Dlaczego USA, mimo całej militarnej potęgi, przestały wygrywać wojny?
Po II wojnie światowej Stany Zjednoczone zbudowały najdroższą machinę wojenną w dziejach ludzkości. A mimo to ostatnie 70 lat w historii USA to pasmo militarnych upokorzeń. Dlaczego Amerykanie przestali wygrywać wojny? Na to pytanie próbuje odpowiedzieć magazyn "The Atlantic".
Po 1945 roku USA zaangażowały się w kilka znaczących konfliktów, z których niemal każdy potoczył się nie po ich myśli. Jak przypomina "The Atlantic", wojna koreańska kosztem niemal 40 tys. poległych amerykańskich żołnierzy zakończyła się patem - powrotem do punktu wyjścia. Kilkanaście lat później Amerykanie doznali jeszcze większego upokorzenia, uciekając z podkulonym ogonem z Wietnamu.
Później było niewiele lepiej. Wprawdzie operacja "Pustynna Burza" była błyskotliwym zwycięstwem, ale już kolejna interwencja w Iraku najpierw wciągnęła Amerykę w krwawą i kosztowną operację stabilizacyjną, a ostatecznie doprowadziła do dzisiejszego chaosu ze złowrogim Państwem Islamskim w roli głównej. Nie można również mówić o powodzeniu akcji zbrojnej w Afganistanie, gdzie po prawie 15 latach amerykańskiej obecności kraj pogrąża się w wewnętrznych walkach.
Paradoks siły
Zdaniem "The Atlantic" to paradoksalnie militarna potęga USA powoduje, że angażują się one w konflikty, które są nie do wygrania. Po 1945 roku tradycyjne wojny między państwami stały się rzadkością, ale oczywiście nie oznaczało to, że konflikty zbrojne zniknęły w ogóle. Tyle że dziś toczą się przeważnie pod postacią wojen domowych (90 proc. obecnie trwających konfliktów) i zorganizowanej przemocy.
Pragnienie Ameryki do odgrywania roli światowego żandarma spowodowało, że Waszyngton angażuje się w zamorskie wojny w całkowicie obcym kulturowo środowisku, gdzie walczy z niezrozumiałym przeciwnikiem dysponującym przewagą własnego terytorium. "Amerykanie często nie ogarniają lokalnej geografii, religii, tradycji, polityki etnicznej czy języków. W 2006 roku w ambasadzie USA w Bagdadzie pracowało 1000 osób, ale tylko 33 mówiło po arabsku, w tym jedynie sześciu płynnie" - podkreśla amerykański magazyn.
"The Atlantic" zwraca również uwagę, że dla Stanów Zjednoczonych każdy prowadzony konflikt jest jednym z wielu podobnych na całym świecie. Natomiast dla ich przeciwnika w danym miejscu jest to wojna totalna, walka na śmierć i życie, w którą angażują z całą dostępną mocą. "USA dysponują większą siłą, ale ich przeciwnicy mają większą siłę woli" - kwituje magazyn.
Kultura zwycięstwa
Inną sprawą jest, że armia USA nie potrafiła zaadaptować się do nowej ery, w której dominują konflikty asymetryczne i wojny partyzanckie. Poza tym amerykańskiej opinii publicznej ciężko jest powiązać znaczenie odległych operacji w nieznanych krajach z bezpieczeństwem narodowym. Dlatego obywatele często nie wykazują zrozumienia dla ponoszenia wielkich kosztów ludzkich i materialnych zamorskich operacji.
"The Atlantic" podsumowuje, że Amerykanom jest tym trudniej zrozumieć problem, że amerykańska kultura jest kulturą zwycięstwa. A konflikty zbrojne są "ekspresją amerykańskiej tożsamości i próbą narodowej witalności" - pisze magazyn. Jednak ten triumfalizm coraz bardziej zaczyna przypominać myślenie życzeniowe, które uniemożliwia uświadomienie sobie gorzkiej prawdy. Bez rewizji strategii USA może czekać kolejny wiek wojen nie do wygrania.
Oprac. Tomasz Bednarzak