Dariusz Bruncz: Wielki spór o "Gościa Niedzielnego"
Od kilku tygodni środowisko dziennikarskie i kościelne żyje sprawą odwołania ks. Marka Gancarczyka ze stanowiska redaktora naczelnego Gościa Niedzielnego. Oficjalnie sprawa wygląda następująco: metropolita katowicki abp Wiktor Skworc odwołał swojego pracownika. Miał prawo? Miał! Tym bardziej, że komunikat kurialny stwierdza, że decyzja hierarchy jest odpowiedzią na prośbę samego zainteresowanego. Wersję tę w rozmowie telefonicznej potwierdził również rzecznik prasowy Archidiecezji Katowickiej ks. dr Grzegorz Śmieciński.
De facto można byłoby tutaj postawić kropkę i zakończyć. W końcu redaktorzy, w tym i naczelni, są jak autobusy: przyjeżdżają i odjeżdżają. Ich przyjście i odejście aptekarsko odnotuje branżowy magazyn "Press", zauważają portale medialne, kilku insiderów coś skomentuje, pospekuluje i tyle.
Tutaj jednak sprawa jest inna, a wynika to z co najmniej kilku okoliczności, a we wszystkich chodzi nie tylko o tytuł czy pojedynczego człowieka, ale też o ludzi i zespół. Chodzi również o niedopowiedzenia i (nie)prawdziwe informacje, które rzucają krzywdzące podejrzenia i podgrzewają plotkarską kuchnię tudzież hejterskie komentarze w sieci.
PiS czy Franciszek?
Oliwy do ognia dolał na początku niecodzienny duet choć zupełnie niezależnie od siebie. Tomasz Terlikowski (Telewizja Republika i malydziennik.pl) jako jeden z pierwszych upublicznił i skomentował informację o decyzji kurii, napominając abpa Skworca, że media to nie budka z hot dogiem, że w świetle dobrej sprzedaży, udanej współpracy z zespołem i odważnych planów rozwoju, nie odwołuje się dobrego pracownika. Więcej, Terlikowski zasugerował kurialnym mocodawcom oszczędne gospodarowanie prawdą (bardzo delikatnie i subtelnie jak na Terlikowskiego) i że sprawa ma drugie dno. Zasugerował, że na decyzję mógł mieć wpływ nuncjusz apostolski w Polsce, aby przepchnąć "jedyną słuszną linię papieża Franciszka".
W podobnym duchu wypowiedziało się katowickie wydanie "Gazety Wyborczej" – według dziennika Agory sprawa również wiąże się z naciskami z samej centrali Kościoła, a dotyczy krytycznej bądź niedostatecznie entuzjastycznej postawy "Gościa Niedzielnego" (GN) wobec pontyfikatu papieża Franciszka. Do brei spekulacji doszła kwestia polityczna – oto abp Wiktor Skworc ma być według jednych ukrytym fanem PO, a według innych kimś, kto chce zachować neutralność, stąd zbyt przymilny styl wobec polityki dobrej zmiany był mu nie na rękę. Nawet jeśli GN sprawiał wrażenie zbyt prorządowego, to przecież trudno posądzić GN o partyjniactwo w stylu "Naszego Dziennika". Prawdą jest, że są czytelnicy, którzy z powodów ideologicznych odwrócili się od GN, ale są zapewne i nowi.
Nawet jeśli pojawiały się teksty, które krytycznie widziały takie czy inne aspekty pontyfikatu papieża Franciszka, to nie ma w tym nic nadzwyczajnego – wystarczy spojrzeć na prasowy landszaft pism katolickich w Europie i poza nią, by stwierdzić, że różne oceny nie muszą prowadzić do nerwowych posunięć. I tak w Wielkiej Brytanii działa zarówno (przepraszam za etykietkowanie) konserwatywny "Catholic Herald" i centrowo-liberalny "The Tablet" przypominający nasz "Tygodnik Powszechny". Debaty na temat kontrowersyjnego dokumentu papieskiego "Amoris laetitia" dotyczącego kwestii małżeńskich i okołomałżeńskich prowadzone są otwarcie także, jeśli nie przede wszystkim, na łamach pism katolickich i ponadwyznaniowych. Nawet katolicy mogą polemizować z papieżem, któremu, zgodnie z ustaleniami Soboru Watykańskiego I, przywilej nieomylności przysługuje tylko, gdy uroczyście i mocą swojego urzędu (ex cathedra) ogłasza dogmat (papieże skorzystali z tego tylko raz w 1950 r.) lub po prostu głosi to, co stanowi depozyt wiary Kościoła rzymskokatolickiego. A pole interpretacyjne (lub jak mądrze mówią teolodzy: hermeneutyczne) jest gigantyczne.
