Detektywi o zdradach małżeńskich: prawie wszystkie podejrzenia się potwierdzają
Jedna z naszych klientek pobiła męża i kochankę, których przyłapaliśmy na zdradzie w lesie. Kosztowało nas wiele sił, aby ją odciągnąć - opowiada Krzysztof M., detektyw śledzący zdradzających małżonków. Każdy detektyw z dużym doświadczeniem zna wiele podobnych historii. Ich praca nie pozostawia złudzeń - prawie wszystkie podejrzenia o zdradę potwierdzają się. Klienci biur detektywistycznych płaca tysiące złotych, żeby zobaczyć film ze zdradą partnera i pokazać go przed sądem.
- Tak naprawdę, obiekt nigdy nie wie, kiedy jego wyczyny są rejestrowane. Może nagrywać go kamera ukryta w domu, może być fotografowany z dużej odległości przez niezasłonięte okno albo na spacerze, ale równie dobrze film można nagrać ze stolika obok w restauracji. Posługujemy się mikrokamerami, które w zasadzie są nie do wychwycenia, a nagrywają w znakomitej jakości - wyjaśnia Bartłomiej Plombon, prywatny detektyw pracujący w Szczecinie. Zwykle zajmuje się sprawami gospodarczymi, ale przyjmuje również zlecenia na śledzenie zdradzających małżonków.
Zazdrośni mężowie i żony płacą specjalistom od obserwacji tysiące złotych po to, żeby zobaczyć dowody zdrady swojego partnera. Motywacje są różne, zwykle zdjęcia, filmy i nagrania dźwiękowe mają posłużyć za dowody w sprawie rozwodowej. Często ważniejsze są motywy emocjonalne oraz chęć wskazania winnego przed rodziną. - Niektórzy chcą rzucić zdjęciami mężowi lub teściom w twarz i pokazać, kto w związku był zły - mówi Monika Matyszczak, właścicielka biura detektywistycznego z Warszawy. Jej firma przyjmuje w ciągu roku 150 spraw. To tylko niewielka część rynku, w całym kraju podobne zlecenia liczy się w tysiącach.
Chłopcy z miasta
Jeszcze kilka lat temu klientami biur detektywistycznych były głównie kobiety. Detektywi z którymi rozmawiamy zgodnie przyznają, że obecnie proporcje się wyrównują. Nadal nieznacznie częściej zlecenia śledzenia partnera składają kobiety. - Dla mężczyzn zdrada małżonki to powód do wstydu, a muszę podkreślić, że obecnie kobiety także zdradzają bardzo często - wyjaśnia Krzysztof M., detektyw z Warszawy. Jest w branży od 2006 roku, wcześniej pracował w Komendzie Głównej Policji. Prosi, aby zachować jego nazwisko do wiadomości redakcji.
Równe proporcje kobiet i mężczyzn są wśród klientów Agencji Testerów Wierności Facegoogle.pl z Poznania, zajmującej się, jak wskazuje nazwa, sprawdzaniem wierności. Firma podsyła testera lub testerkę, uzbrojoną w niebagatelne walory estetyczne oraz pokaźną wiedzę o figurancie (tak, na wzór służb specjalnych, testerzy nazywają sprawdzane osoby). Tester ma za zadanie sprowokowanie figuranta do flirtu i sprawdzenie, czy zaproponuje, aby rozwinąć znajomość w bardziej erotycznym kierunku. - Początkowo sprawdzane osoby miały od 28 do 40 lat. Później grupa wiekowa rozszerzyła się. Mieliśmy dziewczynę w wieku 21 lat, a także osobę 54-letnią - informuje Jakub Kołowiecki z firmy Facegoogle.pl.
Zarówno testerzy, jak i prywatni detektywi odrzucają część zleceń. - Zdarza się, że zgłasza się do nas klientka, która chce abyśmy sprawdzili tylko, gdzie mieszka kochanka męża, a ona naśle na nią "chłopaków z miasta". W takich przypadkach oczywiście rezygnujemy. Podobnie, gdy klient nie chce podać swoich danych, czego wymaga od nas ustawa. Wielokrotnie odmawiamy też działań w przypadku, gdy klient żąda, aby pomóc mu w "przejęciu" jego dzieci. W takie rozgrywki nie wchodzimy - od tego jest sąd rodzinny i policja - wyjaśnia Krzysztof M.
