PolskaDla kogo wyborcze deBATY

Dla kogo wyborcze deBATY

Debata polityczna Kaczyński-Kwaśniewski miała być starciem gigantów, ale okazała się zwykłą potyczką. Były prezydent, przyłapany ostatnio na niedozwolonym dopingu, próbował grać fair, a obecny premier nie potrafił powstrzymać się od kopania przeciwnika po kostkach.

Dla kogo wyborcze deBATY
Źródło zdjęć: © WP.PL

04.10.2007 | aktual.: 08.10.2007 11:25

Galeria

[

]( http://wybory2007.wp.pl/gid,9256995,page,1,galeriazdjecie.html )[

]( http://wybory2007.wp.pl/gid,9256995,page,1,galeriazdjecie.html )
Debata Kaczyński-Kwaśniewski

Drobne złośliwości wpisane są w debatę politycznych przeciwników. Jednak w części debaty zawierającej pytania dotyczące polityki zagranicznej Jarosławowi Kaczyńskiemu puściły nerwy. Gdy Aleksander Kwaśniewski zapytał o pomysł PiS-u na Polskę i jej miejsce w świecie, w odpowiedzi Kaczyńskiego powiało antyniemiecką fobią: Jest taka metoda "jawohl". Pan jest ze szkoły "wczoraj Moskwa, dzisiaj Bruksela" – zarzucił Kwaśniewskiemu premier.

Aleksander Kwaśniewski próbował na zarzut klęczącej polityki reagować żartem, odparowując, że Jarosław Kaczyńskie nie wie, jak poprzednią ekipę przyjmowano na świecie, bo nie jeździł w jej bagażu. Ale od tego momentu debata nabrała ostrości. Kwaśniewski nie unikał już zadawania ciosów Kaczyńskiemu. Przypominał obietnicę, że Jarosław nie będzie premierem, gdy brat Lech zostanie prezydentem. Oraz zapewnienie, że Kazimierz Marcinkiewicz będzie premierem na cztery lata i że PiS nigdy nie wejdzie w koalicję z Samoobroną. Pan zepsuje wszystko, co pan potrafi zepsuć – szydził Kwaśniewski.

Nie kaliber słów, ani tym bardziej argumentów, liczył się w tej debacie. Zresztą z wypowiedzi Kwaśniewskiego wynikało jedynie, że Lewica i Demokraci, których były prezydent reprezentuje, chce Polski doceniającej dorobek po 1989 i sprzeciwia się zamianie kraju w wielkie, piękne więzienie.

W deklaracjach Jarosława Kaczyńskiego pojawiała się tymczasem powtarzana wciąż walka z korupcją, zamykającym się na młodych korporacjami i przestępczością. Oraz ze wściekłymi elitami (w przypadku tych ostatnich charakterystyczne jest, że w tej kampanii i w tej debacie Jarosław Kaczyński zgubił wymyślony przez siebie, a tak ulubiony, przedrostek "łże").

Dialogi na cztery nogi

Tak naprawdę była to debata na styl prowadzenia rozmowy. Prześlizgująca się jedynie mniej lub bardziej zgrabnymi słowami, czasami prztyczkami, po Polsce, lecz nie dotykająca jej prawdziwych problemów: ewakuacji chorych ze szpitali, z których masowo zwalniają się lekarze, systemu ubezpieczeń społecznych, który stoi na granicy katastrofy, emigracji młodego pokolenia i dyktatu ojca Rydzyka.

Co więcej – żaden z dwóch debatujących polityków nie powalił przeciwnika na kolana tak, jak miało to miejsce w czasie pierwszej historycznej debaty w polskich mediach – w 1988 roku – gdy szef nielegalnej wówczas "Solidarności" Lech Wałęsa spotkał się z przewodniczącym OPZZ Alfredem Miodowiczem. To po tej debacie – jak wynikało badań CBOS – poparcie dla "Solidarności" skoczyło o połowę: z 40 do 60%.

Specjaliści od marketingu politycznego zastrzegają jednak, że był to ewenement. Bo nawet w USA, gdzie polityczne debaty są wyborczą tradycją, uznanie kogoś za zwycięzcę medialnego starcia przekłada się najwyżej na 0,1 procenta w sondażach. Co więcej, w przypadku debaty Kaczyński–Kwaśniewski nie spotkali się ze sobą dwaj główni rywale polityczni, ale konkurenci pragnący w ten sposób wyeliminować z gry trzeciego zawodnika. Oba sztaby nie kryły przecież, że spotkanie to zostało wymyślone na długo przed tym, nim były prezydent zaproponował publicznie debatę premierowi Kaczyńskiemu. Obu partiom chodziło bowiem o pokazanie wyborcom, że Platforma Obywatelska jest graczem trzecioligowym, a jej szef Donald Tusk jedynie "pomocnikiem".

I nie chce, i boi się

Gdy jednak gra pierwszoligowych rozczarowuje, nadzieję budzić może ten, którego posadzono na ławce rezerwowych – zgodnie z porzekadłem: gdzie dwóch się bije, tam trzeci korzysta. Czy rzeczywiście zyska? To rozstrzygną dopiero wybory, bo szanse na debatę Tusk–Kaczyński są niewielkie.

Po pierwsze dlatego, że wykonany na gorąco po poniedziałkowej debacie sondaż telewizji TVN i radia RMF pokazał, że wygranym tego starcia był jednak Aleksander Kwaśniewski (tak uznało 46% badanych wobec 37%, którym bardziej podobał się występ dla Kaczyńskiego; podobnie w sondażu Gfk Polonia dla "Rzeczpospolitej" 57 do 43 na korzyść byłego prezydenta).

Po drugie, debata Tusk–Kaczyński jest mało realna dlatego, że premier postawił warunek wstępny prowadzenia rozmów z Donaldem Tuskiem: przysięgę Platformy, że nie stworzy powyborczej koalicji z LiD. Tusk warunek ten odrzucił, deklarując gotowość Platformy do rozmów koalicyjnych tak z PiS, jak i z PSL oraz LiD. W odpowiedzi usłyszał podczas debaty od Jarosława Kaczyńskiego, że jeśli wybory wygra PiS, to obecny premier będzie rozmawiał z częścią PO.

Jarosław Kaczyński nie kryje bowiem, że jego celem w tych wyborach nie jest dialog z głównym rywalem politycznym, lecz dokonanie rozłamu w szeregach Platformy i przejęcie nad nią władzy.

Trudno uwierzyć, by ta – w sumie – dość miałka debata zdołała istotnie wpłynąć na poglądy jej obserwatorów.

Aleksandra Pawlicka

pisaleksander kwaśniewskidebata
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)