"Delegat" mógł działać na zlecenie Prymasa Wyszyńskiego
"Gazeta Wyborcza" publikuje rozmowę z ks.
infułatem Stanisławem Bogdanowiczem, proboszczem bazyliki
Mariackiej w Gdańsku, autorem książek o Kościele w czasach PRL. Rozmówca po przeanalizowaniu zapisu meldunku oficera SB z rozmowy z "Delegatem" zastanawia się czy rozmowa z oficerem SB nie była przeprowadzona za zgodą lub nawet na polecenie prymasa Wyszyńskiego?
"Gazeta Wyborcza":Proszę przeczytać meldunek oficera SB podpułkownika Aleksandra Świerczyńskiego z rozmowy z "Delegatem". Czy "Delegat" jest zdrajcą?
Ksiądz infułat Stanisław Bogdanowicz: Zdrajca? Na podstawie tego dokumentu nie można tak powiedzieć. On jest tu określony nie jako tajny współpracownik, tylko kontakt operacyjny. A więc ktoś, kto nie zobowiązał się do współpracy z SB. Z jakichś powodów zdecydował się na rozmowę z bezpieką. Zrelacjonował dość wiernie przebieg wizyty w Rzymie, ale powiedział rzeczy powszechnie znane. I pojawia się pytanie: a może przeprowadził tę rozmowę za zgodą lub nawet na polecenie prymasa Wyszyńskiego?
"Delegat" wysłannikiem Prymasa?
- Prymas spotyka się najwyżej z premierem czy I sekretarzem partii. Ale jeśli Kościół chciał, żeby SB, czyli władza, uzyskała relację z wizyty u Papieża, to przecież Prymas sam by się z esbekiem nie spotkał. Wysyła delegata.
Czy treść meldunku na to wskazuje?
- Z dokumentu dowiadujemy się, że wpływ na "Solidarność" i na Wałęsę usiłują uzyskać ludzie o ekstremistycznych poglądach. Przed wyjazdem do Rzymu Prymas uprzedza Wałęsę, żeby nie ulegał tym wpływom. Wyznacza mu kościelnych doradców. W trakcie wizyty Wałęsa i doradcy wywiązują się z zadania. Nie dochodzi do żadnej sytuacji, która powodowałaby zaognienie stosunków na linii "Solidarność" - władze. Konkluzja relacji "Delegata" jest taka, że Kościół będzie wspierał taki rozwój związku, że będzie przeciwdziałał wpływom ekstremy na związek. Ten meldunek uspokaja esbecję.
Ekstrema to szeroko rozumiane środowisko KOR. Czy w tamtym czasie Prymas rzeczywiście oceniał je krytycznie?
- KOR nie był jednorodną organizacją, było tam skrzydło lewicowe, do którego Prymas nie miał zaufania. Rzeczywiście obawiał się ich wpływu na "Solidarność". Podstawowa obawa dotyczyła tego, że upolitycznienie związku może doprowadzić do narodowej tragedii. Prymas Tysiąclecia prowadził własną ostrożną politykę wobec reżimu.
"Delegat" miał też działać w czasie zjazdu "Solidarności". Znowu miał blokować ekstremę i pilnować, żeby Wałęsa został przewodniczącym. W efekcie jego działań we władzach związku znaleźli się agenci.
- To się wpisuje w logikę jego działań w Rzymie. Może wydawało mu się, że wypełnia ważną misję od Prymasa. Może na własną rękę podjął grę z esbecją. Ci podsuwają mu ludzi, o których "Delegat" nie wie, że są TW. SB wydaje się, że ma "agenta wpływu". A "Delegatowi" wydaje się, że to on kręci esbekami i działa z upoważnienia Kościoła. Prymas mógł ogólnie powiedzieć, jaki rozwój wydarzeń uważa za dobry dla Polski, a "Delegat" zinterpretował to jako misję. To wszystko oczywiście hipoteza. Prawdę mogą ukazać tylko nowe dokumenty, które trzeba badać z wielką powściągliwością. One są w IPN, ale i w archiwach kościelnych. Np. Prymas Tysiąclecia pisał "Pro memoria" - codzienne zapiski relacjonujące wszystkie wydarzenia. Te z lat 80. wciąż są utajnione. Może ks. prymas Glemp zajrzał do nich i wie, co się wydarzyło po powrocie delegacji z Rzymu. (PAP)