Czy władze miasta chcą się pozbyć schroniska dla bezdomnych zwierząt?
Wrocławskie przytulisko, gdzie mieszka około trzystu psów i kotów, może już niedługo trafić w prywatne ręce. – Dla zwierząt to katastrofa, bo władze miasta stracą nad tym kontrolę. Wiadomo, że prywaciarz będzie chciał tylko na tym zarobić.
Nie pozwolimy na to – mówią pracownicy schroniska i zapowiadają akcję protestacyjną. Urzędnicy właśnie ogłosili przetarg na taką placówkę. Wystarczy, że znajdzie się chętny, który wybuduje i poprowadzi ośrodek. – Dla zwierząt nie oznacza to nic dobrego – obawia się Zofia Białoszewska, kierowniczka wrocławskiego schroniska. Nie da się na nich zarobić. A prywatny właściciel pójdzie po linii najmniejszego oporu. Na swoim terenie będzie mógł robić, co chce. Mamy już takie przykłady w kraju.
Prywatne azyle zamieniają się w rakarnie, gdzie uśmierca się zwierzęta – martwi się Białoszewska. Jej zdaniem, miasto chce się pozbyć niewygodnego problemu i zlikwidować przytulisko przy ul. Skarbowców. Świadczą o tym m.in. warunki przetargu. – Są żenująco łatwe do spełnienia. Prawie każdy, kto ma własny kawałek pola i oborę, którą da się przerobić, może do niego przystąpić – uważa Białoszewska. Chętny miałby w ciągu pół roku stworzyć schronisko na własnym terenie, wyposażyć je, a potem prowadzić przez trzy lata. Musi zatrudniać minimum 4 pracowników, w tym lekarza weterynarii. Placówka nie może powstać dalej niż 15 km od Wrocławia. Ma pomieścić 400 psów i 150 kotów. Najważniejszym kryterium jest cena. Oznacza to, że ten, kto zażąda od magistratu najmniej, ma największe szanse. Otwarcie kopert nastąpi w grudniu.
Nierealne plany W tej chwili we wrocławskim schronisku żyje około 300 psów i 100 kotów. Oprócz tego oswojony kozioł Kazio, znaleziony na Psim Polu i najsłynniejsza rezydentka – świnia Chruma. Psy – jak wiele razy podkreślają pracownicy – ledwo się mieszczą w 45 boksach. Zwierzakami opiekuje się 20 osób. – I wszyscy mają co robić – przekonuje ich szefowa. Od 42 lat wrocławskim schroniskiem zarządza Towarzystwo Opieki nad Zwierzętami. W 2003 i 2004 roku placówka miała najwyższą liczbę adopcji w kraju. Ale TOZ nie zamierza brać udziału w przetargu. – Nikt rozsądnie myślący nie wybuduje schroniska z prawdziwego zdarzenia w ciągu pięciu miesięcy. To nierealne.
Miastu się to nie udało w ciągu tylu lat, choć miało wspaniałe plany budowy schroniska XXI wieku. Na barokowych projektach się skończyło. Teraz grozi nam cofnięcie się do XIX wieku – mówi z rozgoryczeniem Białoszewska. Według niej budowa przytuliska poza miastem doprowadzi do tego, że coraz więcej zwierzaków będzie porzucanych, a coraz mniej adoptowanych. – Ludziom nie będzie się chciało jechać tyle kilometrów, aby oddać pieska, ani jechać po niego – twierdzi kierowniczka. Marzenia o schronisku Na działalność schroniska miasto przeznacza rocznie 900 tys. zł. O budowie nowoczesnej placówki we Wrocławiu mówi się od 10 lat. Szczególnie że w ostatnich latach na ul. Skarbowców powstały nowe domy. Dla ich mieszkańców sąsiedztwo zwierząt zaczęło być uciążliwe.
Białoszewska zastrzega, że już dawno chętnie by się przenieśli gdzie indziej, ale nie mieli gdzie. Plany budowy nowej placówki na Osobowicach spaliły na panewce. Największe w kraju warszawskie schronisko „Na Paluchu” dostało na budowę z kasy miejskiej 12 mln zł. Zdaniem jego dyrektorki, Wandy Dejnarowicz, pomysł oddania schroniska w ręce prywatnej osoby nie jest zły. Ale pod jednym warunkiem że teren, na którym jest schronisko należy do gminy. – To się dotąd najbardziej sprawdza. Prywatny właściciel może mieć dobrą wolę, ale sobie nie poradzić. O kontroli nie wspomnę. I nawet jeśli gmina wypowie mu umowę, to co się stanie ze zwierzętami? – zastanawia się.
Dla oszczędności Bolesław Łukaszewicz, dyrektor Wydziału Środowiska i Rolnictwa Urzędu Miejskiego we Wrocławiu broni pomysłu. – Ogłoszenie przetargu to próba zaoszczędzenia publicznych pieniędzy. Budowa schroniska pochłonie 15–17 mln zł z miejskiej kasy, a nie 5 mln, jak się niektórym wydaje. Wielu ludzi wolałoby, aby te pieniądze przeznaczyć np. na przebudowę pl. Grunwaldzkiego – tłumaczy. Dodaje, że dzięki przetargowi miasto chce poznać sytuację w sektorze prywatnym.
– Żeby nam potem ludzie nie zarzucili: pakujecie grube miliony w jakieś schronisko, a gdzieś tam w mieście ktoś ma fajny budynek, który by można było zagospodarować. I że szastamy pieniędzmi – mówi. – Nie każdemu, kto się zgłosi, pozwolimy prowadzić schronisko. Będzie musiał spełnić wyśrubowane warunki sanitarne itp. Przecież gdy coś będzie nie tak, powiatowy lekarz weterynarii czy sanepid nie wydadzą zgody. Nie ma obaw. Będziemy wszystko kontrolować – uspokaja. Jednak to nie przekonuje przeciwników takiego pomysłu, w tym pracowników schroniska. Oni już zapowiedzieli protest.
• Napisz do autorki: eliza.glowicka@gazeta.wroc.pl
Eliza Głowicka