Dlaczego nikt nie mówi "Hausner albo śmierć"?
Debata sejmowa pokazała, że nikt nie mówi:
"Hausner albo śmierć". A szkoda, bo przystępowanie do trudnego
planu racjonalizacji wydatków publicznych bez takiej determinacji
skazuje całe przedsięwzięcie na porażkę, a jego zwolenników - na
kompromitację - pisze w "Rz" Małgorzata Solecka.
16.04.2004 | aktual.: 16.04.2004 07:54
Według niej, stanowczości w obronie planu Jerzego Hausnera brakuje przede wszystkim rządowi. Polityczny obóz lewicy rozpadł się, niekorzystne dla SLD i UP wyniki sondaży, spychające oba ugrupowania poza Sejm, wyraźnie osłabiają gotowość polityków do popierania budzących kontrowersje i opór społeczny zmian. Jeszcze przed sejmową debatą trudno było wskazać klub, który jednoznacznie i bez zastrzeżeń opowiedziałby się za utrzymaniem rządowej propozycji waloryzacji rent i emerytur.
Z politycznego punktu widzenia trudno więc dziwić się Platformie Obywatelskiej, która stwierdziła: "Plan Hausnera nie istnieje". Skoro planu cięć socjalnych nie popiera jednoznacznie obóz jeszcze rządzący, dlaczego ma go wspierać opozycja? Pytanie tym bardziej zasadne, im bardziej liderzy PO zdają sobie sprawę, że czeka ich ciężka walka o głosy wyborców z Samoobroną. A emeryci i renciści to przecież prawie 10 milionów wyborców - podkreśla publicystka "Rz".
A jednak decyzja Platformy zaskakuje. Zmiana zasad waloryzacji świadczeń jest najważniejszym punktem planu Hausnera. Właśnie ta ustawa ma przynieść najpoważniejsze oszczędności. Oszczędności, których sensowności Platforma przecież nie kwestionuje - stwierdza M. Solecka.
Pozostaje mieć nadzieję, że politycy Platformy zdają sobie sprawę ze skali ryzyka. Grają przecież o coś więcej niż kilka procent głosów - konkluduje autorka komentarza w "Rz".(PAP)