Na zdradzie w lesie
Klienci biur detektywistycznych na wstępie opowiadają, co wzbudza ich podejrzenia. Doświadczeni detektywi słyszeli podobne historie setki razy. Zleceniodawcy wyznają im, że partner zmienił nagle swoje zachowanie - często wyjeżdża z domu pod różnymi pretekstami lub późno wraca z pracy, nie rozstaje się z telefonem, zaczyna znacznie bardziej dbać o wygląd i jednocześnie traci zainteresowanie współmałżonkiem.
Po zebraniu wszystkich niezbędnych informacji, detektyw przystępuje do akcji. Każdy ma nieco odmienne metody obserwacji. - Nie stosujemy, jak wiele biur, systemu śledzenia od rana do wieczora przez dwa lub trzy dni, ponieważ jest to nieefektywne, w szczególności jeśli mąż klientki pomiędzy 8 a 17 jest w pracy - zauważa detektyw Krzysztof M. Podobnego zdania jest Bartłomiej Plombon. - To zleceniodawca tak naprawdę wie, kiedy potrzebuje wsparcia detektywa. Wyczuwa, kiedy może dziać się coś złego, a wtedy my zaczynamy działać. Nie mamy sztampowego procesu działania, zawsze na pierwszym miejscu są spryt i kreatywność - wyjaśnia.
Zamiast ciągłej obserwacji, detektywi typują czas i miejsce, w których najprawdopodobniej dochodzi do zdrady. Często za "obiektem" podąża kilka osób, w różnych samochodach. W hotelach i restauracjach udają zainteresowane wyłącznie sobą pary. W odpowiednim momencie robią zdjęcia, nagrywają film. Zdarza się, że odpowiedni materiał udaje się zebrać po dwóch dniach. Jeśli niewierny małżonek jest szczególnie ostrożny, praca detektywów wydłuża się do jednego lub kilku miesięcy - tym samym rośnie jej koszt.
Prawo zabrania detektywom instalowania podsłuchów i kamer w prywatnych mieszkaniach lub wykorzystywania programów szpiegujących telefony i komputery. Mogą jednak sprzedać lub wypożyczyć odpowiednie urządzenia i poinstruować klienta, jak je zainstalować i jak ich używać. Dzięki temu podejrzliwi małżonkowie mogą śledzić samochody, korzystając z urządzeń GPS, sprawdzać treść SMS-ów wysyłanych przez partnera i obejrzeć, co robi na portalach społecznościowych, gdy nikt nie patrzy.
Efekt obserwacji to zdjęcia, filmy i nagrania dźwiękowe, które można wykorzystać później w procesie rozwodowym. - Moja praca kończy się, gdy ta druga strona uznaje, że dowody przeciw niej są za mocne i nie ma co pchać się w dodatkowe koszty. Inaczej jest, gdy podejmuje walkę, wtedy trzeba zeznawać jako świadek w procesie cywilnym - wyjaśnia Bartłomiej Plombon.
Detektywi są zgodni - prawie zawsze podejrzenia o zdradzie potwierdzają się. Konsekwencją ujawnienia zdrady zwykle jest rozstanie, a w przypadku małżeństw rozwód. Finał niektórych spraw jest dramatyczny. - Jedna z naszych klientek pobiła męża i kochankę, których przyłapaliśmy na zdradzie w lesie. Kosztowało nas wiele sił, aby ją odciągnąć - wspomina detektyw Krzysztof M. Niekiedy zdradzani nie chcą uwierzyć, że ich podejrzenia okazały się prawdziwe. - Wiele kobiet do ostatniej chwili wierzy, że to jednak nie prawda. Niestety po otrzymaniu od nas zdjęć nie mają już złudzeń. Nie zapomnę pani, która do końca była przekonana, że jej mąż przechodzi trudny okres w życiu i że nie ma kochanki. To był pierwszy raz w mojej działalności, gdy zleceniodawczyni otrzymała raport - niestety, z twardymi dowodami - i nie spojrzała na niego. Powiedziała mi, że przyjdzie na to czas, aby kiedyś zobaczyć te zdjęcia, a teraz nie jest na to gotowa - opowiada Monika Matyszczak.
