Czym denerwuje podwładnych płk Edmund Klich?
Znowu głośno o płk. Edmundzie Klichu, ale tym razem nie z powodu raportu MAK, współpracy z Tatianą Anodiną czy nagrań z wieży kontrolerów lotu na lotnisku Siewiernyj, ale za sprawą zarzutów, jakie pod jego adresem kierują członkowie Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych - czytamy w "Polsce".
02.02.2011 | aktual.: 02.02.2011 11:31
Członkowie komisji zarzucają płk. Klichowi błędy w prowadzeniu dochodzenia ws. katastrofy prezydenckiego samolotu i domagają się jego odwołania ze stanowiska przewodniczącego. Pułkownik Edmund Klich odpiera zarzuty kolegów z komisji, ale przyznaje, że zdawał sobie sprawę, iż ma w komisji wrogów, głównie tych, którzy chcieliby zająć jego miejsce.
Klich tłumaczy, że dokładnie udokumentował swoją pracę w Rosji. - Ja w Smoleńsku spałem trzy godziny. Kładłem się o godz. 12 i wstawałem o godz. 3 i zapisywałem. (...) I ja kiedyś to wszystko będę musiał opublikować dla historii i dla zabezpieczenia własnej osoby, żeby nie być tak szkalowanym - mówi.
Powody ataku na Klicha mogą być dwa - czytamy dalej w "Polsce". Jeden finansowy - niektórym członkom komisji płaci bowiem i Ministerstwo Spraw Wewnętrznych Jerzego Millera i Ministerstwo Infrastruktury Grabarczyka. Te podwójne pieniądze miały się Edmundowi Klichowi nie podobać. Jego podwładnym wręcz przeciwnie.
Innym powodem może być charakter Klicha. Uchodzi bowiem za człowieka skrupulatnego, pedantycznego, pracującego sumiennie według procedur. Zawsze też mówi, co myśli, nie owijając w bawełnę. Nie zostawił między innymi suchej nitki na strategii, jaką nasza administracja przyjęła względem Rosjan. Stwierdził też, że w relacji ze stroną rosyjską pozostajemy w kategorii petenta. To mogło się nie spodobać.