Domysły podgrzał wspomniany już Terlikowski, sugerując starcie liberałów i ortodoksów, a także wieści, że abp Skworc niedawno bawił w Watykanie, a decyzja miałaby być pokłosiem tegoż pobytu. Łańcuszek teorii i tez można ciągnąć dalej, a możliwości jest zaprawdę wiele. Przedstawiając orędzie papieskie na Światowy Dzień Środków Przekazu w siedzibie Konferencji Episkopatu Polski (KEP), ks. dr Paweł Rytel-Adrianik kategorycznie zdementował na prośbę abp. Skworca informacje podawane przez Wyborczą, jakoby za zmianą stał Watykan. Według rzecznika KEP to typowy fake news. Także komentarze na temat następcy ks. Gancarczyka nie przyczyniły się do złagodzenia atmosfery, gdyż nowy redaktor naczelny ks. dr Adam Pawlaszczyk zasadniczo doświadczenia medialnego nie ma, nie mówiąc już o kierowaniu koncernem medialnym, jakim w ciągu ostatnich 15 lat stał się GN.
Mglista pomroczność
Owiane mglistą pomrocznością odejście ks. Gancarczyka, tzw. timing, styl i garść spekulacji są krzywdzące dla byłego już naczelnego. Bo skoro było tak dobrze, skoro pismo miało jeszcze większe perspektywy rozwoju, jest najlepiej sprzedającym się tygodnikiem opinii, a zespół solidarnie podkreśla dobrą atmosferę współpracy to co właściwie się stało i dlaczego teraz? I tutaj następują przykre sprawy, ponieważ cała ta zagadkowość, tajemniczość w dość przewidywalny sposób odbija się na ks. Gancarczyku. "A może wpadł? A może jakaś obyczajówka? Chłopczyk czy dziewczynka? A może coś ukradł? Ktoś go nakrył? Cholera wie!". No, ale skoro pojawiają się takie pytania to przecież JAKIEŚ ziarno, choćby ziareneczko prawdy musi w tym być. Skoro jest skąpe oświadczenie i niektórzy sugerują, że w treści załgane, to może coś jest na rzeczy? I tak – szanowni Państwo – powstaje burza, tak się toczy kula śniegowa, przed którą – jeśli chce się zachować powagę i twarz – nie da się uciekać i trzeba milczeć. Indywidualnie i zespołowo.
A właśnie zespół – przy wyłączonym mikrofonie dziennikarze GN podkreślają, że bywały trudne chwile, ale podmiotowe traktowanie, w tym i zawieranie umów o pracę (co w środowisku dziennikarskim jest rzadkością), pilnowanie miejsc pracy dla dziennikarek wybierających się na urlopy macierzyńskie i wspieranie ich w czasie ciąży, to były oczywiste standardy pracy z dotychczasowym naczelnym. Sam ks. Gancarczyk nie wypowiada się w sprawie, co wymaga nie tylko siły i odwagi, ale też klasy, a tej najwyraźniej zabrakło kościelnym decydentom, skoro zespół dowiaduje się o zmianach z serwisu Katolickiej Agencji Informacyjnej lub mniej oficjalnych źródeł. Jest zmiana i zdradzieckie mordy w kubeł. I rację ma Terlikowski (tak, nawet on!), że czasy – w co trudno wielu uwierzyć - w których w Kościele obowiązuje zasada "bo tak", bezpowrotnie minęły. Dyscyplina i posłuszeństwo na modłę rozdygotanych na widok biskupiego pektorału wiernych, świeckich i chyba też po części duchownych, bezpowrotnie minęły, a w Polsce coraz szybciej mijają. Przy okazji, różni członkowie zespołu GN, z którymi udało mi się porozmawiać, różni, bo o różnych sympatiach kościelnych, politycznych i kulinarnych, podkreślają nienaganne zachowanie i postawę ks. Gancarczyka. Mówią to zresztą również dziennikarze spoza GN.
Potrzebny teflon
Inny wymiar tej sprawy pokazuje kwestie, które, nawet jeśli nie są (bez)pośrednio z nią związane – to jednak stanowią interesujący punkt odniesienia, który można dowolnie pomnażać właśnie ze względu na tajemniczość całego wydarzenia. Bo jeśli prawdą jest, że kwestie polityczne miały jakiś udział w odwołaniu naczelnego GN, to tygodnik można uznać za pierwszą ofiarę głębokiego upolitycznienia Kościoła rzymskokatolickiego i istniejących w nim podziałów. Jeśli to prawda to jest to symbol ostrzegawczy, kolejny zresztą, aby uwolnić ołtarz od tronu bez popadania w skrajności typu światowy eskapizm, że odtąd zajmować się będziemy barwą i zapachem kadzidlanego dymu oraz imieninami i rocznicą sakry biskupa ordynariusza. Jeśli prawdą jest, że sprawa ma też wymiar kościelno-polityczny, może za dużo w niej jakiejś nadgorliwości takiego czy innego hierarchy, który chciał być bardziej watykański od Watykanu, bardziej Franciszkowy od Franciszka, to tym bardziej warto się zastanowić nad poważną rozmową wpierw we własnym gronie, a później nad komunikacją z wiernymi i tymi którzy stoją z boku i obserwują.
Nie wiem jak państwo, ale jak dla mnie to za dużo w tym tekście "jeśli" lub "może", ale cóż zrobić, gdy na horyzoncie nie widać świateł i wszystko jakby za mgłą czy parą. Jedno jest pewne – nowemu naczelnemu przyda się dużo siły, cierpliwości i teflonu. Najlepszego!
Dariusz Bruncz dla WP Opinie