Dlaczego Ania Kruk musiała przeprosić Vistulę. Dziwaczny proces o... 80 zł
- Czyjeś emocje i ambicje nie pozwalają nam w spokoju prowadzić nowego biznesu. Ta sprawa dotyczy sądowego sporu o wartości 80 zł. Tylko tyle zostało z kilkunastu złożonych w sądzie zarzutów spółki Vistula Group - tak Ania Kruk, znana projektantka biżuterii i współwłaścicielka sieci butików, komentuje sprawę nieuczciwej konkurencji.
19.02.2018 | aktual.: 19.02.2018 17:24
Najciekawszy i najgorętszy "artykuł" poniedziałkowego wydania dziennika "Puls Biznesu" to oświadczenie i wyrazy ubolewania ze strony firmy Ania Kruk za czyn nieuczciwej konkurencji wobec Vistula Group. Czytamy w nim, że firma Ania Kruk miała nakłonić pracownika Vistuli do produkcji elementów swojej biżuterii w zakładzie należącym do Vistuli. Kilka enigmatycznych zdań to efekt cichej wojny, jaką wciąż toczą ze sobą: rodzina poznańskich jubilerów, założycieli marki W.Kruk oraz menedżerowie notowanej na giełdzie spółki.
Krukowie już kilka lat temu odcięli się od marki biżuterii W.Kruk, należącej obecnie do giełdowej korporacji. Tymczasem najmłodsza z rodu jubilerów, Ania, postanowiła stworzyć własny biznes. Tak zrodził się konflikt.
- Nie skarżę się i nie chcę publicznego prania brudów. Vistula Group zarzuciła nam nieuczciwą konkurencję jednak z długiej listy zarzutów i 20 spraw w sądzie, ostatecznie utrzymał się tylko ten jeden. Nie wiem skąd przedmioty oznaczone "Ania Kruk" wzięły się w ich zakładzie. Moja kolekcja powstaje w zakładzie produkcyjnym koło Łodzi, we Włoszech oraz we Francji - zapewnia Ania Kruk. Dodaje, że traktowała sprawę jako zamkniętą, ponieważ w długiej batalii sądowej zdecydowaną większość oskarżeń sąd odrzucił. Oświadczenie dotyczące przegranej sprawy opublikowała 27 grudnia 2017 roku.
Aż tu nagle sprawa wraca na pierwszą stronę "Pulsu Biznesu". W dodatku ogłoszenie opublikowano na zlecenie Vistuli. Teraz najlepsze... sądowy spór ma dotyczyć kilku kawałków metalu o wartości 80 złotych. Znaleziono je w warsztacie W.Kruk, a były sygnowane logo Ania Kruk. Jakim podstępem bizneswoman miała nakłonić pracownika konkurencji do ich produkcji, to już tajemnica sądowego postępowania i obu firm.
Dlaczego się kłócą?
W.Kruk był początkowo firmą rodzinną. Kilkanaście lat temu ten biznes udało się rozwinąć do ogólnopolskiej sieci salonów. Wtedy spółka weszła na giełdę. W 2008 roku w wyniku finansowych operacji marka została przejęta przez Vistula Group z Krakowa. To z kolei firma słynąca z produkcji garniturów i koszul - a złote dodatki pasowały im do biznesu. Problem w tym, że Krukowie twierdzili, że zmiana właściciela oraz korporacyjne metody zarządzania rujnują reputację rodzinnej marki.
Sprzedali posiadane akcje i postanowili założyć nowy, własny biznes pod szyldem "Ania Kruk". Poszło na to 8 mln zł - całość rodzinnych oszczędności. Wojciech Kruk Junior i sama Ania żartowali, że "postanowili wydać własny spadek". Ania Kruk mając 25-lat zrezygnowała z kariery w Hiszpanii (współpracowała tam m.in. z Google)
, wróciła do Polski, aby zaangażować się w biznes.
Otworzyła firmowy salon w Galerii Mokotów, potem 8 kolejnych, a także sklep internetowy. I choć nikt nie dawał im szans udało się stworzyć nową firmę z kilkoma milionami złotych obrotów. Efekt głównie za sprawą samej Ani Kruk, bo w przeciwieństwie do nobliwego W.Kruka robi niesamowity szum w internecie. Pisze bloga, wrzuca fotki swoich stylizacji, promuje się przez kilka serwisów społecznościowych, współpracuje z grupą modowych blogerek. Przede wszystkim sama projektuje biżuterię - uczyła się u mistrza grafiki Jaime Diaz. Podobno sukces nowej marki zabolał kogoś w W.Kruk.
Z firm rodzinnych zostało nazwisko i logo
Gdy Vistula przygotowywała na uroczystą 175. rocznicę "swojej", najstarszej marki jubilerskiej w Polsce z towarzyszącego wydarzeniu prospektu o historii W.Kruk wycięto żyjących członków rodziny. To jednak nie wszystko. Krukowie twierdzili, że na ważną rocznicę nie zaproszono Wojciecha seniora. Pracownicy Vistuli wzruszali ramionami - ich zdaniem to kłótliwy Wojciech wyrzucił zaproszenie do kosza. Zarzucali mu, że nie chciał się dostosować do wymogów nowoczesnego biznesu.
W ten sposób już dwie najstarsze firmy rodzinne w Polsce, kończą swoją historię jako marketingowe wydmuszki działające obok, a nawet na przekór swoim założycielom. Pisaliśmy już, jak skończył się biznes A.Blikle - wynajęci przez inwestorów menedżerowie zepsuli słynne pączki. Następnie cukiernia musiała wyprowadzić się z historycznego lokalu.