ciele rozwija się nowe życie I że ona, Katarzyna, będzie musiała temu sprostać Będzie mamą A chłopak, którego poznała kilka miesięcy temu, ojcem jej dziecka" - tak Bartosz opisuje moment, kiedy Katarzyna W. dowiedziała się, że jest w ciąży.
(js)