Testerzy niewiernych
Inną ofertę dla podejrzliwych i zazdrosnych mają agencje zajmujące się testowaniem wierności. Nie śledzą rzeczywistej zdrady, ale sprawdzają, czy partner zleceniodawcy jest na nią podatny. Metodą ich pracy jest prowokacja. Podobnie jak w przypadku detektywów, realizacja zadania rozpoczyna się od rozpoznania. - Zaczynamy od małego rekonesansu już w rozmowie z klientem. Musimy wiedzieć o tej osobie wszystko, co może przydać się w czasie akcji - jakim autem jeździ, gdzie je posiłki, co robi o danej godzinie, jak spędza wolny czas. Nie możemy popełnić żadnego błędu. Akcja tego nie wybacza, bo wtedy jest się skazanym na niepowodzenie - twierdzi Jakub Kołowiecki.
Tester lub testerka są podstawiani w odpowiednio zaaranżowanej sytuacji - w ulubionym pubie, na siłowni, w miejscu pracy lub w internecie. - Robimy tzw. podgrywki - mówi Kołowiecki. Opowiada o jednej z akcji, która rozegrała się w sieci. - Pan, który notorycznie zdradzał swoją partnerkę, bardzo często poznawał kobiety na portalach internetowych. Kontakt z nim można było łatwo nawiązać przez internet. Wymienialiśmy z nim wiadomości - pisała je, albo nasza testerka, albo osoba z jego rodziny, która chciała nam pomóc. Właśnie ta pani napisała mu, że nie może się spotkać, bo wyjeżdża, ale ma koleżankę, która jest sama i się nudzi. Podstawiliśmy testerkę i mieliśmy podwaliny, żeby działać. Później wszystko poszło z górki - opowiada Jakub Kołowiecki.
Na stronie internetowej agencji testerów można znaleźć odważne zdjęcia pięknych kobiet, które zajmują się sprawdzaniem wierności. Klientka może wybrać sobie taką, która pasuje do preferencji partnera. Atrakcyjne dziewczyny mają prowokować, doskonale wiedzą, co powiedzieć podrywanemu mężczyźnie, ponieważ wcześniej dostały odpowiednie instrukcje od jego partnerki. W takiej sytuacji, wykazanie braku zainteresowania jest dla mężczyzny naprawdę trudne, dlatego testerzy deklarują, że ograniczają się do stosunkowo łagodnych metod, aby nie nadwyrężać wyrozumiałości klientów.
Kołowiecki zaznacza, że nie przyjmuje zleceń, które wpłynęłyby negatywnie na wizerunek firmy. - Tester nie będzie na siłę prowokował, żeby figurant zdradził, bądź żeby poszedł na kawę. My sprawdzamy wierność, delikatnie prowokujemy, ale nie robimy nic nieetycznego, chamskiego, nie dopuszczamy do sytuacji intymnych, jak pocałunki, seks itp. - wyjaśnia
Podobnie jak w przypadku detektywów, również testerzy wyciągają pesymistyczne wnioski odnośnie wierności. - Każda z akcji kończyła się sukcesem, albo inaczej - zadowoleniem ze strony klienta, który dostał to, czego chciał - mówi Kołowiecki. Definicja zdrady stosowana przez testerów jest jednak dość szeroka. - Oczywiście flirtowanie przez SMS-y, bądź na portalach internetowych uważamy, podobnie jak nasi testerzy i klienci, za zdradę - mówi Jakub Kołowiecki. Zleceniodawcy mogą sami zdecydować, czy doszło do zdrady, oceniając efekty pracy testerów - dostają filmy, zdjęcia, nagrania, wiadomości tekstowe.
