Dlaczego Angela Merkel milczy ws. Polski? "Die Welt": to długofalowa strategia, którą popiera nawet niemiecka lewica
Kanclerz Niemiec publicznie nie zabiera głosu ws. reformy sądownictwa w Polsce. Wyjaśnienie jest po pierwsze kuriozalne: bo jest na urlopie. Ale po drugie dlatego, że krytyka zawsze kogoś wzmacnia. A ostre słowa Merkel na pewno wzmocniłyby pozycję Jarosława Kaczyńskiego. Dodatkowo, strategia milczenia sprzyja przygotowaniu gruntu dla Donalda Tuska.
26.07.2017 | aktual.: 26.07.2017 21:33
Angela Merkel przez najbliższe dwa tygodnie nic nie powie na temat tego, co dzieje się w Polsce. Z prostego powodu, bo jest na urlopie. Po urlopie też nic nie powie pod adresem Warszawy - pisze w "Die Welt" Thomas Vitzthum.
I wyjaśnia dlaczego tak jest: "reforma wymiaru sprawiedliwości w Polsce, która z punktu widzenia niemieckich polityków oznacza de facto koniec trójpodziału władzy, dotychczas pozostała w Berlinie niezauważona i jest ignorowana".
Nawet po zawetowaniu dwóch z trzech ustaw ws. sądownictwa komentarz rzeczniczki niemieckiego rządu Ulrike Demmer był wstrzemięźliwy. Ograniczyła się do stwierdzenia, że trójpodział władzy i niezawisłość sądów są kluczowe dla funkcjonowaniu państwa prawa. Zaznaczyła ponadto, że Berlin obserwuje wydarzenia w Polsce. I to nie zostało powiedziane sobie ot tak - zaznacza opiniotwórczy dziennik.
"Oczywiście, że w niemieckim rządzie istnieją obawy wobec wydarzeń w sąsiedzkim kraju. Pewnego rodzaju drugiej Turcji nikt sobie nie życzy pod swoimi drzwiami. Lecz wydarzenia i plany nie są komentowane. Są ku temu uzasadnione powody" - podaje "Die Welt" cytując ekspertów.
Zakodowane w narodowych genach
Alexander Wöll, rektor Europejskiego Uniwersytetu Viadrina we Frankfurcie nad Odrą, ocenia, że "wymowne milczenie jest obecnie jedyną sensowną taktyką" Berlina. Ekspert ocenia sytuację w Polsce jako "całkowicie niezadowalającą" i radziłby niemieckiej kanclerz "dalej nie wypowiadać się bez ogródek na ten temat". Tłumaczy, że krytyka z Niemiec pod adresem Polski zawsze umacnia kogoś, kogo nie chcemy wspierać. "To na pewno wzmocni pozycję Jarosława Kaczyńskiego" - pisze Alexander Wöll.
Jako znawca Polski jest on przekonany, że zmiany musi zaprowadzić samodzielnie polskie społeczeństwo obywatelskie. Doświadczenia ostatnich dziesięcioleci uczą ponadto, że wtrącanie się Niemiec do polskich spraw "siły te raczej osłabi niż wzmocni”.
Potwierdza to autor artykułu Thomas Vitzthum: "relacje polsko-niemieckie nie osiągnęły jeszcze poziomu normalności. Wszelkie interwencje budzą tam zawsze antyniemieckie uprzedzenia". To jest "zakodowane w narodowych genach" - wskazuje Wöll. W jego opinii, jedyną osobą, której krytyczna opinia "nie wzbudziłaby masywnej reakcji obronnej", byłby amerykański prezydent Donald Trump, który "utwierdził konserwatywny rząd w przekonaniu konieczności przeprowadzenia kontrowersyjnych reform".
Podobnie oceniają sytuację nawet polityczni przeciwnicy niemieckiego rządu. Przewodniczący polsko-niemieckiej grupy parlamentarnej w Bundestagu, Thomas Nord z partii "Lewica" uważa, że "reakcja Dudy potwierdza, że w tym przypadku strategia niemieszania się też zafunkcjonowała".
"Rozwiązania nie da się znaleźć, jeśli nie zostanie ono znalezione w samej Polsce" - uważa niemiecki dziennikarz i przypomina, że wybory powszechne mają się tam odbyć w 2019 roku. "Do tego czasu niemiecka strona będzie się starała w miarę możliwości zachować wstrzemięźliwie. Ma to sens. Wszyscy chcemy dobrych relacji z Polską" - podkreśla autor.
Nadzieje związane Tuskiem
Thomas Vitzthum pisze, że w Berlinie wiąże się nadzieję z tym, że obecny przewodniczący Rady Europejskiej Donald Tusk stanie w szranki z partią Kaczyńskiego.
Tusk i Merkel darzą się zaufaniem i tak są postrzegani. A strategia Berlina niemieszania się, milczenia na temat polskiej polityki wewnętrznej ma sprzyjać przygotowaniu gruntu dla Tuska do wyborów - tłumaczy niemiecki dziennikarz.
Przypomina on "polską interpretację" przedłużenia w marcu kadencji Donalda Tuska wbrew sprzeciwowi z Polski, co doprowadziło do "poważnych zakłóceń między Berlinem a Warszawą" i "antyniemieckich reakcji". Od tamtego czasu Merkel przestała robić krytyczne uwagi pod adresem Polski. Mogłoby to się stać problemem dla Tuska.
W opinii Berlina "idealna byłaby zasadnicza debata wyborcza" w 2019 r. między reprezentowaną przez Tuska "Polską, która jest częścią UE i stoi po stronie unijnych wartości", a "Polską, której przywódcą jest Kaczyński, usiłującą bezskutecznie przejąć rolę lidera w różnorodnej Europie Wschodniej i odchodzącą od zasad praworządności".
To pomogłoby Tuskowi, ponieważ przy całej krytyce wobec unijnej wspólnoty większość Polaków nie kwestionuje członkostwa w UE. Dziennik pisze też, że obecnie tylko posłowie do Bundestagu "mają odwagę tak otwarcie oceniać sytuację".
Zdroworozsądkowa alternatywa
Przewodniczący komisji ds. europejskich w Bundestagu Gunther Krichbaum wyraził się tak otwarcie o Polsce, która – jego zdaniem – "nie spełnia już pierwotnych kryteriów członkostwa w UE". Wskazanie na takie kwestie jest ważne, aby nie wysyłać mylnych sygnałów takim państwom jak Serbia czy Czarnogóra, które muszą bezwarunkowo spełnić wszystkie kryteria praworządności, jeśli chcą być przyjęte do UE. Niemiecki chadek podkreśla też, że "w UE nie powinno być trwale różnych standardów".
Niemiecki rząd jest wstrzemięźliwy w wyrażaniu opinii na ten temat gdyż uważa, że zadaniem Brukseli jest sprawdzanie przestrzegania traktatów UE. Tę zdroworozsądkową politykę Berlina chadecki poseł uważa za bezalternatywną.
Opr. Barbara Cöllen