Demonstracja przeciwko okupacji Iraku w Waszyngtonie
Dziesiątki tysięcy ludzi przemaszerowały przed Białym Domem w pierwszej dużej demonstracji przeciwko okupacji Iraku przez siły dowodzone przez USA od momentu gdy prezydent Bush ogłosił koniec wojny.
Demonstracja rozpoczęła się od wiecu przed pomnikiem Waszyngtona, a następnie jej uczestnicy pomaszerowali pod Biały Dom. Niesiono transparenty domagające się wycofania wojsk USA z Iraku.
Działacze pokojowi, którzy przyłączyli się do członków rodzin żołnierzy amerykańskich oświadczyli, że rosnąca nieustannie liczba ofiar USA w Iraku pobudziła ruch antywojenny w Stanach Zjednoczonych do działania po miesiącach względnego spokoju.
"Musimy doprowadzić do świadomości prezydenta Busha, że nasze dzieci są zabijane" - powiedział Fernando de Solar Suarez, którego syn zginął w Iraku 27 marca.
Od 1 maja, gdy prezydent Bush ogłosił koniec walk w Iraku, zginęło tam 108 żołnierzy amerykańskich. Wielu demonstrantów twierdziło, że cena amerykańskich istnień ludzkich płacona za okupację Iraku jest zbyt wysoka, a miliardy dolarów wydawane na odbudowę zniszczonej gospodarki tego kraju mogłyby zostać z większym pożytkiem wykorzystane w USA.
Organizatorzy demonstracji ocenili, że wzięło w niej udział 100 tysięcy osób ze 145 miast, natomiast policjanci pełniący służbę na ulicach oceniali, że było ich od 20 do 30 tysięcy. Policja waszyngtońska nigdy nie ocenia oficjalnie liczby uczestników protestów publicznych.
Atmosfera podczas demonstracji była bardzo pogodna. Niesiono różowe baloniki z napisem "Broń masowego rażenia - dużo gorącego powietrza". Pewien mężczyzna sprzedawał koszulki z napisem "Osama bin Rumsfeld", na których widniała głowa ministra obrony USA w nakryciu, jakie nosi Osama bin Laden.
"Musimy zrozumieć, że w Iraku nie ma dobrego rozwiązania. Z Amerykanami czy bez nich nie będzie tam demokracji" - powiedział nauczyciel z Południowej Karoliny Michael Berg, który opowiada się za większą rolą ONZ w Iraku.