Czystki w fawelach - tak Brazylia przygotowuje się do wielkich imprez
Ich życie to ciągła walka - z biedą, narkotykami, beznadzieją, gangami i władzami miejskimi. Od dekad są pariasami najszybciej i najprężniej rozwijającego się kraju latynoamerykańskiego i nikt, poza twórcami kilku filmów, się nimi dotąd nie interesował. Zbliżają się jednak dni chwały Brazylii, bo kraj ten będzie gospodarzem Mistrzostw Świata w piłce nożnej w 2014 roku i Igrzysk Olimpijskich w 2016. Dla mieszkańców dzielnic nędzy, faweli, oznacza to jednak kolejny bój.
20.05.2012 | aktual.: 21.05.2012 19:12
Niemal w każdym wielkim mieście ścieżki nędzy, głodu i braku perspektyw krzyżują się z drogami bogactwa, wielkiej kariery, splendor. W Rio de Janeiro jednak jest to szczególnie widoczne, bo to tam wyrosły największe dzielnice nędzy - fawele. Dziś wszyscy wiedzą, że w ponad 700 brazylijskich slumsach narkotyki i przemoc są na porządku dziennym. To właśnie tu potężne gangi Vermelho Comando, Terceiro Comando i Amigos dos Amigos toczą krwawe walki na kilku frontach - między sobą, z policją lokalną i wojskami rządowymi. I także tu trafiają kilogramy kolumbijskiej kokainy - i wcale nie po to, by popłynąć dalej, do Afryki Północnej i Europy. W samym Rio może działać nawet 10 tysięcy drobnych dilerów. Handlują narkotykami w przekonaniu, że to droga do lepszego życia, szacunku, dużych pieniędzy. Często jedyna.
Ale krajobraz brazylijskich slumsów nie jest tak jednobarwny, jak przedstawiają to zazwyczaj media. Obok potężnych gangsterów, drobnych dilerów i nic nieznaczących narkomanów, żyją zwykli ludzie. Biedę odziedziczyli po swoich przodkach, byłych latyfundystach, którzy przegrali w wyścigu z rozwojem technologicznym. W drugiej połowie XX wieku musieli opuścić wielkie gospodarstwa rolne, fazendas, i szukać szczęścia - a więc i pracy, i pieniędzy - w miastach. Ci, którym się nie udało dostać się do serca metropolii, zostali wypluci na jej obrzeża. Tam ze wszystkiego, co było pod ręką, zbudowali kartonowe miasto - fawele. Dziś prowadzą małe sklepiki, przedsiębiorstwa, próbują związać koniec z końcem. Może im się to nie udać, bo z okazji zbliżającego się Mundialu w 2014 roku a później XXXI Igrzysk Olimpijskich w 2016 roku, władze Brazylii "oczyszczają" Rio.
Czystki
Już dwa lata temu pierwsze buldożery wjechały do dzielnic nędzy, by przygotować teren pod wioski olimpijskie, hotele, drogi i autostrady, a także "poprawić wizerunek miasta". Podobne "czystki" są przeprowadzane w Rio rokrocznie, z okazji karnawału - "margines społeczny" jest spychany możliwie jak najdalej, by bezdomni, narkomani i nędzarze nie krzyżowali spojrzeń ze spragnionymi zabawy Brazylijczykami i turystami. Tym razem sprawa jest poważniejsza, bo do Rio zjadą oficjele z całego globu, w tym światowa śmietanka przywódców politycznych.