Jak twierdzą testerzy, najłatwiejszym celem są dla nich obcokrajowcy, którzy stanowią sporą grupę sprawdzanych. Zdradzają zawsze i bardzo szybko. - Zza granicy przyjeżdża piękny Latynos i dalej mamy znany temat. Polki często zakochują się, są zauroczone. Prosty wniosek jest taki, że te osoby są bardzo podatne na wdzięki kobiet i moim zdaniem nie są warci zaufania. To ludzie, którzy nie przykładają dużej wagi do szacunku dla drugiego człowieka i do zaufania. Takich osób mieliśmy sporo, akcje z nimi trwają najkrócej - opowiada Kołowiecki.
10 tys. zł za zdjęcia kochanki
Koszt zatrudnienia testera i detektywa jest podobny. W obu przypadkach zależy od czasu i miejsca pracy. Krótka akcja detektywa może zamknąć się w tysiącu złotych, zwykle to jednak 3-4 tys. zł, a przy trudniejszych akcjach, nawet 10 tys. zł. Wszystko zależy od dodatkowych kosztów. Jeśli obserwacja ma miejsce w odległym, drogim hotelu, koszt szybko rośnie, podobnie jeśli do obserwacji trzeba na długo zaangażować wiele osób. W przypadku testerów, opłata zaczyna się od 3 tys. zł - dla klientów z Poznania, gdzie znajduje się agencja. Im dalej, tym więcej trzeba zapłacić za akcję.
Wyłożenie kilku tysięcy złotych nie gwarantuje, że klient dostanie to, czego chciał. W branży działa wielu nierzetelnych detektywów - widać to m.in. w opiniach o ich pracy krążących w internecie. - Koleżanka chciała wyśledzić męża, który wyprowadził się do kochanki. Pan z biura przez trzy albo cztery dni tak go "śledził", że nawet nie potrafił podać prawidłowego numeru mieszkania. Sama namierzyłam to mieszkanie, ustaliłam, że nikt nie obserwował jej męża w nocy, mimo to pan wziął pieniądze od koleżanki. Ona jako ofiara agresora bała się, że teraz ten pseudo detektyw będzie ją prześladował. Za kilka tysięcy zotychł koleżanka dostała w zamian zdjęcie samochodu męża. Oczywiście pan miał wszystkie stosowne dyplomy i licencje - czytamy w jednym z komentarzy.
Jak znaleźć dobrego detektywa? Najlepiej zatrudnić sprawdzoną osobę, najlepiej jeśli jego usługi "przetestował" już ktoś ze znajomych. Przed złożeniem zlecenia należy sprawdzić, czy detektyw ma licencję i potwierdzenie wpisu do rejestru prowadzonego przez MSW. Trzeba też pamiętać o podpisaniu umowy, w której precyzyjnie określa się m.in. maksymalny budżet, a także, jakie materiały otrzymamy po zrealizowaniu zlecenia. Warto również sprawdzić opinie ludzi pracujących w branży. Najwięcej wrogów w środowisku ma Krzysztof Rutkowski, detektywi wymieniają również inne nazwiska. - Z tą osobą proszę nie rozmawiać, czasami pojawia się w mediach, ale to człowiek bez licencji - mówi jeden z rozmówców.
Szczególnie ostrożnie należy podchodzić do ofert z cenami wyraźnie niższymi niż rynkowe. Koszt pracy detektywa jest wysoki m.in. przez wykorzystywanie w czasie akcji drogiego sprzętu, np. aparatów fotograficznych z dobrymi obiektywami. Cenę podwyższa też fakt, że dobry detektyw powinien mieć wysokie kwalifikacje w różnych dziedzinach oraz wszechstronne wykształcenie. U Krzysztofa M. to prawo, zarządzanie i informatyka. - Detektyw to nie tylko facet z aparatem, ale także psycholog, prawnik i ekonomista. Do tego trzeba się znać na prowadzeniu biznesu - wyjaśnia Krzysztof. Aby uzyskać licencję, trzeba zdać trudny egzamin, który oblewa większość chętnych, w tym wielu policjantów z długoletnim doświadczeniem. Dlatego do branży trudno dostać się nowym ludziom, szczególnie jeśli nie mają doświadczenia. Stąd stosunkowo wysokie ceny usług.
* Marcin Bartnicki, Wirtualna Polska*