W obronie miejscowej ludności stanęły najpierw lokalne, później ogólnokrajowe organizacje pozarządowe. W końcu, w kwietniu ubiegłego roku, sprawa wskoczyła na poziom międzynarodowy. Specjalny sprawozdawca ONZ ds. odpowiednich warunków mieszkaniowych Raquel Rolnik zażądała od brazylijskiego rządu natychmiastowej reakcji po tym, jak otrzymała liczne skargi wskazujące na "brak przejrzystości, konsultacji, dialogu, uczciwych negocjacji i partycypacji zainteresowanych społeczności w procesie ekstradycji podejmowanych lub planowanych w związku z Pucharem Świata i Igrzyskami Olimpijskimi". Ani natychmiastowej, ani nawet opóźnionej reakcji nie było - dzielnice są oficjalnie wyzwalane spod władzy gangsterów, a ich miejsce zajmują pracownicy socjalni i "pokojowi policjanci" (UPP, Unitas de Policji Pacificadora, Jednostki Policji Pokojowej). W rzeczywistości jednak oprócz wyłapanych przestępców, fawele muszą opuścić tysiące ludzi. Za ich wyburzane domy otrzymują, prędzej czy później, jakieś odszkodowanie. Za drobny
biznes, który pozwolił utrzymać im się przy życiu - już nie.
Duch olimpijski?
W liście do Nawal El Moutawakel, marokańskiej lekkoatletki, mistrzyni olimpijskiej i członkini Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego, Amnesty International wraz z kilkoma brazylijskimi organizacjami praw człowieka zaapelowały o działanie.
Władze nie przejmują się mieszkańcami faweli nawet na tyle, by wytłumaczyć im, dlaczego są wyrzucani z własnych domów siłą - a często i bez wcześniejszego uprzedzenia. Gdy Jogjr Bittar, sekretarz ds. mieszkań komunalnych w Rio de Janeiro, odwiedził Vila Autódromo, by powiadomić oficjalnie mieszkańców, że zostaną usunięci, z publiczności padło pytanie: "Dlaczego?", odpowiedział: "To zobowiązanie federalnego rządu wobec międzynarodowego komitetu olimpijskiego". Tyle.
Społeczności, które dotknęły przymusowe eksmisje, są dziś dziesiątki. Już w października 2010 buldożery wjechały do Restinga i zaczęły niszczyć domy i małe sklepiki, które funkcjonowały tam od ponad dwudziestu lat. Mieszkańcy osiedla nie zostali wcześniej uprzedzeni o planowanej eksmisji. - O 10 rano był już sprzęt, policja, oddziały tłumienia zamieszek z ciężkim uzbrojeniem. Zaczęli wypędzać ludzi z domów. Gdy ktoś odmawiał, ściągali buldożer i zaczynali wyważać drzwi. Policja wchodziła do twojego domu, wywalała cię na bruk, a później go niszczyła - mówił Edilson, mieszkaniec Restingi, cytowany przez Amnesty International.
- To duch olimpijski? - pytał inny mieszkaniec Rastingi, Michel. - Było tu 150 domów i małych biznesów. Nie dostaliśmy żadnych odszkodowań, drobni przedsiębiorcy nie dostali nic, nawet jednego reala (brazylijska waluta - przyp. red.).
Śmieci pod dywan
Większość Brazylijczyków z czołowymi politykami na czele wyczekuje Mundialu i Igrzysk z niecierpliwością - jeśli wszystko zostanie dopięte na ostatni guzik i świat zobaczy, jak dobrze zorganizowanym krajem jest ojczyzna samby, tylko krok będzie dzielił ją od oficjalnego zaproszenia do elitarnego klubu najważniejszych decydentów w polityce globalnej. Już dziś tajemnicą poliszynela jest, że Brazylia może stać się wkrótce stałym członkiem Rady Bezpieczeństwa ONZ.
Jednak jak druga strona medalu nie jest tak jasna i błyszcząca. Nawet, jeśli uda się zlikwidować margines w Rio, w innej części kraju zostanie on nakreślony jeszcze grubszą kreską. I być może z dala od wielkiego ośrodka miejskiego nikt już nie będzie przejmował się milionami skazanych na porażkę Brazylijczyków. Bo nawet jeśli zamieciemy śmieci pod dywan, one nie znikną, prawda?
Aneta Wawrzyńczak, Wirtualna Polska